Lata po śmierci Jacka Kaczmarskiego słucham „Epitafium dla Włodzimierza Wysockiego”, tak jakby to było epitafium napisane przez autora dla samego siebie. Kaczmarski nie oszczędzał ani strun głosowych, ani serca. Wszystko po to, by dać świadectwo – czasom, sobie i prawdzie, która zawsze będzie równie trudna, niezależnie od epoki, w której przyjdzie jej poszukiwać.
Jacek Kaczmarski był nie tylko pieśniarzem, był także poetą, umiejącym w precyzyjny i erudycyjny sposób wypowiedzieć los każdego z nas – człowieka, ale także każdego z nas – Polaka. Był Poetą, ale równocześnie był kimś więcej. Bardem narodowym w okresie zniewolenia Polski – i w czasach, kiedy ojczyzna odzyskała niepodległość, obnażając swoje ubóstwo i przywary.
W patriotyzmie Kaczmarskiego nie było nigdy fałszywej nuty. Emigrował dwukrotnie, za każdym razem narażając się na krytykę. Po raz pierwszy opuścił nas solidarnych, by powracać na falach rozgłośni Radia Wolna Europa; po raz drugi – zdawało się na dobre – do Australii, by zbierać muszelki i nie brać osobiście udziału w procesie odbudowy wolnej Polski. W końcu powrócił na zawsze i był to powrót z obrazów Jacka Malczewskiego, gorzki, tragiczny, ramię w ramię z Thanatosem.
W drugiej połowie lat siedemdziesiątych przyjechał do Krakowa na festiwal piosenki studenckiej. Były to wówczas imprezy bardzo popularne, choć mało nagłaśniane w państwowych mediach, dzięki czemu pewnie pieśń Kaczmarskiego „Mury” została uwieńczona pierwszą nagrodą, stając się kamieniem milowym otwierającym szeroką i niezwykłą drogę jego kariery. Była to droga zupełnie nowa w polskim kanonie literackim i estradowym. Śpiewał całym sobą z pasją, głębią i bez kompromisu. Wypełnił wstydliwą lukę w polskiej tradycji; penetrował historię, studiował malarstwo, zaglądał pod dziejowy płaszcz, by odsłonić piękno i słabości polskiej duszy. Nie było to proste: zwykle artyści ubierają się w jaskrawe, komercyjne barwy, albo też odwracają od ojczyzny, znużeni otwieraniem jątrzących się ran.
W emigracyjnej wędrówce zginęły słuchane wielokrotnie kasety z nagraniami Jacka Kaczmarskiego. Było ich mnóstwo, repertuar Poety nigdy się nie kończył, miał setki utworów, z których większość była prawdziwymi perłami. A jego niepokojące pytania o tożsamość narodową, wewnętrzną uczciwość i sens istnienia będą powracać zawsze: by było nam łatwiej trwać i odnajdywać źródło światła – z cienia.
Aleksander Rybczyński
.
Mysle ze byloby dobrze gdybysmy nauczyli sie na pamiec liryki
Requiem Rozbrojowe ktore Jacek napisal w 1995. http://www.kaczmarski.art.pl/tworczosc/wiersze_alfabetycznie/kaczmarskiego/r/requiem_rozbiorowe.php
More to pomoglo by nam w naszej Posklej “rozmowie”.
Nie, nie pamiętam już który to był rok. Prawdopodobnie lata 80-siąte. Toronto, sala widowiskowa w jakiejś szkole. Powoli schodzili się ludzie na występ Jacka K. Miałem go zapowiedzieć. Na sali cisza. Stoję w kulisach, dociera do mnie cichy płacz. Odwracam się i wiedzę siedzącego Jacka z głową w dłoniach. Nad nim stoi żona, delikatnie przeciąg dłonią po jego włosach. Stałem jak wryty i nagle zdałem sobie sprawę, że też płyną mi łzy. Za kim? Po kim? Dlaczego? Do teraz nie wiem. Może dowiem się już nie w tym ziemskim czasie…