Dariusz Bitner – Chłód (fragment)

screenshot-2016-11-24-17-33-58

 

Drzwi do mieszkania były zamknięte. Poruszył kilka razy klamką. Zapukał. A potem pomyślał, że może jednak ma klucze… Zaczął przetrząsać kieszenie, lecz drzwi otworzyły się gwałtownie.
Natalka stała w pełnym świetle, dopiero teraz zauważył, jak ciemno było na klatce schodowej. Z mieszkania biło ciepło i zapach smażonego mięsa.
Zawahał się, chociaż już miał wejść. W twarzy Natalki dojrzał niezadowolenie i przyganę.
– To ty, Maciej… – oznajmiła, jakby tego nie wiedział.
Uśmiechnął się.
– Jestem.
– I co?
– Chciałem… – spojrzał jej przez ramię. Wszystko było jak zawsze. Korytarz otwierał się na kuchnię, w oknie błękitne żaluzje, na ścianie reprodukcja Pary skórzanych drewniaków van Gogha, jej ulubiony obraz. Tylko lampa miała inny abażur. I tylko… niedefiniowalna, a jednak obcość wisząca w powietrzu. Jakaś cierpkość w zapachu. Jakieś rozmazanie obrazu.
– Coś się stało? – bez trudu wyłapał zniecierpliwienie w jej pytaniu.
– Nie wiem… myślałem, że wrócę do domu. Wszystko mi się pomieszało. Ale chyba… nie wiem.
– To idź do domu. Tak? I nie pij tyle.
– Więc tu nie mieszkam?
– Jeszcze czego.
– Przecież jesteś… – wyciągnął do niej rękę, ale odtrąciła ją brutalnie.
– Nie świruj, Maciej, tak? Dorośnij w końcu.
– Co jest, kotuś? – zza jej pleców wyłonił się mężczyzna w drucianych okularach, z czarną szczeciną na twarzy. Wyglądało, jakby dopiero co przestał jeść. Jeszcze otarł usta.
– Maciej przyszedł.
– Czego? – mężczyzna stanął obok Natalki. – Krótka piłka, bo nie mamy czasu.
Rzeczywiście. Tyle lat byli razem, jej delikatne, szczupłe dłonie… niedzielne śniadania, zawsze razem i zawsze z kubkiem kawy, którą tylko wtedy pił i tylko z nią, nigdzie indziej, ani sam, ani z nikim… jej długie nogi, jej małe piersi…
– Myśmy naprawdę byli małżeństwem?
– Jesteś żałosny.
– Nie jesteś moją żoną? – wspomnienia mieszały mu się i nie wiedział, czego się trzymać. Miękka, sucha skóra, płaski brzuch, który napinał się, gdy oddychała głośno…
Prychnęła ostentacyjnie. Okularnik z westchnieniem wzniósł oczy do góry.
– Gościu… nie przeginaj. Bo zakurwię z badyla!
Ścisnęło go w gardle. Zaczął nieskładnie przepraszać, próbując załagodzić niezręczną sytuację.
– Nie wiem, nie wiem nawet, jak długo byliśmy małżeństwem, Natalka, Natalka, ja ciebie nawet trochę pamiętam, ale tak, jak bym ogóle nie pamiętał. Nie wiem, nie wiem…
– O, ten zaczyna swoje. Trochę pamiętam, ale nie pamiętam, oczywiście. Nie pamiętam, co po pijaku robiłem, co mówiłem… najwygodniej. Już nie będę powtarzać, ile to razy brałeś mnie w takim stanie, a ja głupia myślałam, że to z miłości. Cała ci się oddawałam, całe życie w ogóle oddałam, a ty następnego dnia w śmiech, że nie pamiętasz nic…
– Tak?
– I tylko: opowiedz, opowiedz jak było, co robiłem, co mówiłem. A ja ci tylko powtarzam: nie będę twoją pamięcią! Mówiłam ci tysiąc razy.
– Jak, pamięcią? Natalka, ja teraz nie pamiętam w ogóle naszego życia… żeśmy razem…
– Ale jakoś tu trafiłeś – wtrącił mężczyzna. – I mnie też nie przypominasz sobie, tak?
– Nie rozumiem, o co chodzi. Jak można zapomnieć, w ogóle jak można udawać, że się nie pamięta. Te całe lata, gdy musiałam znosić twoje fobie, urojenia, te twoje bezustanne pijaństwa, ciągłe błazenady… – głos Natalki załamał się histerycznie. – I teraz przychodzisz jakby nigdy nic, że nie pamiętasz, tak? I może ja też mam zapomnieć? Może mam cię na obiad zaprosić, może przenocować chcesz?
– Myślałem, że tu mieszkam.
– Gówno mieszkasz, spłaciliśmy cię, pazerny gnoju. A ty na pewno przechlałeś wszystko.
– Nie chciałem…
– Kogo to obchodzi, czy chciałeś, czy nie chciałeś? Bo mnie na pewno nie! Dosyć się nacierpiałam. Te twoje pomysły, wymagania, ciągłe obrażanie się i ciągłe pouczanie… Czego właściwie chcesz? Po co przyszedłeś.
– Myślałem… że tu… mieszkam? – Chciał powiedzieć: myślałem, że wciąż się kochamy, że jest coś wiecznego, że odnajdzie się w jej ramionach, ale uprzytomnił sobie, że nie było w nim cienia uczuć, nie było tkliwości ani czułych wspomnień, żadnych wspomnień. Tylko przez chwilę te przymglone obrazy, jej ciało, jej uśmiech, bez dźwięku. Jak w niemym kinie. Coś widział, coś przemknęło i znikło. Nie udałoby mu się niczego przypomnieć. Czuł w sobie szarą, chłodną pustkę. – Myślałem, że miłość mnie ocali.
– Przestań bredzić, Maciej. Już się nasłuchałam tych twoich pięknych słówek. Już mnie to nie bierze, więc odpuść sobie.
– I do widzenia – zakończył spotkanie mężczyzna w okularach.
Odwrócił się powoli, ale nie odszedł. Wrócił do niej spojrzeniem, westchnął.
– Byliśmy małżeństwem – stwierdził. Przynajmniej tego mógł się trzymać.
– Jesteś żałosny.
Przygarbił się. Kiedyś musiał ją kochać… wiedział, chociaż nie mógł sobie przypomnieć. Jakby wyszedł stąd rano, jakby żartowała sobie. Mógłby ją przytulić, pogładzić jej włosy. Czuł jej bliskość, a była taka obca. Może gdyby wykonała bodaj minimalny gest, gdyby w jej oczach pojawiła się tkliwość, może uruchomiłby się cały mechanizm w nim, wszystko zaczęłoby funkcjonować, powchodziło na swoje miejsce. Wiedziałby co i jak. A nie wiedział nic. Miał w sobie mrok.
– Powiedz, Natka… – powiedział „Natka”! Tak mówił, mówił też „Natulka”.
– Bez Natki mi tu – warknął mężczyzna w okularach.
– Nie przejmuj się, Januszku – Natalia objęła go w pasie – w ogóle go nie słuchaj, musiał mu się mózg od tej wódy zwarzyć.
– Chyba tak – kiwnął głową potulnie. Jakieś wytłumaczenie przecież musiało być. – Zwarzył mi się, tak. Wiesz może, gdzie znajdę Agnieszkę?
– Świr – mruknął Januszek.
– Nie znajdziesz jej. Tak myślę, jak na ciebie patrzę…
– Umarła?
– Dla ciebie tak jakby. W Norwegii jest, gdyby cię interesowało. Chcesz pójść do niej? Musisz mieć wygodne buty.
– Tak, to ważne – oblizał wargi. Raptownie uniósł głowę, wyobrażając sobie, że oto nieoczekiwanie powstało między nim a Natalią wątłe porozumienie, lecz jej cała uwaga skierowana była na mężczyznę, stojącego z ponurą miną.
– Wyjechała na zawsze?
– Mieszka tam, ze swoim Matem, to znaczy Mohammedem. To chyba na zawsze, tak? Zresztą z Januszkiem też się tam wybieramy, też na zawsze.
– Wyjeżdżasz? – zdziwił się, jakby mogło to go w ogóle obchodzić.
– A co cię to obchodzi – Natalia zezłościła się nagle. – Po co ja w ogóle z tobą rozmawiam? – wzruszyła ramionami i wykonała gest, jakby zamierzała zamknąć drzwi.
– Chwileczkę – jęknął, czując, że traci grunt pod nogami. Przestraszyła go myśl, że zaraz się rozpłacze. – Nie pamiętam, tak jakby mi się urwała taśma z zapisem wszystkiego.
– A co ja temu jestem winna?
– Możesz mi powiedzieć, gdzie mieszkam? Dziwnie się czuję, bo nic nie wiem.
– A ja nie zamierzam być twoją pamięcią, tak? Nie interesuje mnie, co masz w głowie i co ci się urwało. W ogóle co to za teksty mi tu wciskasz, halo! Porwało ci się? Weź się w końcu za siebie i dorośnij, jeśli umiesz.
– Nie wiem… – uzmysłowił sobie, że zapach smażonego mięsa zaczyna gęstnieć, nabiera szarych odcieni. – Chyba ci się przypala…
– Och, i jeszcze żeberka spalę przez ciebie – spojrzała na mężczyznę w okularach, a ten obrócił się na pięcie i pobiegł do piekarnika. – Nie mam bladego pojęcia, gdzie mieszkasz. Może jeszcze u Zbycha. Kojarzysz Zbycha?
– Nie.
– Koczowałeś u niego, po… jak już stąd się wyprowadziłeś. Od niego to wiem, spotkaliśmy się w markecie i powiedział. Że koczujesz. Nie wiem, co to znaczy.
– Powiesz mi, gdzie mieszka Zbychu?
– No, przy markecie.
– I się spaliło – zawołał od kuchenki mężczyzna nazywany Januszkiem.
Przysunął twarz, jakby chciał coś wyznać byłej żonie ściszonym głosem; kiwnął przy tym głową w głąb mieszkania.
– A on… dorósł? – zapytał, nie zauważając w pierwszej chwili sporego ładunku złośliwości w tym pytanie.
– Nie interesuj się. I nie zawracaj mi już głowy.
– Zaraz… – Janusz jednak usłyszał jego pytanie i zdążył podejść. – Chwila. Zdaje się, że za wszelką cenę szukasz kłopotów, buraku. – Stanął przed Natalią, zgiął ręce w łokciach i wysunął otwarte dłonie do przodu: – To jak będzie?
– Sam chciałbym wiedzieć – uśmiechnął się bezradnie.
– Zostaw go – Natalia próbowała odciągnąć swego mężczyznę, ale ten zaparł się i trwał w bojowej postawie.
– Widzisz? Nie dorósł – oznajmił, patrząc na swą byłą żonę. Niepotrzebnie to powiedział.
Januszowi nie przeszkadzało, że Natalka przytrzymywała jego prawą rękę. Walnął go krótkim lewym hakiem, nieco od spodu.
– Wypierdalaj.
Upadł na ścianę, krew z nosa rozmazała się na zielonej lamperii; leżał skulony, a miał wrażenie, że widzi dopiero wyprowadzany cios, że pięść zbliża się, a on zdąży jeszcze podjąć decyzję, czy warto zrobić unik. Zdumiało go, że nie zdążył. Wargi i brodę zalał ciepły sok.
W otwartych drzwiach stała Natalia. Patrzyła na niego, lekko wychylona do przodu. Tulił ją kiedyś, całował, teraz wiedział, że tak było. Jakich dopuścił się przewin, że go znienawidziła? Jakim cudem pokochała innego?
W gruncie rzeczy – uśmiechnął się, wypuścił oddech, prychając krwią – to bez znaczenia, przynajmniej dla niego. Miał w głowie zamęt i nie umiał nawet o tym myśleć. Natalka zapewne też nie radziła sobie z tym problemem. Może stąd jej złość, że wciąż pamiętała, podczas gdy on pojawił się nagle, z wymazanym zapisem, z szumem na taśmie.
Podniósł rękę i machnął do niej, gestem: idźże już. Potem położył dłoń na ustach i otarł gęstą maź.
Natalia zamykała powoli drzwi, nie spuszczając go z oczu.

.

Dariusz Bitner 

Obrazy: André Schmucki

.

Z książki

„Wciąż jesień, czyli inne majaki cynamonowe”,

.

screenshot-2016-11-24-17-42-53

Projekt okładki Michał Biernacki

.

O autorze:

01

Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments