How many ways to get what you want
I use the best, I use the rest
I use the enemy
I use anarchy
– Sex Pistols
We fascists are the only true anarchists,
naturally, once we’re masters of the state.
In fact, the one true anarchy is that of power.
– The Duke
Salò o le 120 giornate di Sodoma
Zaczęło się. Na scenę weszli anarcho-faszyści ze Stern Gang. Pamiętam stary wywiad z nimi, gdzie mówili, że inspiracją dla nazwy kapeli był Avraham Stern i jego bezwzględna ekipa. Teraz promowali swój najnowszy album „Dyktat.” Na scenie rozwiesili baner przedstawiający rózgi liktorskie na tle czerwonej gwiazdy. Wokalista w koszulce z Mussolinim, basista w bryczesach i eleganckiej czarnej koszuli, gitarzysta w marynarce obwieszonej agrafkami, a bębniarz w budionnówce z czarną gwiazdą na przedzie. Wokalista podszedł do mikrofonu, wykrzywił się w dzikim grymasie i ryknął do mikrofonu:
– To jest kawałek street napierdalators, z naszej najnowszej płyty!
Perkusja uderzyła niczym kanonada z karabinu, wtórował jej brudny, przesterowany bas oraz gitara niczym piła tarczowa.
1,2,3
my jesteśmy chuligani
my nosimy ciężkie glany
wypastuję sobie buty
a twój ryj będzie skuty
oi oi oi
a szeleczki spodnie trzymią
wszystko skończy się zadymą
ciężkie buty i łańcuchy
skóry, fleki i kastety
piwo, wino i kobiety
oi oi oi
jedzie pociąg
debil krzyczy
ciawa bredzi
dresik kwiczy
wy jesteście karaluchy
rozjebiemy wam bebechy
Darł się wniebogłosy jak poparzony. Wokal momentami przechodził w growling. Pod sceną się kotłowało. Połowa publiki wznosiła rzymski salut, reszta pozdrawiała proletariackim gestem zaciśniętej pięści. Jedność przeciwieństw. Jakiś typ w szkarłatnych glanach i koszulce z podobizną Georga Sorela skakał i tratował solidnego arbuza. Na miazgę. Na wszystkie strony leciały kawałki oraz pryskał sok. Część publiki darła się:
– Zrobimy z wami, to co Żydzi z Arabami!
W pewnym momencie ochroniarze z klubu wpuścili na salę osobnika w kaftanie bezpieczeństwa. Z niesamowitym impetem wbił się w pogo i odbijał się od ludzi niczym piłeczka w pinballu. Wywrzaskiwał przy tym coś niezrozumiale po niemiecku. Pod sceną jakaś panna zaczęła się rozbierać. Dołączyły do niej koleżanki. Jakiś inny typ w koszulce z trzema pękami rózg z toporem umieszczonymi ukośnie w okręgu oraz napisem „sometimes social, always fascist” wdarł się na scenę i wykonał salto skacząc w publiczność. Zespół wykonał jeszcze jakiś hicior na bis, po czym zeszli z rampy. Publika trochę się uspokoiła. Z głośników poleciało przemówienie Lenina. Za chwilę przy dźwiękach marszu La Victoire est à Nous na scenę wkroczyli archaiści z zespołu Dead Bakunin. Image mieli wręcz modelowy. Skórzani chłopcy w skórzanych kurtkach, jak to swego czasu pisał klasyk. Dodatkowo, ich wokalista miał czerwony monokl w prawym oku, a na głowie futrzastą czapę XIX wiecznego grenadiera. Jako baner wywiesili flagę Francji, tylko środkowa biel została zastąpiona czernią. W środku umieszczone A w kółeczku, zreinterpretowane jako archaizm, a nie anarchizm. Tak jak poprzednicy, promowali swój najnowszy album „Królestwo Niebieskie należy wziąć szturmem.” Żaden z ich kawałków nie trwał dłużej niż trzydzieści sekund. Skondensowana, chropawa, niszczycielska energia zamknięta w dźwiękach. Sygnałem rozpoczęcia ich setu był zsamplowany odgłos uderzenia pioruna puszczony z głośników.
jak podpale
jak rozjebie
będziesz chuju
miał jak w niebie
zwycięstwo odtrąbię
jak ryj porąbię
jak zastrzelę
to w niedzielę
jak utopię
to w ukropie
jak go skopię
to po chłopie
Publiczność oszalała. Ludzie rzucali się jedni na drugich, kotłowali, wywijali najdziksze hołubce. Intensywność tego co się działo była niesamowita. Muzycy ogarnięci amokiem zaczęli rozbijać instrumenty, a wokalista chwycił oburącz statyw mikrofonu i cisnął nim w publikę. Jeden z technicznych wyskoczył zza sceny i podał liderowi nabity muszkiet charleville. Ten wycelował w lampę wiszącą nad środkiem sali i wypalił. Poszły iskry, rozległ się huk, wydobył się dym i lampa została rozbita na drobne kawałeczki. Na rozochoconą publiczność spadł deszcz szklanych resztek oraz fragmentów sufitu. Było to niczym sygnał. Pośrodku sali uformowały się dwie przeciwstawne grupy. Niczym ściany, stanęli naprzeciw sobie gieroje głoszący imperialistyczny-bolszewizm oraz ich śmiertelni wrogowie, wyznający anarcho-kanibalizm. W rękach błysnęły ostrza. Pojawiły się pałki, kastety oraz łańcuchy. Nadszedł czas ostatecznej konfrontacji. Przemoc to najpotężniejszy narkotyk. Już mieli skoczyć ku sobie by podrzynać gardła, wypruwać bebechy i rachować kości na wszystkie możliwe sposoby. Nagle, jak spod ziemi, rozdzielając antagonistyczne hordy, wyrośli siepacze znienawidzonego systemu. Policyjny oddział do zwalczania zamieszek. W maskach, hełmach i kamizelkach. Uzbrojeni w pałki, tarcze, paralizatory i miotacze gazu. W milczącym porozumieniu, impbole oraz ankaby, jak na komendę, rzucili się na przedstawicieli władzy. To co się potem wydarzyło można przyrównać tylko do Bitwy nad Little Big Horn.
Nie pamiętam jak znalazłem się na zewnątrz klubu. W pewnym oddaleniu, jak w transie, stałem chwilę i nasłuchiwałem piekielnych odgłosów dochodzących z wnętrza budynku. Nagle potężna eksplozja wstrząsnęła klubem, a dach runął z olbrzymim łoskotem. Czy jakiś szaleniec odpalił ładunek, który uprzednio wniósł na koncert? Nie wiem. Wiem jedno. Był to najlepszy koncert na jakim byłem w życiu i nigdy go nie zapomnę. Dobranoc.
Szymon Orzędała
.
O autorze:
Rocznik 1986. Człowiek o wielu obliczach. Człowiek o tysiącu twarzy. Święty i grzesznik. Jestem niczym kot skradający się poprzez wymiary czasu. Pełznę poprzez rzeczywistość. Jestem postacią fikcyjną. Jestem zbiorowa halucynacją. Sztuka jest młotkiem, którym należy okładać publiczność po głowie.
.
.
.
Większość współczesnych pisarzy jest pogrążona w samozadowoleniu, nieliczni protestują, a Szymon Orzędała się buntuje. Jest wyjątkiem!
Nie podpisałbyś się imieniem i nazwiskiem, a i tak bym poznała, że to Ty napisałeś. Pozdrowienia z przeszłości.