Dariusz Bitner – Z dziurawych kieszeni [5]

Wszystko co najważniejsze – staje się w słowie. Na nim kultura Zachodu budowała swą tożsamość. Nie bez racji „Na początku było słowo”, nie przypadkiem „Bogiem było słowo”. „Zachodnie tradycje religijne pilnie wystrzegały się tego, co widziane, obrazu, a protestancka reforma oparła swoją teologię na nieufności wobec wizerunków” (Daniel J. Boorstin). Tymczasem hinduizm na pierwszym planie stawiał „widzenie” – obraz. Z Wed można się dowiedzieć, że należy dać wiarę temu, co powiedział „widziałem”, nie temu, który mówi „słyszałem”. Ogląd jest tu pierwszy i najważniejszy, a oczy podstawowym zmysłem. Coś podobnego staje się dziś w świecie marketingu. Pokazać, przede wszystkim pokazać. Samo pokazanie urasta do rangi stworzenia. A słowo – należy tak zwizualizować, by stało się znakiem. Osobnym bytem.

*

Najczęściej wstyd mi mówić banały, których się oczekuje; mielić papkę słów, po stokroć już zmielonych. Potem zmuszam się do powiedzenia czegokolwiek i jest to albo banał (wyartykułowany z premedytacją) albo też myśl jakaś, która w trakcie wypowiadania okazuje się niestosowna, nieelegancka, chybiona, głupia, niepotrzebna – gorzej, niż banalna.

*

Słowa, z których uczyniłem sobie fetysz, też szydzą z moich możliwości – bezradności moich, moich ułomności. Nie znajduję w nich oparcia w chwilach grozy, ale też czy oparcia szukać można w powietrzu, w wodzie, jasności dnia i nocnym mroku? Ponieważ (co nie wydaje mi się dziwne – ale tylko dlatego, że przez pół wieku zdążyłem się z tym oswoić) jestem rozdarty sprzecznościami, odnoszę niejasne wrażenie, że obrazowość świata bardziej do mnie przemawia, niż słowo. Ci co mnie znają wiedzą, że film i fotografia zajmują w moim życiu poczesne miejsce. Ci, co mnie nie znają, wyrażają zdumienie faktem, że na ścianach mojego mieszkania próżno szukać jakiegoś obrazu. Gdybyż to była jedyna niekonsekwencja mego życia (2020).

*

Poczucie niedoganiania obowiązków. Wciąż coś zalega, wciąż odzywa się poczucie winy. Nadrobienie czegokolwiek, a potem chwila satysfakcji – a potem niepokój: czy już zrobiłem wszystko, co trzeba? Zaraz, co ja mam jeszcze do zrobienia? Wyścig wciąż trwa…

*

Przyłapałem się w końcu na tym, że nie chcę (w myślach uniemożliwiam) zapisać niczego, co może być zbyt kontrowersyjne (i wymagałoby solidnej interpretacji) albo wręcz obrazoburcze, co rzucałoby na mnie cień, poddawałoby w wątpliwość moje zacne przymioty, może urojoną, ale elegancję. Ani temat, ani konkluzja – jakbym już wątpił w słuszność swoich myśli i nie umiał ich bronić, jakbym stracił wiarę w arsenał słów, którymi już trudno mi władać; lub też jakby moja duchowa ewolucja zabrnęła w ponure zakamarki, gdzie przestają się liczyć ludzkie pryncypia, gdzie ton nadają impulsy.

*

Jaka radość, jaka ulga, gdy po raz kolejny dopada mnie dezorientacja, gdy znów się gubię, zapominam po to, by sobie przypomnieć, a przede wszystkim, gdy dopada mnie bezbrzeżne zdumienie. Kto wie, czy nie największa to siła budująca – thaumadzein czyli „zdolność zdumiewania się wobec rzeczy, czyli zdolność zachowania dystansu wobec przypadkowych wydarzeń i własnej impulsywnej gwałtowności” (Nicola Chiaromonte).

.

Dariusz Bitner

.

O autorze:

Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.

 

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments