Wojciech Wachniewski – Poczwórnych kominów las

W Europie kończył się wiek dziewiętnasty – czas cokolwiek burzliwy, który między innymi przyniósł mieszkańcom ziem niemieckich spory sukces w postaci zjednoczonego państwa. Państwo to od razu zaczęło próbować swoich sił na morzu, także w żegludze handlowej. Brytyjczycy ze swej strony i odwieczni ich rywale – Francuzi – gotowi byli przy każdej okazji rzucać wyzwania sobie nawzajem. Tak oto pięć słynnych firm armatorskich spod trzech bander rozpoczęło wielką rywalizację na Atlantyku. Przez pół wieku niemal tuzin statków z pięciu stoczni ze zmiennym szczęściem współzawodniczył na oceanie o pasażerów, zwłaszcza tych dobrze sytuowanych.

Rzecz zaczęła się w największym porcie Prus – dziś polskim Szczecinie. To tu, w maju 1897 roku, z pochylni stoczni “Vulcan”, spłynął na wodę wielki podówczas “pasażer” o tonażu brutto aż 14.349 ton rejestrowych. Otrzymał imię Cesarza Wilhelma I: “Kaiser Wilhelm der Grosse”; była to najdłuższa ze wszystkich dwunastu nazw “czterokominowców”. We wrześniu 1897 roku statek ten zdobył tzw. Błękitną Wstęgę Atlantyku, trofeum cenne dla każdej firmy operującej “pasażerami” na “Wielkim Stawie”, przyznawane od pewnego czasu temu ze statków, który rozwijał największą średnią prędkość na trasie między swoim portem macierzystym a Nowym Jorkiem. Anglicy, zgrzytając zębami, nadali nowemu statkowi przydomek “Gruby Billy”…

Ciekawe, że ów “Gruby Billy”, lubo największy statek świata w swoich czasach, był sporo mniejszy od pewnego brytyjskiego olbrzyma sprzed prawie czterech dekad, znanego ze swojego “samozwodowania się” w styczniu 1858 roku…

“Great Eastern” – statek legenda

W pewnym sensie uczeń przerósł wiekowego mistrza – zapatrzone w Brytanię Niemcy pod berłem ostatniego ze swoich trzech Cesarzy zaczęły “szukać przyszłości na morzu”. Ich obaj wielcy armatorzy, HAPAG z Hamburga i NDL z Bremy, w ciągu dziesięciolecia zbudowali w jednej i tej samej stoczni jeszcze cztery podobne, ale kolejno większe statki, które do roku 1907 przekazywały sobie cenne Trofeum z rąk do rąk. W dochodowej imprezie przez czas pewien uczestniczył 16.500-tonowy s/s “Deutschland”, jedyny “rekordzista” Oceanu spod znaku HAPAGu. Oba największe ekspresowce NDL-u weszły do historii żeglugi, jako statki napędzane najmocniejszymi maszynami tłokowymi.

Ostatni niemiecki czterokominowiec spóźnił się na start prestiżowego “wyścigu” – Lew brytyjski, pod postacią słynnej Cunard Line, miał już bowiem w służbie swą (prawie 30.400-tonową) “Lusitanię”, pierwszą z trzech Wielkich Dam Oceanu, sporo większą od największego “Niemca” i wyposażoną w rewelacyjne turbiny parowe systemu Parsonsa. 19.400-tonowa “Księżniczka Cecylia” jako jedyna z niemieckiej piątki nie zdobyła Trofeum, a u Brytyjczyków do pierwszej Damy dołączyła wkrótce druga, nieco większa (ok. 32.000 BRT) i bardziej szczęsna “Mauretania”.

W roku 1911 na horyzoncie pojawił się prawdziwy gigant – niemal 270-metrowy trójśrubowiec, napędzany dwiema maszynami tłokowymi i turbiną na parę odlotową. Nazywał się “Olympic”, należał do White Star Line, miał ponad 45.300 BRT pojemności i był pierwszym z planowanej serii trzech kolejno większych, bardzo komfortowo wyposażonych liniowców bez rekordowych ambicji. Zbudowany w Belfaście i mogący przyjąć na swe pokłady grubo ponad trzy tysiące ludzi statek zrobił prawdziwą furorę.

W roku następnym na dumnego armatora z Liverpoolu spadł druzgocący cios: jego “Titanic”, drugi statek typu “Olympic”, okrzyknięty “Królową Mórz” i mający przyćmić swoim blaskiem wszystko, co dotąd pływało po morzach – zatonął podczas swego dziewiczego rejsu. Kolizja z kawałem lodu atlantyckiego spowodowała najsławniejszą katastrofę ubiegłego stulecia. Od początku niedorobiony statek zabrał ze sobą w głębiny dwie trzecie z ponad dwóch tysięcy ludzi na swoich pokładach; wraz z nim w atlantyckich odmętach zginął cały “stary świat”, bezkrytycznie zapatrzony w możliwości techniczne Człowieka. Pływające Targowisko Próżności zeszło ze sceny w aurze kary Bożej, wymierzonej Ludzkości za pychę i odwrócenie się plecami do Boga.

W Brytanii wciąż jeszcze panował szok po strasznej katastrofy “Titanica”, gdy służbę rozpoczął francuski czterokominowy “rodzynek” ze stoczni Penhoet w St. Nazaire. Nazywał się “France” – to najkrótsza z wszystkich dwunastu nazw – i miał ok. 23.700 BRT. Był większy od największego “Niemca”, ale mniejszy od najmniejszego “Brytyjczyka”. Prędkością ustępował tylko “Mauretanii”. Dał początek prawdziwej “dynastii” wspaniałych francuskich “pasażerów”, kolejno budowanych w mieście u ujścia Loary, najdłuższej z rzek kraju. Ostatnim z nich był prawdziwy kolos – statek niemal trzykroć większy tonażem od “protoplasty”, który odziedziczył po nim imię i… nie chciał zdobyć Trofeum!
Młodszy i większy “brat” “Titanica” stracił w jego katastrofie… swoje imię! Zarząd White Star Line, nie chcąc już kusić losu, zmienił zbyt wyzywającą nazwę swego “Giganta” na “Britannic”. Był to największy liniowiec z całego tuzina, tonażem sięgający – bagatela – granicy 50 tysięcy RT. Wielki statek jako jedyny nie wyszedł ani razu w regularny rejs transatlantycki: od samego początku wpadł w wir wojny, szalejącej od szeregu miesięcy na całym świecie.

Wspomniana wojna już na samym swoim początku pochłonęła niemieckiego protoplastę Wspaniałej Dwunastki; niemal w połowie 1915 roku w dość tajemniczych okolicznościach zginęła, trafiona ledwie jedną torpedą z U-Boota, brytyjska “Lusitania”.

Za to bliźniaczki “Lusitanii” i “Titanica” miały szczęście – zarówno “Mauretania”, jak i znacznie zmodernizowany “Olympic” służyły w charakterze jednostek szpitalnych bądź transportowców. W listopadzie 1916 roku zginął na Morzu Śródziemnym wspomniany “Britannic”, za to “Olympic” w maju 1918 roku literalnie “rozjechał” na Atlantyku niemiecki okręt podwodny! Służył tak znakomicie, że zyskał sobie przydomek “Stary Niezawodny”. Podobnie wspaniale radziła sobie Cunardowska “Mauretania”.

Gorzej poszło liniowcom niemieckim. Najstarszy z nich, przekształcony w pomocniczy krążownik, zatonął na samym początku wojny w starciu z brytyjskim krążownikiem pancernym “Highflyer”. Pogromca “Grubego Billy’ego” w grudniu 1917 roku znalazł się w kanadyjskim Halifaksie i został ciężko uszkodzony w słynnej eksplozji na transportowcu “Mont Blanc”. Drugi czterokominowiec NDLu, (nazwany imieniem Następcy Tronu cesarskiego) najpierw zaliczył “bliskie spotkanie” z lodową górą, a potem bronił honoru bandery i armatora: grasował na morzach, jako krążownik pomocniczy. W końcu musiał jednak zawinąć do neutralnych jeszcze Stanów, bo część jego załogi zapadła na beri-beri. Dwa pozostałe statki niemieckie zostały najpierw internowane w USA, a w chwili przystąpienia kraju do wojny zajęte przez władze amerykańskie. W Niemczech pozostał tylko “rodzynek” HAPAGu – nieco pechowa “Deutschland”. Przebudowana najpierw na pełnomorski wycieczkowiec – po klęsce Niemiec została pierwszym “pasażerem” jaki (pod nazwą “Hansa” i tylko z dwoma kominami) zawinął do portu amerykańskiego. Trzy zajęte czterokominowce NDL najpierw pływały z przygodami w charakterze amerykańskich transportowców. Dawny “Następca Tronu Wilhelm” zmienił się w “Von Steubena” i zrazu dzielnie służył. Jedna z jego większych siostrzyczek oberwała torpedą od niemieckiego U-Boota i odniosła spore uszkodzenia. Wraz z końcem wojny kariera dawnych liniowców ze Szczecina – ponazywanych imionami osób żyjących (!) co zwykle przynosi pecha – dobiegła końca pod palnikami złomowników.

Po wojnie pod znakiem Cunarda pozostały dwa statki: “Mauretania” i zbudowana na wzór “Olympica”, prawie 44.800-tonowa “Aquitania”. Ta pierwsza twardą ręką trzymała Błękitną Wstęgę Atlantyku – utraciła ją (nie bez walki!) dopiero w 1929 roku do zbudowanego w Bremen turbinowca NDLu “Bremen”. Większa “Aquitania” nie miała aż takich ambicji; pływała spokojniej, usiłując raczej dorównać luksusem swemu wzorcowi spod znaku White Star. To na niej właśnie testowano śruby, przewidziane dla przyszłej “Queen Mary”.

Podobnie spokojnie pływała też “France” spod znaku CGT. Czarowała francuską klasą i luksusem. W pierwszej połowie czwartej dekady ustąpiła miejsca zjawiskowej “Normandie”…

Na przełomie trzeciej i czwartej dekady XX wieku światem wstrząsnął sławny kryzys. W jego następstwie stary i niezawodny RMS “Olympic” trafił wraz z resztą floty Białej Gwiazdy do nowej firmy pod nazwą Cunard-White Star. Oba czterokominowce dawnego rywala stały się teraz jego towarzyszami w służbie. Podczas jednej ze swoich ostatnich podróży z Europy do USA starsza siostra “Titanica” rozjechała w kolizji amerykański latarniowiec.

Odchodzącą do historii, szczerze opłakaną przez tysiące miłośników “Mauretanię” powitał przy wejściu do stoczni rozbiórkowej samotny dudziarz, grając “Flowers of the Forest”…

“Aquitania” tymczasem ciągnęła dalej – posłużyła m. in. jako transportowiec w kolejnej, drugiej już wojnie światowej. W listopadzie 1941 roku podjęła część rozbitków z niemieckiego “Kormorana” po jego walce z “Sydneyem” niedaleko Australii. Dopiero po wojnie, przytłoczona ciężarem prawie trzech dekad służby – odeszła do historii, jako ostatni czterokominowiec, rozciągając epokę tych statków do niemal połowy stulecia…

 

Wojciech M. Wachniewski

.

O autorze:

.

Urodził się w 50 lat po zwodowaniu sławnej MAURETANII Cunarda i 11 lat przed zwodowaniem OSTATNIEGO LINIOWCA TRANSATLANTYCKIEGO, jaki zbudowano.  W świat żeglugi wpłynął w 1966 roku, a w świat języków zabrali go ze sobą… NIEMCY, choć pierwszy poznał rosyjski, a potem angielski. Mieszka w rodzinnym mieście Heinricha von Stephana (Słupsk, to dawny pruski Stolp-in-Pommern). Jest wielkim fanem Sherlocka Holmesa, Mistrza i jego Małgorzaty i ostatnio Excentryków. Lubi czytać, również na głos. Z zawodu tłumacz, obywatel Polski, Europy i świata.

.

illustration: Luisitania by Norman Wilkinson, 1907, [detail], Wikipedia

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments