Jadwiga Nowak – TRZY CHÓRY MIESZANE

– Nie będę więcej pisał – powiedział D.

Ale przecież w takie rzeczy – ostatni film, ostatnia książka – nikomu się nie wierzy. Tak się tylko mówi. Ci którzy naprawdę przestają pisać książki, przestają kręcić filmy, nie mówią o tym. Znikają, i tyle.

A. nie uwierzyła w to, co powiedział D. Takie tam gadanie. Może jak zwykle za mało wagi przykładała do tego, co mówią ludzie, zbyt wiele z tego, co wychodziło z ust innych, jako bardzo osobiste deklaracje, traktowała zbyt pobłażliwie. To, o czym sama nie miała potrzeby mówić, wydawało się jej w ogóle nikomu niepotrzebne.

D. zaczął malować, to prawda. D. powtarzał już od jakiegoś czasu, że to, czego nie może napisać, spróbuje namalować. I że to jest jakieś wyjście. Dzisiaj. Dla artysty.

A. umiała tylko pisać. Nie wątpiła, że wciąż może napisać to, co chce powiedzieć innym. Wprawdzie jakiś czas temu zainteresowała się liternictwem i kaligrafią. Cierpliwie rysowała patykiem i tuszem litery dwuelementowej antykwy, wynajdywała sobie na frontonach kamienic łacińskie sentencje i dbając o światło między literami, przenosiła je na kartki papieru. Ale to przecież nie było zamiast pisania. To nie była ucieczka od zapisu własnych myśli. To był wstęp. Do godzin myśli. Do pisania własnym charakterem pisma.

D. malował coraz lepiej, coraz odważniej. Nie bał się koloru ani kreski i miało się wrażenie, że jego myśli znalazły bezpieczne schronienie. Na obrazach zaczęły się pojawiać nawet krótkie sentencje. A. pomyślała, że nie tak łatwo całkiem zrezygnować z pisania do ludzi.

Na sztaludze D. stał niedokończony jeszcze pustynny pejzaż, a pod nim swobodny napis dużymi literami: NIECH KAŻDY PILNUJE SWOJEJ PIRAMIDY.

Tego dnia A. kaligrafując starannie: …QUAERERE VERUM, myślała intensywnie o zdaniu wypisanym na płótnie D. Zamyśliła się tak głęboko, że zamiast R w VERUM, zostawiła tylko P.

– Piramida strachu – myślała między tym R a P, a właściwie między tym P a niedopisanym R, bez nóżki. – Piramida chamstwa, piramida głupoty… Piramidalne głupstwo.

Pomyślała i o tym, że ona sama też już od dawna nie napisała ani jednego własnego zdania. Ale nie łączyła tego z literniczymi dokonaniami. To od czasu, kiedy zaczęła pisać recenzje książkowe, o czym przecież zawsze marzyła, przestała cokolwiek innego pisać. Czytała przysyłane jej książki, często takie, po które sama nigdy by nie sięgnęła, czytała uważnie i cierpliwie najgorsze szmiry, a potem z właściwą sobie powściągliwością stawiała diagnozę. Starała się być uczciwa, sprawiedliwie ferować wyroki. To trwało już prawie rok. Od roku A. nie napisała nic swojego. W jednym z maili zwierzyła się nawet z tego D.

„Malujesz rynkowy pejzaż księgarski, zamiast…” – napisał jej.

A. rzeczywiście chyba utkwiła wśród tych opisywanych książek. I kto wie, jak mocno przesiąkła ich solennie badaną treścią. Kto wie, czy nie zgubiła swojej drogi, bo to że można stracić wrażliwość na okrucieństwo, wulgarność i brzydotę, patrzeć im bez mrugnięcia prosto w oczy, bez przyspieszonego bicia serca, już wiedziała. Myślała o tym: – Jestem silniejsza psychicznie niż przed rokiem. Zauważała w sobie pewien rodzaj nieznanej jej wcześniej dzielności, odwagi, pewności siebie.

Któregoś dnia wykaligrafowała z uwagą: NAM ET SI AMBULAVERO IN VALLE UMBRAE MORTIS NON TIMEBO MALA. – To tylko książki, to tylko filmy – pomyślała. – Zła fikcja.

– Niedobrze pisać o innych, kiedy się samemu pisze – powiedział M.

– Chyba niedobrze… – chyba się zgodziła.

A. nie czytała książek M. Żyli pod jednym dachem. Za blisko. Czytała książki D. Raz podkusiło ją i napisała o książce D. i tak się zaczęło. Dla D. podobno się skończyło. A ona sama jest podobno w niebezpieczeństwie, utknęła na bagnie.

Wykaligrafowany wers z psalmu sfotografowała komórką, przesłała do komputera i posłała S.

– „Z Biblią otwartą na Psalmie 23 pochowano Boba Marleya” – napisał S.

A. znieczuliła się na złą fikcję do tego stopnia, że odważyła się pójść do kina na najnowszy film najbardziej kultowego, naprawdę złego okrutnika kina. Poszła, wysiedziała do końca, wysłuchała wszystkich faków i biczów, wchłonęła z ekranu całą objawioną jej czerwień ludzkiej krwi z ćwiartowanych żywcem kobiet i mężczyzn, całą bezradność naiwnych ofiar. Wychodząc na świeże powietrze, usłyszała w tłumie dziewczęcy głos: „Takie jest życie”. Tak jak nie ruszył jej już właściwie żaden z gwałtów retoryki okrutnika kina wszech czasów, tak te słowa uderzyły jej uszy z niepokojącą siłą. A. wiedziała przecież, że życie takie nie jest. Ale mogła przecież się mylić. A. wróciła z kina z nadwątloną wiedzą o życiu. Pomyślała, że to może niedobrze, że od tak dawna nie napisała nic swojego, że to niedobrze, że lekkomyślnie tak utknęła na bagnie. – Dlaczego przestało mi zależeć? – spytała wreszcie sama siebie. A. wydała do tej pory dwie książki, w małym, prywatnym wydawnictwie, dwa samizdaty. Część rozdała znajomym. Reszta leży pod stołem w kuchni. A. pisze recenzje z książek, wydawanych przez rynkowe wydawnictwa, do pism, które nie zauważają jej książek. A. wzdycha głęboko nad nieudanym A w kaligrafowanym SATOR. Myśli o D. i o M. D. i M. to uznani pisarze. D. jak na uznanego pisarza ma spore kłopoty wydawnicze. Nie chcą go już wydawnictwa rynkowe. Ostatnią książkę z niechęcią i ociąganiem się wydało mu w końcu niewielkie, prywatne wydawnictwo. M. w wydawnictwach rynkowych może wydawać na głodowych warunkach skandalizujące biografie słynnych ludzi. D. i M. uczą na renomowanych państwowych uczelniach pisania. A. składa ten obraz do kupy. Ma dziwna minę. – Takie jest życie – to jedyna myśl, która przychodzi jej do głowy i dobrze oddaje wyraz jej twarzy. Pocieszenie bez pocieszenia.

A. podchodzi do okna. Zwabia ją wiosenne słońce. Błękit nieba. Drobne gałązki drzew z czystego złota. Świetlista zieleń iglaków w doniczkach na parapecie. Teraz widzi, że podrosły przez zimę, na czubkach gałązek mają nowe miotełki igiełek. Dociera do niej cisza ich utajonego życia. Spokój tego życia. Niewidoczna siła tego spokoju. – Takie jest życie – myśli z akcentem na „takie”. Wracają do niej kultowe sceny filmowe. Przemoc i wrzask. Niejasne, przymglone. – Po co? Dlaczego trzeba być silniejszym od złej fikcji?

M. nie chodzi do kina. D. chodzi tylko na starannie wybrane filmy z nadzieją na dobre kino. A., D. i M. nie chodzą już do teatru. Dramaturg to już tylko facet od ociosywania tekstów sztuk teatralnych, szalony cieśla z heblem i papierem ściernym. W Narodowym bierze taki w imadło prawdziwego dramaturga i bez ceregieli rozwala mu czaszkę. Całkiem jak w kinie, w filmie o seryjnym gwałcicielu i mordercy.

– Mam dość tej artystycznej udręki – mówi A. Siada do pisania komedii. Do głowy przychodzą jej trzy postacie. A., D. i M. A. w sali kinowej. D. odżegnujący się jak diabeł od święconej wody od pisania. M. pogrążony w dziewiętnastowiecznych skandalach obyczajowych, w młodopolszczyźnie i przybyszewszczyźnie, ciągle u początków chuci i zbrodni namiętności. Któregoś pięknego wiosennego dnia wszyscy troje wyruszają na górską wycieczkę. Wszyscy troje opuścili miasto i odurzeni krystalicznym tatrzańskim powietrzem dziarsko ruszyli pod górę. Ze świadomością, że wydobywając się szczęśliwie ze swoich mieszkań w stanie wyraźnego oblężenia przez wrogie im siły, już dokonali czegoś niezwykłego. Wszyscy troje poczuli się wolni. Nie wiedząc o tym – szli gęsiego w odległości kilku kroków od siebie – wszyscy troje w tym samym momencie głęboko zaciągnęli się świeżym powietrzem. W całkowitym milczeniu przemaszerowali lekko jakieś pół godziny, po czym zatrzymali się zgodnie, D. odwrócił się do A. i M., otworzył usta, jakby zamierzał coś powiedzieć, ale po chwili machnął tylko ręką i ruszyli dalej.

–  Chciał coś powiedzieć – pomyślała A.

– Dlaczego nie powiedział tego, co miał powiedzieć? – pomyślał M.

W serca A. i M. wkradł się niepokój. Ale naprawdę niewielki. Taki jakby na plecakach A. i M. przysiadł zagubiony w słońcu nocny motyl.

– Wiem, co chciałeś powiedzieć – chciała krzyknąć A. A. nie umiała długo niepokoić się. Z trudem znosiła zniecierpliwienie, jakie wywoływał w niej skrywany niepokój. Ale tym razem ze zdziwieniem pomyślała tylko: – I co z tego, że wiem. A może wcale nie wiem – i dzielnie pomaszerowała dalej.

– Na pewno chciał powiedzieć coś przykrego – pomyślał M. – Na starość robi się coraz bardziej złośliwy. Niepokój M. zgasł i zległ w popiołach niejasnej urazy.

Instynktownie wszyscy troje wiedzieli, że najlepsza teraz dla nich jest cisza. Cisza lasu. Szumiącego potoku, który towarzyszył im od dobrych kilku minut we wspinaczce. Było tak, jakby ustępował ból, jakiś przymus, jakby nic nie było trzeba. Tylko potok w dół, a oni w górę. Pomiędzy źródłem a oceanem. Samotni żeglarze. Każdy tylko dla siebie. Sobie nawzajem niepotrzebni. Jeszcze sto metrów, a nawet M. zapomni o urazie. I nikogo na świecie nie będzie obchodziło, co M. teraz sobie myśli. W głowie A. kołatały się jeszcze jakieś niepokoje. Przypomniała sobie jak na tym szlaku jeszcze nie tak dawno spierali się, wyrzucali z siebie genialne myśli, jedno przed drugie, z wewnętrznym ogniem i niezachwianym przekonaniem.

–  Wszyscy się już zestarzeliśmy – pomyślała A. – Wszystko już za nami. Teraz już tylko udajemy, że idziemy pod prąd. Po to tylko nam ta cisza rwącego potoku. Machnięcie ręką D., to był znak, żebyśmy po prostu byli cicho. Zawsze taki był. Nie pozwolili mu robić filmów, zaczął pisać. Utrudniają mu wydawanie książek, ucieka w malarstwo. Ale nie każdy przecież jest taki zdolny – pomyślała o swoich koślawych literach.

A. czyta to, co napisała. – A miała być komedia – wzdycha. – Zwyczajna nuda. Co śmiesznego w tym, że nagle tracimy głos i zaczynamy porozumiewać się najprostszymi gestami. Tak… To jest pomysł – zreflektowała się po chwili. Kiedy D. odwraca się po raz drugi, A. bez słowa uderza się ręką w czoło. M., jako że idzie z tyłu, nie zauważa tego. D. bez zdziwienia rusza dalej, tak jakby odwrócił się tylko na chwilę, nie wiadomo właściwie po co. Może nawet coś sobie pomyślał, ale kto by to doszedł, co to mogła być za myśl?

– Ale jestem głupia! Albo: – Mam! Tak chyba można odczytać taki gest. Mógł też po prostu przyjąć do wiadomości, że coś usiadło mi na czole. Komar… że zabijam komara.

Zatem idziemy dalej w milczącej zgodzie. I widać już zarysowujący się przed nami szczyt. W jednej chwili A. i D. oglądają się za siebie w stronę M. M. został z tyłu w znacznej odległości. Zszedł z trasy między drzewa, zauważył, że patrzymy na niego. Podnosi spod nóg patyk, stuka nim mocno o ziemię, pokazuje nam, ze szuka jakiegoś porządnego kija, którym mógłby się podpierać. A. i D. kiwają z aprobatą głowami. Odwracają się i trochę wolniej idą dalej.

– M. rzucił malarstwo dla pisania – myśli przytomnie A. – Teraz chyba tego żałuje, ale nie tak łatwo wrócić do malarstwa. Kwestia zarzuconego warsztatu. Codziennej cierpliwej pracy z paletą. Wieloletnia przerwa nie jest tu bez znaczenia. Ale nie jest to niemożliwe. Trzeba tylko rzucić pisanie – myśli A. z jakąś nie do końca dla siebie zrozumiałą zjadliwością. – Ale ja też właściwie mogłabym już tylko pisać od czasu do czasu o książkach, które się wydaje – po chwili znalazła i dla siebie jakieś wyjście. – No. Mogłabym. Żegnajcie nasze nienapisane książki. Jesteśmy zbyt inteligentni i zaradni, żeby martwić się niepisaniem. Moglibyśmy też we trójkę otworzyć Szkołę Niepisania. Kiedyś A. na pewno podzieliłaby się tymi myślami przynajmniej z D. Teraz popatrzyła tylko obojętnie na jego plecak.

– Dlaczego, kiedy myślę o tym, to wydaje mi się takie strasznie śmieszne, a kiedy próbuję to opisać, wychodzi ledwie obyczajowy smętny dramat? – zastanawia się A., wstając od klawiatury komputera.  Przeszła się do okna i zaraz wróciła znowu przed ekran.

– Załóżmy Szkołę Kreatywnego Niepisania – A. pomyślała tak głośno, że wydawało jej się niemożliwym, żeby nie usłyszeli tego D. i M. Już nawet przygotowała się w duchu na ich cierpkie uwagi, ale przedłużająca się cisza szmeru wody, kazała jej pomyśleć, że nie tylko są już wszyscy niemi, ale że również stracili słuch. – Załóżmy Szkołę Kreatywnego Niepisania pod patronatem A., D. i M. – powtórzyła najgłośniej jak tylko pozwalają na to gwałtowne myśli. I znowu nic.  Plecak D. ani drgnął. A. w niemocy obejrzała się w stronę M., ale M. zniknął. Nie było go ani na ścieżce, ani między drzewami. A. zaniepokoiła się. Wiedziała nie od dziś, że M. łatwo tracił orientację w lesie. Kiedyś, kiedy poszli na grzyby, tylko na chwilę straciła go z oczu i zaraz się zgubił, błądził po zwykłym, niedużym podmiejskim lesie przez kilka godzin i gdyby nie spotkana w końcu baba, pewnie zginąłby w tym zagajniku z głodu i wycieńczenia. Co dopiero tutaj! Popatrzyła za oddalającym się D., który właśnie znikał za zakrętem drogi. Została nagle sama. D. już prawie na szczycie, M. gdzieś w lesie. Opuściła bezradnie ręce. Wtem zza krzaków zobaczyła unoszący się coraz wyżej w niebo biały dym. Ruszyła w tamtą stronę. Weszła do lasu. Po stu, może dwustu krokach zobaczyła M. Stał na brzegu czegoś z czego wydobywał się dym. Podeszła bliżej. M. miał jakąś dziwną minę. W rękach trzymał pudełko zapałek. Stał obok skalnego otworu zasypanego zeszłorocznymi liśćmi. Poruszył lekko ręką, w której trzymał zapałki i popatrzył na A.

– Podpaliłeś tę dziurę? – A. poruszyła bezgłośnie ustami. M. jakby skinął potakująco głową. – Chodźmy stąd – zadecydowała A. Podeszła do M. i popchnęła go w stronę ścieżki. – Musimy dogonić D. Musimy ostrzec go, że zaraz wszystko spłonie – myśl biegła za myślą. – Musimy się jakoś ratować!

A zamyśliła się nad klawiaturą: – Dlaczego kazałam M. podpalić Park Narodowy? Dlaczego stanie się tak, że wszystko spłonie, a płonące lasy odetną nam drogę powrotu?

.

Jadwiga Nowak

Kraków, Dzień Bożego Miłosierdzia 2015

.

O autorce:

Jadwiga Nowak – absolwentka filologii polskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Jako poetka debiutowała w 1983 r. w tygodniku „Radar”. W r. 1993 jej powieść Ciężka skóra została nagrodzona w konkursie na debiut powieściowy Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” (fragment opublikowany w dwutygodniku „Sycyna”). Autorka dwóch książek: powieści „Posłuchaj swoich myśli” (2009) i zbioru opowiadań „Duchowa rzeczywistość świata” (2013). Jako autorka scenariuszy współpracowała z Państwową Agencją Scenariuszową w Warszawie. W 2001 r. pod pseudonimem Jonasz Nowak publikowała felietony w dodatku „Plus-Minus” dziennika ”Rzeczpospolita”. Publikuje w „Toposie”, „Akcencie”, „Twórczości” i do 2016 roku w nowojorskim „Przeglądzie Polskim”.

 

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments