JANUSZ  NOWAK – „Wstążka błyszcząca jak łza”

– o najnowszych wierszach Barbary Gruszki-Zych

 

1.

Najnowszy tom wierszy Barbary Gruszki-Zych[1] prowokuje, podobnie jak wcześniejsze książki poetyckie autorki Nie ma nas w spisie, do pochylenia się nad każdym utworem z osobna, żeby nie pominąć żadnej metafory i nie zgubić cennych pereł, które poetka hojnie i z czułością pomieściła w swoich epigramatach, elegiach i prozach poetyckich. Surowe rygory recenzji nie pozwalają jednak na taki niespieszny ogląd wszystkich siedemdziesięciu pięciu liryków zawartych w Moim cukiereczku, dlatego musi wystarczyć wybór – motywów i problemów.

2.

Tomik, który zapoczątkował Bibliotekę Poetycką Wydawnictwa Ursines,  dotarł do czytelników na progu tegorocznego adwentu.  Trudno wyobrazić sobie czas bardziej przystający do atmosfery zapisanych w tej książce wierszy. Mimo że tematycznie utwory z Mojego cukiereczka nie są powiązane z pierwszym okresem roku liturgicznego (poza jednym, bardzo ważnym, o którym będzie mowa), to jednak przenikający je nastrój czuwania i oczekiwania harmonizuje z adwentowym budzeniem się ze snu, kontemplowaniem chwili, kiedy „noc mija, dzień jest blisko”, z przeżywaniem cudu świtu, będącego figurą przyjścia Pana. Liryczna akcja wielu wierszy Barbary Gruszki-Zych ulokowana jest w porze porannej, „roratniej”, kiedy świat, wyłaniający się z mroku jak z niebytu, ponownie się rodzi.

patrzenie przez okno na kawałek

nadziei bo dzień się zaczyna

Pomiędzy

 

zanurzam dłonie w to powietrze

w to światło ranne z odłamkami szyby

przez którą patrzę zawsze w jedną stronę

  małe morele

 

za oknem święto światło nie ucieka

lecz podnosi najmniejszy drobiazg z poszarzałej ziemi

                                         para

2.

Wielokrotnie powracający motyw spoglądania przez okienną szybę na otrząsający się z całunu nocy świat uwydatnia adwentowy nastrój wyczekiwania. Fenomen adwentu polega na tym, że kumuluje on w sobie wszystkie najważniejsze tajemnice mesjańskie związane z Jezusem Chrystusem, wyrażone w Credo:

[wierzę] w Jezusa Chrystusa,
Syna Jego Jedynego,
Pana naszego,

który się począł z Ducha Świętego.
Narodził się z Maryi Panny,

umęczon pod Ponckim Piłatem,
ukrzyżowan, umarł i pogrzebion,

zstąpił do piekieł

trzeciego dnia zmartwychwstał,
wstąpił na niebiosa,
siedzi po prawicy Boga, Ojca Wszechmogącego,
stamtąd przyjdzie sądzić żywych i umarłych.

Adwent to nade wszystko oczekiwanie na dwa Przyjścia. To najpierw ponowienie i uobecnienie niecierpliwego oczekiwania na pierwsze Przyjście, którego etapami są Zwiastowanie, Poczęcie z Ducha Świętego, Narodzenie z Maryi Dziewicy, Męka, Śmierć, Zstąpienie do piekieł, Zmartwychwstanie i Wniebowstąpienie. Ale adwent jest również wzmocnieniem przekonania, że Chrystus ponownie przyjdzie, aby „sądzić żywych i umarłych”. Owo Drugie Przyjście w dniu ostatecznym dominuje w liturgii adwentu, wbrew powszechnemu przekonaniu, że inicjalny okres roku kościelnego jest jedynie przygotowaniem do świąt Bożego Narodzenia. Wszak pierwsza, dłuższa, część adwentu (od początku do 16 grudnia) jest poświęcona oczekiwaniu na Paruzję, natomiast bezpośrednie przygotowanie do obchodu Bożego Narodzenia zajmuje ostatni tydzień (od 17 do 24 grudnia).

Prawdę o ścisłym związku Pierwszego Przyjścia z Drugim fenomenalnie objawia proza poetycka (kilka takich form umieściła Barbara Gruszka-Zych w swoim tomiku), będąca sugestywną wizją przybycia Chrystusa na ziemię ogarniętą covidową epidemią, zdającą się zapowiadać dni ostatnie:

W tym czasie Jezus przychodzi na ziemię nawet do tych, którzy nie wierzą. Ale wierzą w codzienne wiadomości z liczbami zmarłych trafiające ostrymi nabojami prosto w głowę. Nad pobojowiskiem rozciąga się niebo znad krzyża. Pancerne, ciężkie jak czołg, którego gąsienice stratują nawet największą miłość. Jezus przychodzi bo Jest. Gdyby Go nie było nie przyszedłby ci do głowy. Jest późno, ponad dwa tysiące lat od Jego urodzenia, ludzie padają jak muchy. Leżą obok siebie w niekończących się kostnicach, na które zamieniono lodowiska i stadiony. Śmierć składa dłonie nawet tych, którzy nigdy się nie modlili i na lodowej tafli ostrym brzegiem porzuconej łyżwy próbuje wyryć ich ciche imiona. Kiedy zabrano ci prawą rękę, nogę i drogę prowadzącą w przyszłość, Jezus przychodzi jak brakująca ręka, noga, droga. Jest tym czego nie ma w strofach Rilkego i Miłosza. Jest brakiem słów a bogactwem życia, którego każdy gram odważany na wielkiej wadze ma wartość. Pochyla się nad najdrobniejszym okruszkiem naszej skulonej miłości, żeby nic nie spadło ze stołu. Sam umęczony rozpoznaje nasze rysy, coraz bardziej dopasowujące się do zadanego Mu bólu. Kiedy mamy coraz mniej i ledwie okrywamy się krótką myślą o życiu, odkrywamy, że On jest. Słońce osusza gwoździe, które przebijały Jego stopy, ale wyjąłeś je, żeby mógł wreszcie przyjść. Ciebie też przybijały, ale pozwoliłeś im zardzewieć jak męce, łkającej po nocach w zakamarkach snów. A teraz ujrzała światło dzienne.

Paruzja wzbudza trwogę, bo jest związana z kresem i sądem, ale niesie ona przede wszystkim nadzieję ludziom, których Jezus określił w Kazaniu na Górze mianem ‘błogosławionych’, niesie tę nadzieję również tym, którzy – walcząc z ograniczeniami, grzechami i kruchością, potykając się i błądząc –  próbowali usilnie na owo miano zasłużyć. W wierszu przy okazji zdjęcia rentgenowskiego zasygnalizowane zostało owo napięcie między lękiem przed definitywnym rozpadem ciała a wiarą w odrodzicielską moc przychodzącego Chrystusa, który wprowadzi do Nowego Jeruzalem tych, którzy „wybielili swe szaty we krwi Baranka”:

 

widzę czarno na białym jaki ze mnie kościotrup

do tego proch ciała w bluzce płaszczu butach

z butów wysypuje się przy każdym kroku

nawet kiedy chciałabym to ukryć

buty są pełne przechodzonych dni

moje białe kości opowiadają jak mnie nosiły

i jak ja nosiłam innych najwięcej dzieci

na izbie przyjęć pytają kogo chory upoważnia

do udzielania informacji mogłabym podać tych

których nosiłam ale przychodzi mi do głowy

że jest taki Jeden który najlepiej zna kształt

mojej każdej kostki Kto wniósł mnie do łona matki

i moje prochy wyniesie na wysokości

 

Barbara Gruszka-Zych zdaje się spoglądać na Paruzję oczyma o. Joachima Badeniego OP, który krótko przed swoją śmiercią (zmarł, w wieku dziewięćdziesięciu siedmiu lat, 11 marca 2010 roku) tak mówił o Drugim Przyjściu:

Przeżycie Paruzji jest […] bardzo twórcze. Ustawia człowieka i umacnia jego wiarę. Mając pewność Paruzji, patrzy on inaczej na zło. Widzi je jako zło, ale ono już jest w jego świadomości pokonane. Czyli człowiek współczesny wierzący w Paruzję widzi, że zło nie jest już siłą, której nie można pokonać, lecz w miejsce zła przyjdzie niewyobrażalne boskie szczęście całej ludzkości, ład i sprawiedliwość. Taka wiara to dar Boży, dlatego daje spokój – spokój boski. Człowiek może być nadal nerwowy, zmienny czy depresyjny, ale w głębi duszy będzie spokojny. Głębia ducha ludzkiego jest niezależna od nerwów.[2]

Adwentowe oczekiwanie na Paruzję nie sprawia, że znika cierpienie, że zło się skrywa. Ono umożliwia przyjęcie innej perspektywy, w której różne odmiany zła jawią się jako przezwyciężone.

Cierpienie osobiste i cierpienie bliźnich, tak trudne do przyjęcia, stają się zrozumiałe w świetle Chrystusowego Przyjścia – tego, które już nastąpiło, a także tego, na które czekamy:

 

wstałam umyłam się przeczytałam

fragment Ewangelii Świętego Mateusza

o Męce Pańskiej a może odwrotnie

najpierw się modliłam nie modląc

ale chwaląc po cichu każdy krok

w stronę dnia zjadłam śniadanie

od tygodni lodówka małe centrum świata

jak żołądek powinna być pełna

żebym miała siły się modlić

ta lodówka w domu przydatna

żeby nie wyziębić się w środku

rozgrzewając to co jeszcze

może wołać krzyczeć tęsknić

zawsze za kimś za tymi

którzy zasługują na pocieszenie

jak każdy z nas zanim

zacznie czytać fragment

ewangelii o swojej męce

(fragment)

 

Jedynie Dobra Nowina może nadać sens człowieczemu losowi, pełnemu nieopisanego bólu i trwogi:

święte obrazki jeszcze niedawno

wieszała na ścianach

teraz patrzą na nią z góry

a ona w dole w dołeczku prześcieradła

górka ludzkiego ciała skóra kości duże piersi

włosy głaskane grzebykiem

i tam na dole resztki wstydu

przykryte wynędzniałą szarzyzną

wszystko się rozsypuje odpada w inną stronę

można to zebrać w poszwę

i nieść na mocnych plecach

pod górę do świętych z obrazków

błagać o zmiłowanie Pańskie

o pobranie szarego wymazu prochu

z umęczonego gardła

zanim głos z niego sam zatłucze

do Jego okien jak ptak

walący głową zamiast śpiewać

                                   (Ciocia)

Wstrząsająca relacja dotycząca cierpienia znajduje równie poruszające uzupełnienie w prozie poetyckiej, będącej przejmującą apologią krucyfiksów – znaków odkupieńczej męki Boga-Człowieka:

W kościołach, do których zaglądam w każdym miejscu świata, poszukuję krucyfiksów. Na fotografiach mam ich całą kolekcję, jeśli to nie grzech kolekcjonować Mękę Pańską. Cierpienie Jezusa nieustannie chcą przypominać artyści cierpiący podczas wyrażania niewykonalnego. Bo jak można zaglądać w twarz Umierającego i próbować ją zatrzymać w marmurze, glinie, na płótnie, szkle? A może w każdym krucyfiksie zostaje płacz artysty i dlatego tak głośno łkają w świętej ciszy kościołów? Po uklęknięciu przed niektórymi krzyżami nie da się wstać z kolan i na kolanach idzie się ulicą, kładzie do łóżka, zamyka drzwi. Bo o tym nie da się opowiadać przy otwartych drzwiach. Śmierć pozostaje intymna nawet jeśli dzieje się na oczach wszystkich na Wzgórzu Golgoty. Nawet kiedy patrzą na nią oczy miliardów czytających Ewangelie, w których została zrównana z ludzkim umieraniem. Za zamkniętymi drzwiami oczu wyłania się nasz krzyż. Widać na nim to, co w nas umiera, żeby narodziło się nowe. Czego żadne oko nie widziało… Dlatego patrząc na drzewo krzyża z konającym Jezusem próbuję przez chwilę umrzeć.

3.

Obecna w tej wypowiedzi mistyczna iluminacja – na krzyżu „widać to, co w nas umiera, żeby narodziło się nowe” – prowadzi do często odnajdywanego w poezji Barbary Gruszki-Zych motywu kontemplowania przejawów przemijania i umierania. Zachwyt tym, co kruche, ulotne, marne, zdradzające rychły rozpad, wypływa z przekonania, że nie ma innej drogi do prawdziwego (bo wiecznego) życia, jak tylko przez przemijanie i śmierć. W inicjalnym wierszu omawianego tomu przywołała poetka znaną metaforę Pascala, aby wykorzystać ją do wyartykułowania paradoksalnej prawdy o relacji między człowiekiem i światem:

dwie ławeczki unosi woda

nas zdmuchnął z nich wiatr

tylko trzcina trzyma w pionie

nadłamany świat

Towarzyszące nam od pierwszych chwil świadomego życia doświadczenie kroczenia w stronę bramy śmierci, zostało spotęgowane w dniach, tygodniach i miesiącach pandemii, kiedy musieliśmy (a raczej wciąż musimy!) stawać twarzą w twarz ze śmiercią, czyhającą na nas w przedmiotach, osobach, gestach, rozmowach, spotkaniach:

– śpiesz się – przez całe życie

stuka ci w głowie a nagle wszystko zwalnia

tory prowadzące przez noce i dnie

śpią wyślizgane kołami pociągów

jadących w odwrotnym kierunku

bo dokąd cię przywiozły

tu na ostatnią stację ciała

gdzie szykują wagony sypialne

na tę najdłuższą w roku noc

kiedy aniołowie schodzą na ziemię

i pomagają nam słać posłanie

na wąskich półkach cienkich kładkach

którymi trzeba przejść

(stukanie)

Złowieszcze okoliczności pandemii uwydatniają lęk przed najbliższą przyszłością, obawę, że kolejny dzień może być dniem ostatnim, że już nie ujrzymy twarzy naszych bliskich i kochanych:

Nie wierzę, że się jeszcze zobaczymy. Bo czemu miałoby się to udać, kiedy zarządzono ukrywanie się. Obwieszczenie przyklejono do ust, oczu, dłoni i innych miejsc schowanych pod spodniami czy sukienką. Ambulanse na sygnale przewożą chore wiadomości ode mnie do ciebie i na odwrót. Starannie dobrana chirurgiczna maska chmur zakryła widoki na przyszłość w trosce przed zarażeniem jakąkolwiek nadzieją. Zbliża się nieuchronny koniec rozpoczętej po cichu operacji na żywym ciele naszej wspólnej przyszłości. Czas na zegarze cedzi chwile jak portier ostatnią herbatę przed zakończeniem pracy. – Nie wiadomo czy uda nam się doczekać do następnego widzenia – myślimy patrząc na zachodzące słońce. Nawet ono codziennie tnie się aż do krwi.

4.

Przeżywane w warunkach zarazy dni i noce każą powrócić do dawno zapomnianej sztuki dobrego umierania (ars bene moriendi), bowiem każda sytuacja przypomina o nieuchronności odejścia z doczesnego wymiaru i o tym, że śmierć „tuż za nami spore czyni kroki”. Jej zimny oddech daje się wyczuć we wszystkich miejscach, w których przebywamy:

 

odnajdywaliśmy się na tej ulicy

dopóki można było po niej chodzić

nie bojąc się ludzi trwało życie nietrwałe

a teraz w pokoju albo dwóch

może nawet w całym wielkim domu

wielkim jak strach co ma duże okna

odmierzamy krokami

centymetr po centymetrze życie

(*** odnajdowaliśmy się na tej ulicy)

Towarzysząca bohaterce lirycznej świadomość bliskości śmierci implikuje pragnienie przeciwstawiania się bezdusznemu prawu entropii, rozsypującej w proch wszystkie formy życia. Skutecznym narzędziem walki z ościeniem śmierci okazują się być wspomnienia. W wierszu szlaki ta prawda została wypowiedziana wprost:

siadłam w lesie na pniu oznakowanym

wapiennymi śladami ptasich odchodów

jakby zostawiły znaki że to kawałek

ich podniebnego szlaku

przeniesiony na ziemię

mimo że byłam pewna że trafiam

w odległe miejsce okazało się

że prowadzą przez nie

tętniące życiem trasy

to tak jak ze wspomnieniem

zostawiasz je pozwalając zarosnąć

a kiedy przez przypadek zajrzysz

okazuje się że tam więcej życia niż tu

Wspomnienia, rozumiane jako czułe reanimowanie tego, co zapomniane, zbagatelizowane, uznane za nieważne, wypełniają wiele utworów z najnowszego tomu Barbary Gruszki-Zych. Poetka przywołuje je, żywiąc przekonanie, że ocalają one Sens i wpisują się w zbawcze dzieło Chrystusa. Jedyną racją budzenia wspomnień jest tkwiąca w nich miłość, będąca wszak imieniem Boga. Miłość zaś jest silniejsza od śmierci, dlatego tak wiele życia jest we wspomnieniach, które bywają gorzkie, jak książeczka spożyta przez św. Jana (Ap 10,11):

dzieciństwo odwiązuje wstążki z włosów

żeby już nic nie miało tylu kolorów

co wyjście na jeden spacer

odświętnym miastem w niedzielę

po południu kiedy jeszcze nie wiesz

że mijani ludzie cmentarz twarz

twojego ojca patrzącego z góry

bo cały czas idziesz w jego cieniu

nigdy nie wypuszczą cię ze swoich objęć

nieświadoma że to jedno wyjście

mogło cię zaprowadzić na drugą stronę ulicy

na którą dotąd nie udało się przejść

patrzałaś z podziwem na swoje

jasne buciki wkładane tylko w niedzielę

z paskami nad kostką jak uprząż

w rydwanach aniołów teraz za małe

jak twoje myśli o pierzastych wspomożycielach

zepchniętych w czeluść dorosłości

nietknięte kolory dzieciństwa fruną z nami

przez każde wspomnienie

do którego nie da się przytulić

– bo za duża urosłaś dziewczyno –

śpiewa ci wstążka błyszcząca jak łza

(za duża)

Gorycz połączona z nutą słodyczy to esencja wspomnień, którymi nie wolno wzgardzić. Są one jak ziarenka gorczyczne – drobne, niepozorne, ale posiadające w sobie ogromny potencjał, którego źródłem jest miłość:

cały ten świat co pozostał

i ten co zginął

w połowie obecne

powtarzający się smak

owoców i zdarzeń

gorzki smak życia

a w krótkich chwilach

ty mój cukiereczek

(***cały ten świat co pozostał)

5.

Główną patronką adwentowego tomu Barbary Gruszki-Zych jest Najświętsza Maryja Panna, co zostało zasygnalizowane w motcie wziętym z dzieła św. Ambrożego De virginibus: „Życie jednej Maryi jest nauką dla wszystkich”. Posłusznej, powściągliwej i pokornej Służebnicy Pańskiej poświęcone są od wieków Msze św. roratnie, odprawiane o świcie i zawierające w formularzu trydenckim czytanie fragmentu Ewangelii wg św. Łukasza (Łk 1 26-38), opowiadającego o Zwiastowaniu. Kontemplacji tej poruszającej sceny, malowanej przez najgenialniejszych artystów pędzla, poświęcona została proza W Bazylice Zwiastowania o dwunastej w południe (…):

W Bazylice Zwiastowania o dwunastej w południe słychać dzwony większe od samej budowli. Biały orszak wyrusza do miejsca gdzie promyk stuka w kamień. Tu stała Panienka wystraszona szumem skrzydeł Anioła przychodzącego w wodospadzie święconej wody. Musiała w niej zamoczyć jedną dłoń, żeby przetrzeć czoło, bo przecież zmęczyła się przyjmując ciężar. Zawiniątko z nadzieją – dziecko pod sercem krzyczące ponad dachami Nazaretu z radości, że ma mamę z ciemnymi jak czarnoziem włosami. Ona też krzyczała kiedy go rodziła, choć na wszystkich obrazach świece drżą w jej gardle zamiast strun, rozjaśniając świątynię ciała, w której mieszkał Jezus. W tej grocie z kamieni ukruszonych jak nasze skamieniałe serca – tylko Ona nie dała się skruszyć. Pod chmurą pieluszek wąż syczy czarną piosenkę o skończeniu świata, nie wiedząc, że wszystko właśnie się zaczyna.

Panienka z Nazaretu, nowa Ewa, przez swoje wspaniałomyślne Fiat przyczyniła się do wyzwolenia „świata, przez grzechy nieszczęśliwego, z nocy głębokiej”. W „świątyni ciała”, w żywej monstrancji przyniosła ludziom Dziecię, „którym jest Mesjasz Pan”.

Od czasu tamtej nocy betlejemskiej każde narodzenie dziecka niesie w sobie promień tajemnicy Wcielenia:

– Stanisławowi

człowiek o którego od dziś

będziesz drżeć przyszedł

drżącym świtem opłotkami dnia

kiedy światło otwiera zamki

w drzwiach świata żeby wpuścić

jeszcze jednego wybranego do życia

Wiersz ten, jako jedyny utwór w książce opatrzony datą – 20 czerwca 2020 roku, to hymn ku czci Boga dającego życie, „wybierającego do życia”.

6.

Mój cukiereczek jest zbiorem precyzyjnie skomponowanym. Jednym z przejawów kunsztownej konstrukcji tomu jest zastosowanie kompozycji ramowej. Dwie krótkie prozy – pierwsza, będąca trzecim mottem i druga, zamykająca książkę – niejako odbijają się w sobie. Obydwie prowadzą czytelników do gwiazd.

Pierwsza relacjonuje rozmowę Poetki z wnukiem Leonem:

Wieczorami, pod koniec lata, nad jeziorem Berżnik, z pięcioletnim Leonem obserwowaliśmy gwiazdy. Powiedziałam mu, że Mały Książę Antoine de Saint-Exupéry’ego przed rozstaniem radził swojemu przyjacielowi, żeby się z nim spotykał, patrząc na niebo pełne gwiazd, bo on zamieszka na jednej z nich.

– Czy oglądając gwiazdy będziesz o mnie pamiętał?- zapytałam Leona. – Przecież nie zawsze je widać, czasem kryją się za chmurami – uśmiechnął się wyrozumiale. – Ale wiem, że tam są.

Druga natomiast przywołuje częsty w poezji Barbary Gruszki-Zych motyw „rozmowy” z czytelnikiem, „siedzącym na drugim końcu świata”

Jeden czytelnik siedzący na drugim krańcu świata w pokoju bez widoku może wskazać najlepszą drogę do twojego pisania. Jeden Bóg Wszechmogący wie ile dróg przebiega między nami. Ich meandry są niewidoczne dla oczu jak trajektorie planet i uczuć. Wiedzą to zwłaszcza ci, którzy mieszkają w domach ze ślepymi oknami, bez śladu gwiazd ale ze śladem szczęścia na dnie duszy. Wysłane przed wieloma laty promienie Jupitera, Syriusza, Plejad pasują tylko do niektórych zamków od kluczy. Rzucają z nieba na ziemię cień tajemnicy wolno otwierający drzwi.

Dziecko i czytelnik uczą, że „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”.

Bo „dobrze widzi się sercem”.

Niemal w przededniu swoich imienin oraz urodzin Barbara Gruszka-Zych – Solenizantka i Jubilatka – podarowała wiernym czytelnikom książkę emanującą mądrością i dobrocią, książkę ratującą świat przed rozpadem.

Janusz Nowak

 

Barbara Gruszka-Zych – Mój cukiereczek

 

[1] Barbara Gruszka-Zych, Mój cukiereczek, Czeladź 2020.

[2] J. Badeni OP, Judyta Syrek, Uwierzcie w koniec świata! Współczesne proroctwo o powtórnym przyjściu Chrystusa, Kraków 2010, s. 22.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments