Gabriel Leonard Kamiński – Moja ulica

Screenshot 2015-12-06 22.11.54

Moja ulica

z tomu: Ballada o domu i innych rzeczach śmiertelnych

Ostatnio schudła, nie ma w czym chodzić,
stanęła w miejscu, eklektyczna w swoim bezruchu,
przymierza kamizelki ulic, krzyżuje pętle tramwajowe
niczym znaczone karty, najczęściej leży na wznak,
z otwartymi ustami łapiąc powietrze ciężkie od  spalin,.
czasem przechodniów za nogawki.
W stanie permanentnej depresji,
nie chce trzymać się prosto, skręca ją w środku
od histerycznego krzyku domów, skarg rynien
i donosów krawężników. Od dawna podejrzewa przecznicę
po lewej, o to, że gra jej sobowtóra. Ta odpłaca, podkopując ją
od strony cmentarza. Wtedy zapada się w sobie
niczym otwarty grób, podobna do lisiej jamy,
wypełniona po uszy skargami przechodniów
łasi się do przydomowych ogródków, układa się
do snu na trawnikach twarzą ku niebu, liczy gwiazdy,
wiedząc, że nigdy nie będzie kolejnym gwiazdozbiorem.
Przeczuwa zmierzch każdą chodnikową kostką z osobna,
wstydliwie skrywa drobne pęknięcia, otula mgłą
dawne rany, jeszcze te z czasów wojny, w jej klepsydrze
zamiast piasku przesypują się okruchy kości
i szczątki wspomnień. Kiedy siada z nami do kolacji,
maleje, garbi się, przestaje udawać, że życie
to jedyna ścieżka, która prowadzi ją po śladach
pod drzwi naszego domu. Na widok
pustego miejsca przy stole ze wzruszenia
na naszych oczach rozsypuje się w drobny mak.

30/31/10/14
                         

Zapaliłem świeczkę

W samym rogu pokoju, tam gdzie gromadzą się cienie
zapaliłem świeczkę mamo. Po prostu podaj ją dalej,
prababci Tekli, babci Gabryni, pradziadkowi
Teofilowi, dziadkowi Wiktorowi, tym wszystkim ciotkom,
które stały w oknach czekając, aż wojna zwróci im
żywych albo martwych mężów, kochanków czy braci.

Podaj ją dalej, aż za nitkę Wołgi, dalej niż tajga i
wieczna zmarzlina zatarły ślady naszych bliskich,
przenieś ją ponad stepowymi drogami, w słońcu
i deszczu, tak bym zobaczyć mógł
przez otwarte o tej porze niebo
każdy drobny szczegół ich postaci, niedopięte
mankiety, rozerwane koszule, wymięte krawaty,
ślepe kamizelki bez guzików i znoszone buty,
abym mógł podać im w tym płomieniu
odrobinę wody, cienia i wiary, że tu
ciągle ktoś z nas na nich czeka, o każdej porze
dnia i nocy, w świtaniu i zmierzchu, w tej
rozświeconej i tej najczarniejszej ciemni.

My wciąż tu czekamy!

         

Pamiętasz

Pamiętasz kobiety siedzące na ławkach, tyłem do słońca,
jak na obrazach Delvaux, z twarzami ukrytymi w cieniu,
z rękami złożonymi na piersiach, jakby wstydziły się
uzewnętrznić swoje zmęczenie, milczące niczym Parki,
przed wyrocznią, z plamkami jesiennej rdzy na czole,
chowają złe chwile w przymkniętych oczach, później
prostują się powoli, jakby chciały zrzucić z siebie ciężar
domu, dzieci, tych wszystkich ziemskich powinności
raz na całe życie przypisanych do nich przez niezbyt
rozgarniętego Boga. Myślały o życiu, jak o obowiązku,
dotykały jego czoła, przykrywały go do snu, ciągle z tym
zalotnym uśmiechem zostawionym dla niepoznaki
w kącikach ust. Potem szły do kościoła przekazać go dalej,
poza ciemność wśród której matka ukrywała swojego
jedynej syna.

Pamiętasz  mężczyzn z naprzeciwka, ściskali papierosy,
jak kiedyś własne żony, zawieszeni w chmurze
papierosowego dymu, dziwnie rozanieleni, trzymali
butelki kurczowo w rękach, spoglądali na nie pod słońce,
jak wcześniej na własne dzieci, czy aby na pewno wyleciały
z ich gniazda, w myślach nazywali je po imieniu próbując
przypomnieć sobie własne, kiedy matki i ojcowie
wnosili ich zawiniątka przed próg o domu, który stanowił
dozgonny fundament ich wszystkich wzlotów i upadków,
od pierwszych chwil życia, aż ostatni oddech,
rzadko mówili o sobie, strzykali śliną, na znak,
iż między nimi, a światem wszystko już jasne, pogodzeni
ze sobą,  ukradkiem oddawali kobietom spojrzenia,
nosili ich zdjęcia w tylnej kieszeni, obok lusterka
i grzebienia,  ukradkiem zaczesywali poświęcone im myśli
na lewą stronę, to jakby, odwrócić się do wschodu słońca
mając za plecami kolejny gasnący dzień.

30/11/14

.

Gabriel Leonard Kamiński

Obrazy Paul Delvaux

.

O autorze:

GLK.foto. Ostrowska.270

Gabriel Leonard Kamiński, (1957), absolwent IV LO i Instytutu Bibliotekoznawstwa Uniw.Wrocławskiego. W 1987 roku rozpoczął pracę w Domu Książki Wrocław. Kierownik księgarni Wyd.Dolnośląskiego  im. Worcella (1989/1990). W latach 1991-2000 prowadził kolejne księgarnie, hurtownie i wydawnictwo Arhat”. Od 2001 roku dziennikarz i recenzent w Portalu Księgarskim. Od 1990 roku członek SPP. Laureat ok. 40 ogólnopolskich konkursów poetyckich. Autror dziesięciu książek: „Opis rzeczy szczególnie martwych”, „Nie ma między nami różnicy”,„Ulica Przodowników Pracy”,”Deja vu”,”Wratislavia cum figuris”, „Roth. Nowy Testament”, „Pejzaże”,”Wratislavia cum figuris I”,(zapis na  DVD), wznowienie “Roth.Nowy Testament”. W druku zbiór opowiadań “Pan Swen albo Wrocławska Abrakadabra”. Hobby: muzyka poważna, jazz, podróże.

 

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments