Gabriel Leonard Kamiński – Hommage a Witkacy

Hommage a Witkacy

Nie interesuje mnie człowiek ani wszechświat
ale zewnętrzny porządek rzeczy, który rządzi
tym teatrzykiem marionetek; twarze to tylko
pusty element wypełniający żywe maski,
ubierane w codzienność i od święta, ale
najbardziej niszczy wolę przyzwyczajenie
i skłonność do wiary w imaginację i fałsz,
to one jak kobiety wyzwolone mamią nas
prowadząc na manowce, albo margines,
firma portretowa jest częścią użytkową
mojej twórczości, mogę ją zjeść, albo zwrócić,
w zależności od użytej palety, działa
przeczyszczająco, nie lubię jak strach
reguluje nasze porachunki z tą kreaturą,
odbiciem w lustrze, najgorsze w życiu jest
karmienie się złudą iż sztuka zmienia nas
na lepsze, to bujda, gdyż niemożność
zrozumienia formy i idei bytu powoduje
niestrawność, torsje i zaparcia, bo nie ma
wśród nas przewodnika, a jeno ignoranci,
ci bez żadnej wiedzy formułują sądy, wydają
wyroki na tych, którzy odbiegają od normy
przyjętej przez ogół na zasadzie, bo tak musi być,
a gnojki i potakiwacze idą w ich ślady
nie 
mając wstydu ani filozofii w sobie zdolnej
ocenić ich podłe, miałkie nieżycie, ach
dajcie mi powody dla których miałbym 
zmienić
o was zdanie Nadobnisie
i koczkodany.

27.09.2020

Hommage a Witkacy II

Cywilizacje są śmiertelne, religie odchodzą
w cień, ściany dwoją się i troją, kiedy biorąc
peyotl udowadniam sobie, że wielkość rzeczy
nie
bierze się z perspektywy, lecz z pustego
oczodołu, w którym mieszkam od dawna,
a może od zawsze, staram się nie starzeć
od środka, naciągam skórę, tak jak klientów
mojej firmy portretowej, dzielę ich na drobną
i grubą fakturę, pastele w odcieniach melanżu
i nicości, którą retuszuję w zależności
od portfela lub fizjonomii, mając lat dziesięć
rozmawiałem z Sabałą nad istotą bajeczności
w naszym upodlonym jestestwie, bierze się
to z demonicznej wiary w to, iż nasze
szaleńcze wybryki zbawią nas od syndromu
wszechobecnej nudy, w życiu doczesnym
i na tamtym świecie, dlatego szukam
szczelin w metafizyce, kiedyś już raz
odbiłem naszą tragedyję na dziecięcej
drukarence, stąd uczepiła się mnie jak
menda eschatologiczna wiara w pustkę
otaczającą nas zewsząd jak absolut
lub trajektoria po której krążę w rytm
gęśliczek wydłubanych z krowiego łajna,
marzy mi się cuchnąć po śmierci
jako artysta wszechstronny
czule 
obejmując w posiadanie
po instytutach i katedrach
antysystemowe fakultety.

27.09.2020

Jestem jedynie abnegatem nicości

Być kupą gówna, toczoną przez chrząszcze,
od leśnych duktów, zasp śniegu, po błoto,
od jakiegoś czasu zauważyłem, że przylega
do nas jak obcas do buta, w Szewcach24,
chciałem pokazać kruchość czystej formy,
wobec ludzkich manekinów, jestem bezsilny,
jak można po raz wtóry kaleczyć okaleczonych,
przez zakrzywiony czas, mijając tylko o krok
tajemnicę istnienia, myślicie, że jestem katastrofistą,
sofistą, a nawet wyznawcą prawd objawionych.

Człowiek, pęknięty w swym tragizmie,
byt sam w sobie ugniata go jak materia
metapsychiki, której nie pojmuje,
wrzucony w głębię własnych sprzeczności
i antynomii, ach − być zgryźliwym ironistą,
szydzić z tych, co wodzą szkiełka okiem,
jak wielka jest w nas zgnilizna, zgorzel
ssąca z nas siły immanentne, cofać się
po śladach tych, którzy przed nami
z bezsiły wpadali w rozpacz, po szyję
zanurzeni we własnych majakach, ach
− sączyć krew waszą, zmieszaną z kwasem
lizergowym, appendixem i morfiną,
życie boli jak śmiech ukrzyżowany
na golgocie, a ludy wiją się w konwulsjach,
w wężowym uścisku beznadziei,
a może jestem abnegatem nicości,
zakładnikiem nienasycenia,
przewrotnym kabotynem
jedynie z jadem w żyłach.

28.09.2020

Być dla sztuki jedynie wzgardą

Za dużo kuglarstwa wdarło się do naszego świata,
nikt już nie wie, co było pierwsze – prawda
 czy pogarda,
mamy innych za nic, siebie
 wywyższając ponad marmury,
a przecież niebo
było od zawsze wygasłym artefaktem
boskiej emanacji, ale też wystygłą bryłą mgły
zatrzymaną w czasie, jak Ręka Rodina
zwrócona w kierunku ojca, wszystko bowiem
ukształtowała myśl przedwieczna,
wężowi bogowie spleceni z Laookonem,
zapowiadając plemienny patos i ekspresję
odcięli pępowinę wieszcząc śmierć z ręki syna,
destrukcja i rozpad zabrała nam nieśmiertelność.

Chciałem tylko w moich książkach
przemycić niepokój i przepowiedzieć
rozpad duszy na krótkie metafizyczne
interwały, na czkawkę i nieustanny bełkot
ludzkiego języka, na czczą pseudomowę
i jednodniowe koniunkturalne dzieło,
wyprane z wieczności, uważam,
iż przyszły człowiek uzna siebie
za skończoną implikację − za arcydzieło,
namaszczony we śnie, na jawie będzie
rozmarzał się niczym monada,
jego wewnętrzne oko, ślepy zaułek,
w którym wydłubał jeno niszę,
by przetrwać w niezmienionym stanie,
będąc dla prawdziwej sztuki
jedynie wzgardą i persyflażem,
stając się z czasem pastiszem
metafizycznego nienasycenia

30.09.2020

Byty moje niewyśnione

Nie wymyślam bytów, ani nie tworzę miraży,
jestem po stronie ekstrawertycznej empirii,
ale zanurzam się cały w prowokacjach
i ćwiczeniach mózgowych tworzących
wciąż nowe i nowe imaginacje, bo nie wiem
z którego ze światów pochodzę, tego,
który trąca mnie łokciem mrużąc oko,
czy tego, walącego na odlew żelaznym
obcasem, a później mając obolałą prawicę
dmucha na zimne, to wszystko zawrzeć
w sztukach literackich, tak by awangarda
doszczętnie zdębiała w pozycji horyzontalnej,
będąc bliżej tańca niż ekstazy, podnieca ją
niezrozumienie i miota nią od bytu do
niebytu, co począć z takim chocholim
pląsem, kiedy wszelkie egzemplifikacje
i dowody same się znoszą wchodząc
w alianse z bytami karmicznymi,
chciałbym zaprzeczyć, iż dążę zawsze
ku karykaturze i brzydocie, moje wizje
są częścią melancholii, a ta obdarta
z uczuć służy mi za protezę, wiem
sztukuję czasem historie ze skrawków
rozpraw filozoficznych i mistycznych
objawień, wszak opium kiedyś
arystokrata pośród dragów, teraz
znieczula chińskich kulisów, ale
wiem jedno, nigdy nie porzucę
demonicznej postawy i mimiki,
dla publiki i środowiskowej klaki.

30.09.2020

Witkacy, kobiety i męskie credo

Fakt, lgną do mnie kobiety upadłe, mężatki
i te, które odżywiają się eterem sztuki albo
przywdziewają szalone maski, mimiką
maskując swoje demoniczne skłonności
do chtonicznych rozmów o niczym, piszę
dla nich wiersze, wiem zdradzam
czystą formę i wyobraźnię, staram się
nastrajać je eksperymentując z materią
cielesności, na przykład wbijam pędzel
w ich skórę, patrzę spod przymkniętych powiek,
jak oddają nastrój chwili, w której ich ciało
otwiera się do wewnątrz, schodzę wtedy
do wnętrza jak do statuy wolności, jestem
wówczas wędrowcem i satyrem zarazem,
nakładam błazeńską czapkę, błagam je
wzrokiem niczym Paracelsus by wysupłały
z siebie ukryty ogień, potem udaję, że
gaszę go ustami, w ich oczach zapalają się
źrenice, światło porusza dzwoneczkami,
siadam w kręgu ich nagości sycąc się
alabastrem i odcieniem szarości, wiem,
że obraz będzie zwielokrotniony, bez ram,
tylko płótno i ogniste języki afektacji
spuszczone ze smyczy, odwróć się do mnie
plecami, oprzyj się, sączę jej do ucha:
„może zróbmy razem coś piekielnego”

30.09.202

Kiedy oddaliliśmy się

Nie wiem, kiedy oddaliliśmy się od karmicznego
ziemskiego kręgu, może gdy Nietzsche
przepowiedział śmierć Starego Boga, a może gdy
wierchy przygięte przez halny do skał złożyły
hołd tym, którzy zginęli przecierając szlaki.

Oko nasze zawodne jest, gdy eskalować mu obraz
na nasze podobieństwo, a przecież sztuka
pożąda absolutu, by wznieść słowa ponad niuanse,
kalekiego języka, wiem, że płynę pod prąd
życząc półidiotom spokoju ducha, gdy próbują
nazywać rzeczy od początku, pomijając boski
pierwiastek w idei życia, z niepokoju wyrasta
moja sztuka, boję się o człowieka,
gdy 
samozwańczy inżynierowie od duszy
poczynają dobierać się do źródeł bytu
łyżką do butów, wpychając nas w objęcia
dekonstrukcji wszelkich wartości
pochodzących od ascendencji, hamując
rozwój ludzkości, wpychając go w objęcia
dekandencji, pisałem o tym w formie groteski,
marząc byście odkryli po cienkim naskórkiem ironii
całą zapomnianą prawdę o naszym prawieku,
starożytnej antenacji, nie było moim zamiarem
stawiać swego kościoła przeciwko waszemu,
pragnąłem jedynie by człowiek doświadczył
transcendencji stając po stronie idealizmu

Chcę użyć ostrza języka w wiecznym sporze
pomiędzy duszą a cielesnością, jestem za 
naturą
zbudowaną z poszczególnych istnień,
boję się, brzydzę się tłumem, mnogością,
która nie posiada wspólnego imperatywu,
by przewodzić kolejnej epoce.

1.10.2020

 

Gabriel Leonard Kamiński

.

O autorze:

Gabriel Leonard Kamiński, (1957), absolwent IV LO i Instytutu Bibliotekoznawstwa Uniw. Wrocławskiego. W 1987 roku rozpoczął pracę w Domu Książki Wrocław. Kierownik księgarni Wyd. Dolnośląskiego  im. Worcella (1989/1990). W latach 1991-2000 prowadził kolejne księgarnie, hurtownie i wydawnictwo Arhat”. Od 2001 roku dziennikarz i recenzent w Portalu Księgarskim. Od 1990 roku członek SPP. Laureat ok. 40 ogólnopolskich konkursów poetyckich. Autror dziesięciu książek: „Opis rzeczy szczególnie martwych”, „Nie ma między nami różnicy”,„Ulica Przodowników Pracy”,”Deja vu”,”Wratislavia cum figuris”, „Roth. Nowy Testament”, „Pejzaże”,”Wratislavia cum figuris I”,(zapis na  DVD), wznowienie “Roth. Nowy Testament”. W druku zbiór opowiadań “Pan Swen albo Wrocławska Abrakadabra”. Hobby: muzyka poważna, jazz, podróże.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments