Barbara Gruszka-Zych – Życie rodzinne Zanussich

 [fragment]

Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem

Barbara Gruszka-Zych: Powtarza Pan, że tutaj, na ziemi, nie powinno nam zależeć na szczęściu, a ludzie zwykle mówią, że chodzi im właśnie o to. Nawet moja ponad dziewięćdziesięcioletnia przyjaciółka Danusia życzy mi zwykle: „Basiu, bądź szczęśliwa”. I ja te życzenia przyjmuję z nadzieją, że tak się stanie.

Krzysztof Zanussi: Bo każdy po swojemu rozumie to słowo. Władysław Tatarkiewicz napisał książkę „O szczęściu”, żeby uświadomić, ile to pojęcie ma znaczeń. Dzisiaj, szczególnie w mediach, szczęście utożsamia się z błogostanem, czyli stanem, w którym jest mi dobrze. Otóż w życiu nie może być mi dobrze cały czas. Jak mogę powiedzieć, że jest mi dobrze, jeśli jestem na końcówce biegu na tysiąc metrów? Przecież czuję straszny ból i potworne zmęczenie, bo jeżeli dobrze biegnę, to cały się eksploatuję i cierpię jak potępieniec. I tak ma być! Jeśli tego nie ma, to nie ma prawdziwego życia, tylko ogłupiona, znieczulona egzystencja. Tu, na ziemi, nie musi nam być wyłącznie przyjemnie, ważne, żeby to, co nam się przytrafia, układało się w sens. Raz będzie lepiej, raz gorzej, czasem ciężej, innym razem – lżej, ale wszystko powinno układać się w sens.

Jakie momenty nadawały Pana życiu sens?

K.Z.: Na pewno mój związek z Elżbietą, chociaż zaczął się dość późno, zanim się do niego przekonałem. Bo bardzo długo byłem niepewny. Szkoda, żeśmy się za późno pobrali, że od razu nie miałem odwagi skoczyć w to uczucie. Jeśli chodzi o pracę zawodową, to mam pewne przesłanki, że kilka moich filmów komuś się przydało. Niedawno w Prawosławnej Akademii w Moskwie od batiuszki, nie bardzo znającego się na kinie, dowiedziałem się, jakie ma kryteria oceny sztuki. Powiedział, że kiedy obcuje z jakimś dziełem, a potem chce mu się modlić, to znaczy, że ono było dobre. A jak mu się nie chce modlić, to nie było najlepsze.

A po Pana filmach?

K.Z.: Modlił się.

A Ty, Elżbieto, byłaś pewna, że Krzysztof to właśnie ten?

Elżbieta Grocholska-Zanussi.:W młodości spotkałam wielu mężczyzn, ale żadnego bym nie wybrała na całe życie, mimo, że to byli wspaniali ludzie. Miałam siedmiu braci i to oni bardzo wysoko ustawili poprzeczkę, jaki powinien być mężczyzna. Kiedy trafiłam wreszcie na upragniony cel, zobaczyłam w nim ideałna całe życie. Zanussi jest dla mnie takim ideałem.

K.Z.: Chyba zaraz się schowam pod stołem…

E.G.-Z.: On nie ma konkurencji i nic nie może nas rozdzielić.

Własny mąż jako ideał na całe życie, to jest coś.

K.Z.: Ideał pełen niedostatku.

E.G.-Z.: Czytając panią profesor Annę Świderkównę zdałam sobie sprawę jak kosztowna, pełna cierpienia jest jedność małżeńska. Bardzo obrazowo przypomina, że małżonkowie dążą do pełni, do całkowitego złączenia dwóch natur mężczyzny i kobiety we wspólną naturę. Adam po hebrajsku to pełny człowiek. Kiedy Bóg wyjął mu żebro, by stworzyć z niego kobietę, zostawił w nim brak, niedopełnienie, kawałek pustego miejsca. To żebro wraca do niego w momencie, gdy łączy się z żoną i wtedy znów może stać się pełnym człowiekiem. Jednak trzeba mieć świadomość, że taki powrót żebra na właściwe miejsce jest straszliwym cierpieniem, ale należy je uznać za konieczne, bo jak bezboleśnie wpakować mu je z powrotem?

E.G.-Z.: Na staw w naszym ogrodzie przylatuje co rano para kaczek. Myślałam, żeby otaczający go kawałek ziemi otoczyć  płotem, ale obawiam się, że przy naszej gromadce psów, kaczuszki, które wtedy by się tu rozgościły, czując, że to dla nich miejsce, niechybnie zostałyby zjedzone.

K.Z.: Elżbieta zajmuje się naszym ogrodem i stale o niego dba. Też lubię taką pracę tylko za rzadko bywam w domu, żeby móc praktykować. I dlatego na przykład nie wiem, jaki nawóz trzeba nawieźć pod co, by lepiej rosło.(…)

K.Z.: Nasz ogród jest taki dorodny, aż trudno się domyślić, że to zasługa sztucznego nawodnienia. Kiedyś to był teren piaszczysty, a potem, przez długi czas, rośliny czerpały wodę z podziemnej sieci rurek. Nie była to, na szczęście woda z wodociągów, bo to by pożerało ogromne pieniądze, ale woda podskórna, która czasem się podnosi, a czasem opada.

E.G.-Z.: Na terenie Puszczy Kampinoskiej pod powierzchnią ziemi ukryta jest woda podskórna tzw. kurzawka. Inaczej trzeba by  wiercić sto metrów, żeby dostać się do wody z oligocenu. Ale z powodu ogólnego obniżenia poziomu wód na świecie kurzawka się wyczerpała i musiałam wywiercić dziesięciometrową studnię ze specjalną pompą. Teraz ona stanowi źródło nawodnienia terenu. Starcza jej na dwa gospodarstwa – nasze i Mielżyńskich, zajmujące prawie dwa hektary ziemi. Każdego ranka o czwartej rano w naszym ogrodzie wytryskują fontanny, takie pióropusze wysokie na kilka metrów. Tylko kto oprócz mnie chce je oglądać tak wcześnie?

A Pan zamiast korzystać z tej oazy jeździ po świecie.

K.Z.: Jeżdżę i tęsknię. Podczas podróży wspaniale się tęskni.

Okazuje Pan tę tęsknotę pisząc do żony kartki.

K.Z.: Wysyłam je, żeby mniej tęsknić. Tak się do tego przyzwyczaiłem, że robię to nawet, gdy jedziemy z Elżbietą razem i siedzę po drugiej stronie stolika. To tak dla porządku, dla pamięci. Elżbieta ma całe zbiory tych pocztówek. Moja mama gromadziła je przez ponad czterdzieści lat, a Elżbieta niewiele mniej.

Jestem trochę zorientowana w temacie, bo też je od Pana dostaję. To, że czekają w domu, kiedy wracam ze swoich podróży, daje mi poczucie stałości w tym zmieniającym się świecie. W jednej z ostatnich napisał Pan smutno: „Jadę przez stepy Ukrainy, patrzę przez okno i myślę: Takie piękne widoki, a ja je będę musiał zostawić“.

K.Z.: Coraz częściej towarzyszy mi taka myśl. Czas gdzieś ucieka… Bardziej niż krajobrazów żal mi ludzi, których spotykam, ale ich mijam, mimo, że chciałbym z nimi porozmawiać, zaprzyjaźnić się. Moja mama pilnowała, żeby jedzenie się nie marnowało i zwracała mi uwagę, żebym nic nie zostawiał na talerzu. Tak samo jest z marnowaniem darów Bożych – tych widoków, których nie zauważę, ludzi, z którymi nie dam rady porozmawiać, bo już nie jestem tak chłonny jak dawniej. Czasem czuję się bardzo zmęczony, nie mam, jak wcześniej, zawsze naładowanych baterii, i właśnie w takim momencie spotykam kogoś ciekawego. Niedawno otrzymałem list z Hiszpanii od kilku osób z pewnej organizacji katolickiej, których poznałem parę miesięcy temu. Pisali, że mają poczucie straty, żeśmy się za szybko rozstali, bo ten kontakt był im bardzo potrzebny i chcieliby ze mną jeszcze porozmawiać. Opowiadali mi, że jako katolicy czują się w tym świecie zmarginalizowani, a ja ich utwierdzałem w przekonaniu, że to bardzo dobre odczucie, że tak ma być, że nie ma się czemu dziwić i czym martwić. Bo przecież tworzymy mobilizującą siebie i innych elitę. Kiedy zaczynamy mieć poczucie, że przestajemy być większością, to na pocieszenie warto sobie przypomnieć dwunastu apostołów. Ich przykład jest dowodem na to, że chrześcijaństwo rozprzestrzeniało się nie dzięki jakiejś organizacji, czy powszechnej akcji, ale wielkiej wierze niewielkiej ilości grzeszników, którzy swoją postawą pociągnęli innych.

Okazuje się, że nawet niedostatek może być pokrzepiający. Elżbieto, czekając na męża, często zaglądasz do skrzynki na listy? Chyba nie możesz się niecierpliwić, bo ciągle przychodzą nowe.

E.G.-Z.: On mi wysyła kartki, a ja ich zwykle nie wybieram ze skrzynki, bo się niczego ciekawego nie spodziewam od świata. Widząc to Krzysztof wścieka się i narzeka: „Po co ja piszę, skoro ty nie zaglądasz do skrzynki?”, po czym idzie wyjąć z niej wysłane przez siebie kartki. Albo ja to jednak robię i czytam je hurtem. Potem zostawiam je na szafce w korytarzu, aż robi się tego cała sterta, bo trudno z każdą biegać do archiwum.

Na bieżąco wiesz, co się dzieje u męża rozmawiając z nim przez telefon.

E.G.-Z.: On tak często wyjeżdża, że musimy stale rozmawiać przez telefon. Bardzo wierny Krzysztof dzwoni do mnie z różnych miejsc, więc ja, prowadząc z nim rozmowy, cały czas żyję jego życiem. Najmniej telefonuje z Rosji, bo tam pobierają ogromne opłaty za połączenia. Kartki to jego pomysł. Jak wiesz, ma grupkę przyjaciół, do których stale je wysyła. One nie wnoszą tak bliskiego kontaktu, ale rejestrują jego podróże. W pewnym momencie zażądałam, żeby to nie były standartowe pocztówki, ale żeby pisał w nich, co w jakim miejscu robi i dlaczego tam przebywa. Posłuchał mnie i choć nie notuje na nich precyzyjnie, czym się zajmuje, to w trzech zdaniach informuje, gdzie i po co pojechał. Zostaje na nich coś więcej niż tylko zwyczajowe: „Pozdrowienia z Paryża”. Pisząc je myśli o mnie, ale też o przyszłym pokoleniu, które znajdzie w nich cudowną ilustrację jego życia. Będą jak znalazł, kiedy ktoś zdecyduje się, na przykład, na pracę doktorską z jego twórczości. Tylko szkoda, że ma tak nieczytelny charakter pisma.

Ma Pan czas kupować kartki w miejscach, które odwiedza Pan, niekiedy, na jedno popołudnie?

K.Z.: Ostatnio, kiedy gdzieś jadę, dzwonię zawczasu, żeby mi kupili kilka pocztówek. Z miast, w których często bywam, zgromadziłem kartki rezerwowe na czarną godzinę. W Polsce mam zapas wrocławski, poznański, krakowski, katowicki. Raz na jakiś czas kupuję ich tam dwadzieścia, trzydzieści sztuk. Przechowuję też czeskie znaczki, w które zaopatruję się „na zaś” podczas festiwalu „Kino na granicy” w Cieszynie. W kolejnym roku mam je, jak znalazł, a wtedy budzę zdziwienie tych, którzy widzą, jak je wyciągam. No, bo człowiek przyjeżdżający z Warszawy z czeskimi znaczkami w kieszeni to rzadkość. Często wypisuję pocztówki w pociągu czy samolocie, oczywiście, jeśli nie mam nic innego do roboty.

Z tych pocztówek można złożyć Pana dziennik podróży.

E.G.-Z.: Popatrzymy na ostatnią – sto trzydziestą trzecią w tym roku. Przysłana z Wrocławia, z widokiem miasta. Tu są Katowice – wykłady z przedwczoraj. A tu Paryż sprzed czterech dni. Bratysława sprzed dwóch tygodni. Co tu jest jeszcze pięknego? Na pewno Petersburg sprzed półtora tygodnia. Archiwum kartek i listów znajduje się w sali projekcyjnej. Skrupulatnie chowam wszystkie korespondencje do pudeł z napisami: “Kartki Elżbieta Grocholska”, “Kartki do Elżbiety”. Kartki i listy do mamy Krzysztofa – Wandy, to dwa ogromne pudła. Ale są też otrzymywane przez nas: “Życzenia dla Elżbiety i Krzysztofa”, “Listy do Krzysztofa”. Dobrze by było, żeby wszystko co znajduje się na półkach naszego archiwum trafiło do pamięci komputera. Krzysztofowi dwa razy się zdarzyło, że pozwolił komuś na zrobienie tu porządku i od tamtej pory nic nie może znaleźć. Więc może, póki co, powinnam to tak zostawić?

Podczas podróży znajduje Pan też czas, żeby kupić żonie ulubione perfumy „Mystere”.

K.Z.: One są bardzo trudne do zdobycia, można je dostać już tylko w sklepie firmowym „Rochas”, bo nagle przestały być modne. Staram się też w ten sposób jakoś kompensować Elżbiecie swoją nieobecność. Jednak zawsze pamiętam, że niezależnie od tego, ile czasu spędzamy z bliskimi, liczy się intensywność obcowania z nimi. To wielkie nieszczęście, gdy dom staje się azylem, w którym człowiek w rozdeptanych kapciach gapi się w telewizor, i nie ma już nic do zaoferowania, bo wszystkie siły rozdał na mieście i zainwestował w karierę. Tacy ludzie za chwilę staną się samotni, ich rodziny muszą się rozsypać, bo nie ma w nich wymiany. Stąd, nawet w wieku podeszłym, trzeba sobie przypominać, że w rodzinę stale trzeba inwestować. Nie przyjeżdżam do domu tylko po to, żeby mi było dobrze, ale mam zatroszczyć się o to, by dobrze było też innym. Żeby czuli się zauważeni, kochani, mieli duchowy komfort. Żeby były tego dowody i ślady.

 

 

Barbara Gruszka-Zych:

Życie rodzinne Zanussich

Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem

 

Barbara Gruszka-Zych ma szczęście do ludzi. Przyjaźniła się z wielkimi świata kultury czemu dała wyraz w swoich książkach o Wojciechu Kilarze „Takie piękne życie” i „Mój poeta” o Czesławie Miłoszu. Tym razem przyszła kolej na małżeństwo artystyczne wybitnego reżysera Krzysztofa Zanussiego i jego żonę Elżbietę Grocholską-Zanussi, z którymi zna się od ponad 20 lat.

      

.       

       W książce „Życie rodzinne Zanussich. Rozmowy z Elżbietą i Krzysztofem”, wydanej przez wydawnictwo „Działania Wizualne” Gruszka-Zych prowadzi z obojgiem małżonków rozmowę dotyczącą ich życia prywatnego, wyborów, przekonań nie obawiając się poruszać najbardziej osobistych tematów. – Najważniejsze jest dla mnie zbawienie – mówi wybitny reżyser, a ci, którzy go słuchają muszą się zastanowić nad własną odpowiedzią na to pytanie. – Czy namiętność stygnie w miarę upływu lat? Czy częste kłótnie mogą przeszkadzać w związku? Czy w małżeństwie ważne jest ustalenie wspólnego kierunku? – to tylko niektóre z pytań na które odpowiedzi przyniesie lektura książki.

       „Życie rodzinne Zanussich” to ciekawy materiał biograficzny – niosący informacje na temat nieznanych faktów z życia Elżbiety i Krzysztofa, zawierający opis zawartego potajemnie ślubu, ale też historie z ponad 30 lat wspólnego życia. Wybitny reżyser daje się poznać jako niestrudzony poszukiwacz Boga i sensu, co zresztą sygnalizuje w swoich filmach.               

Rozmowa toczy się w wyjątkowej scenerii domu i ogrodu państwa Zanussich w Laskach pod Warszawą. Jak naprawdę wygląda ich otoczenie, ulubione zwierzęta i kwiaty, można zobaczyć na nigdzie dotąd nie publikowanych zdjęciach z rodzinnych albumów, nadających klimat temu wydawnictwu.

       Ta naturalna, bardzo szczera rozmowa urzeka autentycznością i sprawia, że miłośnicy twórczości autora „Cwału” mogą się poczuć, że siedzą z reżyserem i jego żoną przy stole.

       Atrakcją wydawnictwa są oryginalne pocztówki, które Zanussi przesyłał autorce z różnych stron świata i których autografy można odczytać na początku każdego rozdziału.

 

Informacje o książce można znaleźć: zanussi.dzialaniawizualne.pl

Wszystkie fotografie są materiałami wydawnictwa “Działania Wizualne”.

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments