Mariusz Wesołowski – WYBORY W KANADZIE

– NARESZCIE CZY ZNOWU? 

Dwudziestego pierwszego października tego roku Kanadyjczycy, jak się to kiedyś mówiło, idą do urn wyborczych. To moje dziesiąte federalne wybory w tym kraju, zaczynając od 1984 roku, kiedy liberałowie – wskutek olbrzymiej niepopularności ich ówczesnego przywódcy Pierre’a Trudeau – otrzymali najpotężniejsze w historii Wielkiej Białej Północy cięgi od konserwatystów. Nie pomogło nawet to, że na sześć miesięcy przed dniem głosowania Trudeau Starszy poszedł sobie na długi spacer po śniegu, a potem zrezygnował ze wszystkich politycznych funkcji. 

W tegorocznych wyborach znowu figuruje Trudeau, tym razem Justin, który stał się liderem partii liberalnej tylko dzięki swemu nazwisku oraz wzruszającemu przemówieniu na pogrzebie ojca, napisanym przez kogoś innego. Jego bujna fryzura, tanie przystojniactwo i martwy ale oślepiający uśmiech też miały z tym coś wspólnego (nie dziwmy się, giełdą i polityką kierują czyste emocje). Trudeau Młodszy obiecał między innymi rządzić w „słoneczny sposób” (“sunny ways”), każdego roku zbalansować państwowy budżet (co zresztą według niego dzieje się samo) oraz ogłosić referendum na temat zmiany kanadyjskiego systemu wyborczego. 

Żadna z tych obietnic nie została dotrzymana. “Słoneczne metody” Justina ujawniły swe prawdziwe oblicze w odmowie rządowych funduszy na stworzenie wakacyjnych stanowisk pracy organizacjom, które nie popierają aborcji i homoseksualizmu (czyli wielu grupom chrześcijańskim), w dwukrotnym uznaniu go winnym etycznych wykroczeń przez parlamentarnego komisarza do tych spraw (żaden poprzedni premier Kanady nie popełnił nawet jednego takiego wybryku) i w skandalu związanym z firmą SNC-Lavalin (w efekcie którego Trudeau-feminista usunął ze swego doradczego grona dwie kobiety). 

Do reformy systemu wyborczego nie doszło, gdyż Justin obawiał się, że otworzy ona dostęp do parlamentu politycznie niepoprawnym partiom (można to nazwać wybiórczą demokracją). Jeśli chodzi o budżet, to nie tylko, że sam się nie zbalansował, ale wskutek beztroskiej rozrzutności liberałów wykazuje obecnie prawie dwadzieścia miliardów (sic!) deficytu. 

Przez ubiegłe cztery lata Justin-Piotruś Pan wystawiał radośnie język na wszystkich możliwych paradach gejowej dumy, przebierał się za hinduskiego radżę i nieudolnie salaamował z całą rodziną podczas oficjalnej wizyty w Indiach, pokazywał swoje kolorowe skarpetki głowom europejskich państw na spotkaniu G7 we Francji oraz wygłaszał perły mądrości w rodzaju „ponieważ to jest rok 2015” lub „nie powinniśmy mówić ’mankind’, tylko ’peoplekind’ ” (terminy niestety niemożliwe do przełożenia na polski). 

Nareszcie z typową dla siebie bezmyślnością ogłosił początek tegorocznej kampanii wyborczej w osiemnastą rocznicę 9/11. Tu jednak poszedł za daleko i wyższe (?) siły postanowiły go ukarać. W tydzień później wybuchł skandal „czarnej twarzy“, następnie skandal „brązowej twarzy” i kolejne incydenty „czarnej twarzy”. Nie będę wchodził w szczegóły, gdyż wszyscy je znają. Afera jest w sumie idiotyczna, ale w przypadku Justina to prawdziwa poetycka sprawiedliwość. Najprawdopodobniej zaważy ona więcej na losach partii liberalnej w tych wyborach, niż wszystkie o wiele bardziej poważne powody dla których powinna je ona przegrać. 

Jednakowoż w kanadyjskiej polityce nie ma ładu ani składu, zaczynając od faktu, że wszystko w niej jest przesunięte o jeden stopień w lewo. Prawdziwie konserwatywna partia nie istnieje. Nowostworzona Ludowa Partia Kanady (PPC) Maxima Berniera może wypełni tę lukę, ale dzieje niegdysiejszej Partii Reformy (Reform Party), oswojonej, wykastrowanej i ostatecznie wchłoniętej przez konserwatystów, powinny służyć tu za przestrogę. Progressive Conservative Party (Postępowa Partia Konserwatywna, wiele mówiący oksymoron) to tak naprawdę liberałowie. Liberalna Partia Kanady to socjaliści. New Democratic Party (NDP, Nowa Demokratyczna Partia) jest prawie komunistyczna. Green Party (zieloni) są właściwie anarchistami. 

Społeczne programy tych partii – w przeciwieństwie do programów ekonomicznych – nie różnią się niczym. Wszystkie one zginają kolano przed Świętą Aborcją i homoseksualnymi małżeństwami, a od nie tak dawna również przed transpłciowością. Bernier także tej przenajświętszej trójcy nie ruszy. Jedyny wyjątek stanowi Christian Heritage Party (Partia Chrześcijańskiego Dziedzictwa), która ma jednak taką szansę na wejście do parlamentu, jak kojot na schwytanie strusia pędziwiatra. 

Stąd moje pytanie w tytule: czy mamy się cieszyć, że nareszcie przyszła okazja na odsunięcie od władzy nieudolnych, opętanych przez polityczną poprawność i destruktywnych liberałów, czy też ze stoicką rezygnacją przypomnieć francuskie powiedzenie „Plus ça change, plus c’est la même chose” (czym więcej zmian, tym bardziej wszystko pozostaje tak samo)? 

Welcome to Canada. 

.

Mariusz Wesołowski 

.

O Autorze:

Mariusz Wesolowski – (ur. 1954),
absolwent polonistyki i historii sztuki
Uniwersytetu Jagiellońskiego,
od roku 1982 mieszka w Kanadzie.

Subskrybcja
Powiadomienie
2 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Jaroslaw Zambrzycki
4 years ago

Bardzo dobry, dowcipny i celny komentarz do obecnej kondycji politycznej Kanady.
Nazywam go Krolem Maciusiem I-szym, bo ten przyjemniaczek, opiekun szkolnego kolka dramatycznego, ktorego niepojete sily wyniosly na urzad premiera, doprowadzi do kraj do katastrofy w drugiej kadencji, na co podobno sie zanosi.

Mariusz Wesołowski
4 years ago

Wybory niestety znowu wygrali liberałowie, ale na szczęście bez absolutnej większości w parlamencie. Gdyby kanadyjski system wyborczy był sprawiedliwy, wygrana należała by do konserwatystów, gdyż w skali krajowej głosowało na nich o blisko ćwierć miliona ludzi więcej. Welcome to Canada.