Jan Tomkowski – Mój pamiętnik literacki [9]

6cabbcf5ab6547d9bcd87baefe66c3c9

Po Anecie została mi spora paczka listów, trochę rysunków, jakaś akwarelka i maszynopis gotowej już książki.
Jej pomysłodawcą był właściwie Edward Kolbus z Wydawnictwa Łódzkiego, który opublikował antologię „Kaskaderzy literatury” poświęconą Hłasce, Bursie, Wojaczkowi, Stachurze, jednym słowem – rozmaitym literackim potępieńcom, polskim odpowiednikom francuskich „poètes maudits”. Książkę przyjęto niejednolicie, a ci, co najwięcej wybrzydzali, mieli chyba za złe autorowi, że próbuje coś pożytecznego zrobić i w dodatku robi to w Łodzi, a przecież wartościowe pozycje ukazywać się mogą jedynie w Warszawie albo Krakowie. Co gorsza, „Kaskaderzy” sprzedawali się znakomicie, a tego już konkurencja wybaczyć nie mogła.
Edward zapytał mnie, czy w poezji wcześniejszej nie znalazłbym autorów, których losy były równie tragiczne.
Tylko na to czekałem!
Alkoholicy, szaleńcy, samobójcy, gruźlicy zmarli w trzydziestym roku życia – iluż ich snuło się po Warszawie, Krakowie i Lwowie akurat wówczas, gdy Świętochowski opracowywał swoje budujące manifesty, a pozytywistyczna prasa nawoływała do fizycznej eksterminacji poetów opisujących żal, smutek i rozpacz! I w tej haniebnej nagonce udziału nie odmówili ani pan Prus, ani pan Sienkiewicz, którym zawsze (prawie zawsze?) żyło się jednak bardziej wygodnie niż owym nieszczęsnym artystom zasługującym przynajmniej na współczucie.
Leonard Sowiński źle skończył, Władysław Ordon przeżył trzydzieści pięć lat w mroku obłędu, Maria Bartusówna umarła mając trzydzieści jeden lat, wspaniała „siłaczka”, która chciała zostać wiejską nauczycielką. Stanisław Grudziński przeżył ją o rok! Ludwik Brzozowski, adiutant Mierosławskiego podczas powstania styczniowego, otruł się – podobno z miłości. Włodzimierz Stebelski, chyba najwspanialszy z tych kompletnie zapomnianych i odtrąconych pisarzy popadł w alkoholizm i doświadczył choroby psychicznej. Pojechał jeszcze do Tworek, napisał piękny reportaż opublikowany w „Tygodniku Ilustrowanym”, a potem powiesił się tuż przed Wigilią. Jeśli dobrze pamiętam, znalazłem nawet dwóch poetów, którzy umarli z głodu.
To był temat – równie atrakcyjny, co niebezpieczny.
Ktoś powiedział mi, że Julian Tuwim umarł pracując nad wyborem wierszy Stebelskiego, choć inni twierdzą, że tłumaczył wtedy operetkę. Wszystko jedno – gdyby takie wydanie doszło do skutku, historycznoliterackie pleciugi może nie majaczyłyby więcej o „romantycznych epigonach”. Przedsmak tego, co mnie czeka, otrzymałem podczas sesji polonistycznej, a pani, która na mnie napadła, nie czytała w ogóle Stebelskiego. Zapytałem ze smutkiem:
Jak może pani mówić o poezji drugiej połowy XIX wieku bez znajomości najważniejszego autora?
Wszyscy uważali, że byłem bardzo niegrzeczny.
Dopiero po latach zrozumiałem, że na tej sali tylko ja i Aneta znaliśmy wiersze autora „Romana Zero”.
Książka nazywała się od początku „Samobójcy i marzyciele” – choć sam wymyśliłem ten tytuł, nie miałem jakoś do niego przekonania. Ale prawie wszystkim się podobał, zaś innego pod ręką nie było. Projekt był cudownie prosty: ośmiu poetów i osiem poświęconych im esejów, osiem wyborów wierszy, osiem niekonwencjonalnych not biograficznych plus wstęp. Dokonaliśmy bez wielkich sporów podziału pracy, każdy wziął na warsztat czwórkę naszych nieszczęśników. Pomyślałem, że będzie to doskonałe ćwiczenie przed „Antologią poezji drugiej połowy XIX wieku”.
Kiedy złożyliśmy maszynopis, wydawnictwo ogłosiło upadek, a wkrótce potem rozpadł się i nasz związek.
Pukałem do różnych drzwi – o ile dobrze pamiętam, książka powędrowała do Wydawnictwa Literackiego, PIW-u, „Czytelnika”, może jeszcze gdzieś, już nie pamiętam tych przygnębiających historii. Coraz bardziej zniechęcony, postanowiłem skorzystać z dobrych rad Pawła Tryzny, bibliofila i edytora. Obiecał, że doradzi mi, gdzie kupić najtańszy papier i nauczy mnie sklejania okładek. Któregoś dnia wybrałem się do Ministerstwa Kultury i zaproponowałem, że pokryjemy w połowie koszty wydania „Samobójców i marzycieli” W połowie – moje pieniądze, w połowie – ministerialne, bo przecież książka nie była moją autobiografią, lecz tomem wierszy z przeszłości, skarbem narodowym. Ministerialny urzędnik odpowiedział chłodno, że instytucja nie dysponuje podobną sumą. Jak mi szepnięto na ucho, znacznie większe pieniądze wydawano codziennie na obiad w dobrej restauracji. Lecz żywi muszą jeść, co ich obchodzą wiersze umarłych poetów?
Podczas gdy ja jeździłem po kraju, spotykałem się z różnymi osobistościami, pisałem listy, prosiłem i błagałem, moja współpracowniczka manifestowała jedynie niezadowolenie. Jej pensjonarskie fumy skutecznie zablokowały wydanie w niedużej firmie, która chciała nam zapłacić parę groszy po prostu do kieszeni, bo nie stać jej było na opłacenie podatku. Aneta nazwała mnie wtedy aferzystą i porównała do sprawców afery rublowej i alkoholowej. A kiedy Tadeusz Budrewicz, naprawdę kompetentny i ogromnie nam życzliwy, wytknął jej kilka błędów i nieścisłości, oświadczyła, że niczego poprawiać nie będzie, a na wydaniu książki „w ogóle jej nie zależy”. W obraźliwym liście tytułowała mnie nawet per „szanowny pan”!
Czasem miewam dobre pomysły i któregoś wakacyjnego dnia mocno wkurzony usiadłem nad obszernym maszynopisem „Samobójców i marzycieli”. Wyrzuciłem wszystko, co Aneta napisała i przydzielone jej części zrobiłem na nowo. Poczułem się lżej, spełniając ciążący na mnie od bodaj pięciu lat obowiązek. Teraz nie musiałem już pisać, prosić, błagać.
Pracowałem wówczas w Akademii Świętokrzyskiej i mój dyrektor zgodził się wesprzeć mocno skrócone wydanie książki w wydawnictwie uczelnianym. Antologia wyglądała naprawdę ładnie, tyle że nigdzie nie można było jej kupić.
Kiedy pojechałem do Kielc, idąc ulicą Sienkiewicza zaglądałem do każdej księgarni. W tej ostatniej powiedzieli mi, że książki Wydawnictwa Akademii Świętokrzyskiej dostępne są tylko w jednym punkcie na terenie uczelni, w dni powszednie, od 11 do 13. Zdążyłem dotrzeć przed zamknięciem, poprosiłem o 10 egzemplarzy. Miła pani wybałuszyła oczy: mamy tylko jeden!
Pani Majka z księgarni PIW-u przy Foksal chciała sprzedawać moją książkę, ale musiała mieć fakturę od wydawcy. Lecz wydawca nie wiedział, co to faktura ani też jak ją sporządzić, więc inicjatywa upadła. „Samobójcy i marzyciele” pozostali książką pod złym znakiem, prawie dziś nieznaną.
Klątwa otaczająca Stebelskiego i jego kolegów najwidoczniej jeszcze działa.

.

Jan Tomkowski

.

O autorze:

Screenshot 2015-03-21 15.32.13

Jan Tomkowski  (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments