Piotr Wojciechowski – Obiady czwartkowe (12)

Screenshot 2015-10-16 20.39.34

PRZECIW  ZNIECHĘCENIU 

  Pogoda w końcu września była taka, że i w lipcu rzadko się zdarza.

   – Dobra pogoda, pułapka na ceprów – mruknął profesor Kwaśnica. – Pójdą w góry w podkoszulkach, szortach, pepegach i śnieg im przypomni, kto głupi.

   – A nasi gdzie? – spytał doktor Wawrzek Tatar o przydomku Proboszczyk. Pytanie było uzasadnione, bo do stołu pod jaworem nakryto tylko dla czterech stołowników.

   – Pojechali na spływ Dunajcem. Ruszyli się, bo po sezonie taniej. Śmieszki-Elegantki płyną rutynowo z flisakami, z wodą, a Draby uparły się, że pod prąd. Z własnym wiosłowaniem. Mają się spotkać w połowie i upiec barana.

   – Nie da rady pod prąd – oceniła docent Jerychowa, fenomenolog wysokogórski.

– Ja w kwestii formalnej – przerwała stojąca dotąd w drzwiach kierowniczka kuchni, magister Dziadoniówna z Instytutu Biesiadnictwa Ogólnego. – Może i dowiosłują. Bo te Draby mocne w rękach. Ale nikt tam porządnie barana nie upiecze. Pan profesor próbował, jak ja piekłam dla uczestników kuligu na Kongresie Ontologii Wertykalnej. No był baran?

– To zamilczmy – powiedział profesor. – Niech te wspomnienia leżą w skarbonie doznań doskonałych. Niech leżą wśród takich klejnotów jak pierwsze pocałunki i zjazdy na Stasikówkę po świeżym puchu. A pani magister niech łaskawie posili nas zupą. Ja oddaję głos doktorowi Tatarowi, skorzystajmy że tak dziś kameralnie. A są sprawy do omówienia, prawda?

   – Hej! – przytaknął Proboszczyk. – Tu zaraz przyjdzie młody z Podczerwiennego, stara się do Akademii.  Spóźni  się, pomaga ojcu przy owcach. Dowiedział się, że ja piszę habilitację o historii statutu naszej Akademii. On mnie prosi, aby mu powiedzieć, jak to jest ze stypendiami Instytutu Sabały.

Da mu się to jakoś wytłumaczyć?

– Jak będzie wiedział, zniechęci się – orzekła docent Jerychowa. Tu wszyscy sięgnęli po łyżki, bo Dziadoniówna postawiła na stole wazę z zupą rybną.

  Przez chwilę żaden temat nie mógł być szerzej potraktowany.

   – Aby się nie zniechęcił, może trzeba go wprowadzić w to, jak w Akademii widzimy problem tajemnicy – podjął profesor Kwaśnica. – Kiedy już będzie dla niego jasne, że są tajemnice, które można rozłamać i te inne, w które wchodzi się tylko przez wtajemniczenie…

   – Ja myślałam, że było by dla niego pożyteczne, aby najpierw pojął, dlaczego postawienie Akademii w stan upadłości nastąpiło wcześniej niż powołanie Akademii do życia – zaoponowała docent Jerychowa. – Bo dzięki temu…

– Dzięki temu nie można nas było zawiesić w stanie wojennym – przypomniał Proboszczyk. – Wieszali wszystko, a nas jak?

    – Nie, chciałam o tym, że dzięki temu… – przerwała mu Jerychowa. – Nic nie stoi w sprzeczności ze statutem, skoro nie jest uchwalony. A nie jest, bo…

   – Przepraszam za spóźnienie – zawołał jeszcze ze ścieżki młody człowiek w czarnym garniturze i góralskim kapeluszu z muszelkami – Owce wróciły z redyku i musielim…

   – Świetnie, niech się pan przedstawi i siada z nami! – zaprosił Kwaśnica. – Zupa pana ominęła, ale właśnie mamy tu…

   – Pomidory z farszem z bryndzy! – oznajmiła Dziadonówna.

   – Kamil Waksmundzki – przedstawił się młody rumieniąc się z emocji. – Ja bym zaraz leciał…
– Polecisz, ale dowiesz się stypendium Instytutu Sabały. Niech pani magister łaskawie objaśni pana Kamila.  –

Magister Dziadoniówna przystawiła sobie krzesło.

   – Przyjdziesz do nas, do Instytutu Biesiadnictwa Ogólnego, my ci napiszem opinię. Opinię do kieszeni i idziesz w góry. Tam sobie z kosodrzewiny zbierasz stypendium. To jest – jabłuszka. Małe słodkie jabłuszka.

  – Ale nigdy nie widziałem! – Kamil wytrzeszył oczy i zastygł z widelcem uniesionym do góry.

  – Bo nie co roku są! – wyjaśniła Dziadoniówna. – Nie co roku urodzaj. Musisz wyczekać.

   Z uniesionego widelca młodego pomidor pacnął w talerz i naznaczył mu plamami czarny garnitur i białą koszulę.

   Dziadoniówna sięgnęła po serwetkę i z macierzyńską czułością zaczęła zacierać ślady katastrofy.

   – Musisz wyczekać. A na razie możesz sobie wydrukować na wizytówce – Kamil Waksmundzki, stypendysta Instytutu Sabały. Piszesz to w życiorysie, opowiadasz dziewczynom. Jesteś bardziej niż byłeś. Po latach napiszesz we wspomnieniach – jeszcze jako młody stypendysta Instytutu… Widzisz? A jabłuszka muszą się pokazać którego roku.

   – Ileż pięknych wycieczek zrobiłem uganiając się za nimi – powiedział profesor Kwaśnica spoglądając ku Tatrom przykurzonym pierwszym jesiennym śniegiem.

– Pamiętam taki biwak w dolinie Niewcyrki – westchnęła docent Jerychowa. – W kolibie woda zamarzła w menażkach.

   – I znaleźliście? – spytał młody z nadzieją w głosie.

  – O tajemnicy jeszcze się dowiesz. Jakie bywają. Na razie chybaj do ojca, bo czeka – odpowiedział Wawrzek Tatar, którego wołają Proboszczyk. A kiedy zostali znów we troje przy herbacie z plackiem oświadczył:

   – Dobrze mu powiedziała Dziadoniówna. Nie zniechęcił się.

Piotr Wojciechowski

Fot. Marcin Kęsek

O autorze:

Screenshot 2015-05-05 00.01.14

Piotr Wojciechowski (ur. 1938) – prozaik, poeta, reżyser filmowy.

 

Autor powieści:

CZASZKA W CZASZCE (1970),
WYSOKIE POKOJE (1977),
HARPUNNIK OTCHŁANI (1996),
DOCZEKAJ NOWIU (2007).
Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments