Dariusz Muszer – Facebookowicze

Notatki na blankietach

.

Paweł N. był zapalonym facebookowiczem. Kilkanaście razy dziennie ochoczo wchodził na swoje konto i przeglądał na tablicy głównej, co też nowego opublikowali jego znajomi. Bo w polskojęzycznej Twarzoksiędze uczestnicy tego socjalnego medium są tylko znajomymi, w niemieckojęzycznej zaś od razu Freunde, czyli przyjaciółmi. Ten, kto narzeka, że ma tylko samych bliższych i dalszych znajomych, a mało przyjaciół, powinien przełączyć Facebooka na język niemiecki – wtedy jego konto zaroi się nagle od przyjaciół z całego świata. Oczywiście pod warunkiem, że ów ktoś zna w ogóle kogokolwiek w świecie. Bo jeśli nie zna, to cudów nie ma: nadal będzie się musiał zadowolić przyjaciółmi z Lutola Suchego, Rzepina czy Drzeńska, których lajkować mu przyjdzie odtąd w języku używanym przez Mamuśkę Merkel i grupę Rammstein.

Jedno skryte marzenie nosił w sobie Paweł N., jeden zwid okropny, prześladujący go dniem i nocą, jak IPN pewnego bohatera filmów rysunkowych. Od chwili, kiedy stery rządów w Ojczyźnie przejęła partia, której jakoby nikt nie wybierał, a mimo to zwyciężyła, w dodatku dając solidnie po łapach i kieszeniach wszystkim swoim adwersarzom, chciał napisać coś pozytywnego o tej partii, lub choćby o jej szefie. Bał się jednak to zrobić. Na samą myśl, że umieszcza na swojej tablicy facebookowej frazy w stylu: „Prezes ma czarownego kota!”, „Dobrze robią, gdy nierybią!” czy „Plucie na Kaczorka i tak wam nic nie da!”, oblewały go zimne poty. A trzeba wiedzieć, że Paweł N. bardzo lubił koty i kaczki, a za młodych lat nie stronił od wędkowania, co mu na starość bokiem wyszło, bo dowiedział się, że mordował ryby.

Którejś nocy, będąc pod wpływem obanderolowanych narkotyków w płynie, wlazł do internetu i obijał się po jego stronach niczym po ścianach remizy strażackiej. Należało się spodziewać, że prędzej czy później birbancka fantazja zawiedzie go na Twarzoksięgę. No i zawiodła! W dodatku pozwolił sobie na skomentowanie wpisu pewnej znajomej, znanej z koderastycznych zapędów, a także z miłości do publikowania memów obrzydzających małżeństwa różnopłciowe i pisiorską satrapię. A sprawa dotyczyła tym razem słynnego w całym wszechświecie programu 500 plus, który owa znajoma uważała za hańbę ludzkości, jak również za instytucjonalne popieranie rui i poróbstwa. Uzewnętrzniła to poprzez publikację przerobionego zdjęcia Kaczora, na którym ówże Kaczor przedstawiony został jako nagusieńka świnka morska z pampersem, opadłym na zadnie łapki, i półlitrową flaszką rosyjskiej gorzałki w ustach. Mikro owłosioną kiepełę golasa okalała tęczowa aureola, na której widniał napis: „Pińćset, chlust!”, co zapewne miało być aluzją do pewnej postszlacheckiej tradycji z Podlasia lub Polesia. Bronisławowi P. o mało nie pękł kołnierz, jak mawiają w stolicy Cesarstwa Europejskiego, czyli zawrzał słusznym gniewem. Ponieważ skrycie kibicował prokreacyjnej strategii koalicji rządzącej i nie miał nic przeciwko zasiłkom rodzinnym na dzieci, odważył się ostrożnie napisać: „W kółko kłapiecie dziobami, że Prezes nie ma dzieci. Skąd w takim razie biorą się te wszystkie kaczuszki?”. No i się chłopak wychylił! W gniazdo os wsadził nieodpowiednią część ciała.

Facebookowicze to narodek kuty na cztery nogi i pospieszny w uzewnętrznianiu swych głębokich myśli. Maszyna hejtu ruszyła, zanim Paweł N. zdołał napełnić kieliszek kolejną porcją złocistego narkotyku w płynie. Wyzywano go od najgorszych z najgorszych, używając przy tym słów uważanych przed modyfikacją ustrojową za obelżywe i rynsztokowe, dziś jednak społecznie całkowicie akceptowalnych i godnych stosowania, zarówno w żłobku, jak i na sejmowych salonach. Paweł N. próbował jeszcze się tłumaczyć, że przecież nic złego nie miał na myśli, że popełnił tylko skromny żart. Nikt jednak nie zamierzał go słuchać. Facebookowiczki i facebookowicze dobrze wiedzieli, co z niego za faszystowski pisior, moher cmentarny, oszołom i przeniewierca europejskiego ludowładztwa, który to przez lata ukrywał przed nimi swoją prawdziwą fizys szkaradnego narodowca.

W niespełna pół godziny Paweł N. stracił trzydziestu znajomych. Potem było już tylko gorzej. Co dziesięć sekund tracił kolejnego. Aż w końcu został sam jak środkowy palec operatora pilarki łańcuchowej. Z rozwartą gębą wpatrywał się w swój zerowy profil na Twarzoksiędze. Jego życie straciło jakikolwiek sens i legło w gruzach. Na razie wyłącznie w serwisie społecznościowym, ale kto powiedział, że nie będzie ciągu dalszego.

Reklama: W tym momencie należy pochwalić Bronisława P. za niezwykłą dalekowzroczność. Bo gdyby wcześniej przestawił Twarzoksięgę na język niemiecki, straciłby mnóstwo prawdziwych przyjaciół, a tak pozbył się tylko nieprawdziwych znajomych. Bacz, użytkowniku, abyś w internecie miał zawsze należycie ustawiony język ojczysty! Koniec reklamy.

Rano okazało się, że od Bronisława P. odeszła połowica. Napisała na kartce, że nie jest w stanie dłużej żyć z niemoralnym człowiekiem, który głosi pochwałę kaczyzmu i dla którego podstępnie rozdawane zasiłki rodzinne znaczą więcej niż wolność, swobody obywatelskie i świetlana przyszłość Europy. Wspomniała też, że dzieci wszystko już wiedzą i nie będą się z wyrodnym ojcem komunikowały, on również nie powinien do nich dzwonić, bo zgnije w więzieniu, jak mu się do czterech liter dobierze właściwy urząd. Kartka pożegnalna spoczywała na tuzinie główek liściastych kapusty warzywnej brukselskiej. Paweł N. poczuł, jakby mu ktoś w pysk na odlew przyłożył, gdyż brukselki nie znosił bardziej niż jej belgijskiej odpowiedniczki pisanej dużą literą.

Kiedy w łazience zabrał się do podgalania bokobrodów, usłyszał dźwięki sygnalizujące napływ maila. Zajrzał do skrzynki pocztowej na smartfonie i odebrał wiadomość od głównego regionalnego cenzora Twarzoksięgi, w której poinformowano go, że został dożywotnio wykluczony ze społeczności, bez prawa domagania się przywrócenia członkostwa. Zasugerowano mu równocześnie, że serwis społecznościowy będzie nadal o nim pamiętał i śledził wszelkie jego ruchy w sieci, i poza siecią również.

Paweł N. właśnie wsiadał do samochodu, pragnąc udać się do pracy, gdy nadszedł esemes od dyrektora. Powiadomiono go, że został zwolniony w ramach redukcji etatów, a swoje rzeczy osobiste może odebrać w kuble na śmieci przed portiernią. Dobrze, że tak się stało, gdyż nasz bohater, nawet gdyby chciał, nie mógłby tego dnia ruszyć samochodu, ponieważ nieznani sprawcy przebili mu wszystkie opony i wypili całą benzynę. Jak im się udało zrobić to ostatnie, pozostanie na zawsze tajemnicą. Podobnie jak nigdy nie dowiemy się, dlaczego na przednich drzwiach pasażera wyryto ostrym narzędziem dwie litery: „PO”. Trop Bronisława P., jakoby chodziło o „przysposobienie obronne”, kultowy przedmiot w socjalistycznym szkolnictwie ponadpodstawowym, należy uznać za mocno naciągany.

Zrozpaczony Paweł N. udał się na piechotę do pobliskiego sklepu, gdzie próbował zakupić środki pierwszej pomocy, niezalecane w takich sytuacjach przez zagranicznych terapeutów, a przez rodzimych tolerowane. Niestety, przy kasie okazało się, że za sześciopak browaru nie może zapłacić kartą, gdyż jego konto bankowe zostało najprawdopodobniej zablokowane. Kiedy zaczął protestować i podniósł larum, wąsaty goryl nie zamierzał się z nim patyczkować. Spełnił swój ochroniarski obowiązek, wyprowadzając niesfornego klienta poza obszar dyskontowej świątyni i kopiąc go w podudzie na pożegnanie.

Wiele jeszcze nieprzyjemnych rzeczy przydarzyło się tego dnia nieszczęsnemu Bronisławowi P. Wspomnieć należy o opluciu go przed południem przez pewną rencistkę, o ugryzieniu przez buldoga, o podstawieniu mu nogi przez młodocianego obwiesia antyautorytarnego chowu, o próbie wrzucenia go pod tramwaj przez obcojęzyczną grupę wyznaniową i o staraniach przedsięwziętych przez grupę sufrażystek, które usiłowały zakrzyczeć go swoimi plakatami na śmierć. Nadmienić także wypada, że po południu otrzymał maila od swego rodziciela, w którym tenże zrzekł się ojcostwa: „Nie mam jusz syna, i nigdy nie miaem. Tak dugo, jak bendziesz popieral ten rzond, bendziesz dla mnie asocjalnym benkartem” (pisownia oryginalna).

Wszystkie te wypadki spowodowały, że Paweł N. przysiadł na ławce w parku i zasnął snem kamiennym. I wtedy pojawił się uskrzydlony anioł w przepięknej szacie, i powiedział mu, co i jak należy zrobić, żeby ziemskie życie stało się bardziej znośne.

O zmroku Paweł N. wrócił do domu, zjadł całą brukselkę pozostawioną przez żonę, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie, i wszystko w jednej chwili wróciło do normy.

Następnego dnia założył pod przybranym nazwiskiem nowe konto na Facebooku i zajął się hejtowaniem. Odtąd jego życie stało się wreszcie oszałamiającym pasmem sukcesów.

.

Dariusz Muszer

.

O autorze:

screenshot-2016-10-21-14-14-46

Dariusz Muszer (ur. 1959) – prozaik, poeta i tłumacz. Ukończył studia prawnicze, pracował w różnych zawodach, m. in. jako ślusarz, klezmer, instruktor teatralny, dziennikarz, oświetleniowiec i taksówkarz. Mieszka w Hanowerze. Pisze po polsku i niemiecku.

Opublikował m.in. tomy wierszy: Die Geliebten aus R, und andere Gedichte (1990), Księga zielonej kamizelki (1996), Jestem chłop (2004), Wszyscy moi nieznajomi (2004), Zapomniany strajk (2012), oraz powieści: Ludziojad (1993), Die Freiheit riecht nach Vanille (1999, wyd. pol. Wolność pachnie wanilią, 2008), Der Echsenmann (2001), Niebieski (2006), Gottes Homepage (2007, wyd. pol. Homepage Boga, 2013) i Lummick (2009).

.

fot. autora – Hanna Rex..
Strona internetowa: www.dariusz-muszer.de

E-booki autora – do nabycia na amazon.ca

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments