Piotr Wojciechowski – obiady czwartkowe (6)

ILE WOLNO? CO NALEŻY ?

   Gdy hojny darczyńca przekazał Podhalańskiej Akademii Wiedzy willę „Smytnia” w Sierockiem, zapanowała w środowisku Akademików napięta atmosfera. Willa była piękna, ale zaniedbana, wymagała wielkiego remontu i do tego tysiąca drobnych kłopotliwych napraw. Wszyscy chcieli mieć swój udział w odnowie, w pierwszym rzędzie  chcieli się imać do tych najbardziej honorowych robót – stolarki i ciesiółki. Wyrywano sobie zresztą wszystko – nawet rozkuwanie betonu w piwnicy pod nowy piec centralnego ogrzewania. Do profesora Kwaśnicy dobiegały pogłoski, że Panie Akademiczki, nawet te dopiero gmerające się w początkach doktoratu, na wyprzódki sprzedają biżuterię, aby coś kupić dla „Smytniej” – a to kuty żyrandol z parzenicami roboty Franka Mądrego, a to modrzewiową bibliotekę, a to wątpliwej autentyczności akwarelę Leona Chwistka do gabinetu.

   Ileż goryczy musiało spłynąć do serca Kwaśnicy, kiedy po hucznym otwarciu – muzykę było w Bustryku słychać, hań – Akademicy odpłynęli. Pochwalili pomysł obiadów czwartkowych, ale bywali z rzadka, zostawiając miejsca przy stole przygodnym wędrowcom, albo Milczącym Drabom i Chichotliwym Elegantkom. Kwaśnica wiedział, że zapraszanie Akademików, szczególnie w sezonie wycieczkowym, byłoby grubym nietaktem. A cóż dopiero zapraszanie imienne! Bywa jednak, że stają przed Akademią wyzwania, które nie mogą pozostać bez odpowiedzi. Szósty obiad czwartkowy był obiadem proszonym. W pospiechu zmieciono z półmisków pieczone perliczki, potem pierogi z jagodami polane śmietaną.

    – Czy będziemy protokołować? – zapytała docent Halszka Jerychowa gdy tylko spostrzegła, że profesor Kwaśnica  wyciera usta serwetą. Gest wystarczył, aby wiedziała, że nie.

    – Jeden z naszych przyjaciół, podróżnik i fotograf, postawił mnie nie przed pytaniem, ale przed faktem. A pytanie wynikające z faktu ma osobliwą moc  – zaczął Kwaśnica. Spojrzał czujnie na biesiadników jakby sprawdzając, do kogo dotarło zaproszenie. – Pozwólcie, że fakt opiszę wam pokrótce – podjął. – Nasz fotograf wędrował w dół Doliną Rohacką. Dodam, że w Tatry przyjechał z daleka, mieszka na Zachodzie, podróżuje po całym świecie. No, dobrze. Szedł w dół. Z miejsca, z którego widać jak na dłoni Rohackie Stawki, dostrzegł helikopter ratowniczy lądujący na trawiastej płaśni nad największym stawem.

   Wyjął aparat fotograficzny i przyśpieszył kroku. Zatrzymywał się i fotografował akcję ratunkową. Mówił mi wczoraj: „Zazwyczaj fotografuję, bo jest to jedyna czynność, która wydaje mi się w takich momentach sensowną. Skoro na więcej mnie w owych sytuacjach nie stać.”

  Utrzymywał poza tym, że znając prawne ograniczenia nie fotografował twarzy ale samą akcję, zachowując dystans. Zdziwił się, kiedy dobiegł do niego jeden z ratowników i próbował wyrwać mu kamerę. Wrzeszczał napotykając opór, rwał się do bitki. Cofnął się, bo inny z ratowników zawołał: – Tylko nie takimi metodami! I właściwie koniec. Fotograf mówi, że został z pytaniami. Czy naciskać spust migawki, gdy coś się dzieje? Co wolno? Co należy? Przecież już wszystko pokazano. Tak, miłe Akademiczki i dostojni Akademicy, wszystko pokazano – rany, egzekucje, trupy, nagość, dewiacje, tortury. Jak tu odpowiedzieć fotografowi w podróży?

  Po wahaniu podniósł rękę Józek Krześ z Maruszyny, co pisze się Pawlikowski. – Co on mówił? Że pomyślał „na więcej mnie nie stać” i zaczął robić zdjęcia. A powiedział  mu kto, że nie stać go? Nie podszedł, nie spytał – może pomóc?

On przywykł do takiego świata, gdzie nic nie brakuje. Urzędy działają, woda w kranie, szpital leczy, pogotowie ratuje. Maszynka. A maszynki nie ma. Ludzie są. Tego nie pamiętał i tak se szedł, jakby ino jego aparat szedł. A on na przyczepkę do aparatu, człek do pstrykania. No nie tak?

   – Ba, jakoz, Józku. Chciał ich zdjąć, żeby ich mieć na sprzedaż, nie? – wtrąciła się profesor Jagódka Wowro.

– Tak i chyba było – westchnął Kwaśnica. – Ale przecie przyszedł ku nam po radę. Męczyło go.
I powiedziałem mu tak: Człowiek uczciwy, to nie ten, kto zawsze postępuje dobrze, mój drogi. Człowiek uczciwy, to ten, który sam siebie skazał na wątpliwości, pytania, poczucie winy, poszukiwanie sensu. Człowiek uczciwy to ten, który dochodzi do rozpoznania tragicznej wersji bytu. Człowiek uczciwy nie zatrzymuje się na tej tragicznej  ścianie, wie, że we mgle przed nim jest światłość nadziei.
– Jak za przełęczą – wtrąciła się jedna z Chichotliwych Elegantek. – I co tam było? Uratowali go czy nie uratowali?

 

Piotr Wojciechowski

Fot. Łukasz Dominik

dd

O autorze:

Screenshot 2015-05-05 00.01.14

Piotr Wojciechowski (ur. 1938) – prozaik, poeta, reżyser filmowy.

Autor powieści:

CZASZKA W CZASZCE (1970),
WYSOKIE POKOJE (1977),
HARPUNNIK OTCHŁANI (1996),
DOCZEKAJ NOWIU (2007).

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments