Dariusz Muszer – Ptak, który ukarał bruk

632da8f8641b9913037221cabe1c9b62

Z cyklu: Notatki na blankietach

 

Nie skąpiło życie Bernardowi J. ciosów w plecy. Gdy miał pięć lat, jego ojciec po raz ostatni nacisnął hamulec Syrenki, w której znajdowała się również matka. Drzewo było brzozą. Bernard J. nienawidził odtąd wszystkich brzóz na świecie. Od pogrzebu rodziców milczał prawie przez cały rok. Lecz rósł, bo jadł i pił, i dziesięć godzin dziennie śnił. A śnił zawsze o lepszym świecie, czyli o takim, w którym każde dziecko będzie miało swoje łóżko, swoją poduszkę i prawdziwy dom.

Sąd zadecydował, że Józefa L., siostra matki Bernarda J., zupełnie nie nadaje się na opiekunkę, gdyż zbyt często popada w stany apatyczne spowodowane nadmiernym cugiem do alkoholu. Postanowiono, że Bernardowi J. najlepiej zrobi długotrwały pobyt w Domu Dziecka w G.

Po dwóch latach wahań Józefa L. wyraziła pisemnie ochotę zaadoptowania siostrzeńca, ale dobrzy ludzie nakazali jej zająć się chowem własnych dzieci, gdyż chodziły brudne, niedożywione i dość często bite. I tak zakończyły się próby zatrzymania Bernarda w rodzinie.

Odtąd mógł rozwijać się spokojnie i harmonijnie w domu, gdzie wszystkie dzieci powinny być szczęśliwe. Nikt nie kusił go więcej propozycją adopcji, a ciotka przypominała sobie o istnieniu Bernarda zawsze jakoś tak pod koniec roku, mniej więcej po świętach i słała mu paczki z łakociami i wełnianymi skarpetkami, które Bernard uroczyście wrzucał do kubła na śmieci. Potem, nie wiedzieć dlaczego, chodził przez cały tydzień osowiały. Na Trzech Króli jego świat wracał do normy. Dzięki staraniom wychowawców, Bernard szybko zrozumiał, że życie nie jest w sumie takie złe, tylko trzeba nauczyć się kombinować. Pojętny był, mówiono, w niektórych sprawach nawet bardzo, dodawano. I tak rósł w tej swojej pojętności, w regularnym odżywianiu, w regularnym karaniu…

W wieku lat czternastu dobrze już wiedział, że za dwa jabłka zachowane z podwieczorka, można mieć wieczorem matkę i ojca, a gdy trafi się jeszcze paczka pierników w polewie czekoladowej, to i o kochankę wśród chłopaków nietrudno. Często w nocy strugali na gitarach albo urządzali Wielkie Derby Pokoju, w których ten wygrywał, kto później dotarł do celu.

Bliskim przyjacielem Bernarda był ogrodnik, którego w czasie ostatniej wojny szrapnel pozbawił nogi aż po pachwinę. Ogrodnik był samotny jak pies w deszczu i często głaskał Bernarda, jakby był on kobietą. Dawał mu za to czekoladę lub kawałek kiełbasy. Potem ogrodnik umarł na raka. Bernard nie złorzeczył niebu, bo nie wiedział, jak to się robi.

Szczęśliwie złożyło się, że, osiągnąwszy pełnoletniość, otrzymał klucze od kawalerki w G. Wysoko mieszkał, prawie w chmurach. Pracował w tramwajach i był fachowcem cenionym, gdyż wyjątkowo obowiązkowym. Często zostawał po godzinach i dłubał w przestarzałych pojazdach, aby rano mogły ruszyć w trasę.

Pierwsza wielka miłość dopadła go, gdy według prawa i majstra z zakładu „urosło mu żenidło”. Niestety, partner był nieczuły na awanse, jakie czynił mu Bernard J. Potem zdarzyło się kilka przelotnych flirtów, z których nasz bohater nie był zbyt zadowolony. Wreszcie przyszła ta jedyna, długo oczekiwana – miłość po grób. Ładny chłopak zamieszkał z Bernardem w kawalerce. Pół roku trwało ich szczęście. Uwiedzenie i zemsta dużo młodszego kochanka kosztowały pana J. półtora roku pobytu za wysokim murem.

Była tam ciasna cela zbiorowa, prysznic, kawał niewyprawionej świńskiej skóry, który rozdawał z łaski pańskiej klawisz, i była tam przede wszystkim długa noc pełna mężczyzny w mężczyźnie. Żył w miarę spokojnie i w miarę dostatnio. Papierosów i herbaty nigdy mu nie brakowało. Raz tylko zdarzyło się, że rozwścieczony odmową towarzysz niedoli wybił mu dwa zęby i zjadł wszystkie papierosy. Lubiano Bernarda J., szczególnie za to, że potrafił pisać niebywale wzruszające listy do matek, żon i dziewczyn. Wychowawca więzienny uważał, że Bernard był wyjątkowo zdyscyplinowanym pensjonariuszem, inteligentnym i oczytanym. Więzień J. znał wiele wierszy na pamięć, a „Zemstę” Fredry potrafił odgrywać naśladując kolejno wszystkie postaci.

Blady strach padł na mieszkańców Zakładu Karnego w R., gdy dotarły do nich pierwsze wieści o dżumie XX wieku. Skończyło się spokojne życie Bernarda J. Co noc odbywały się seanse, podczas których sprawdzano, „jakie to nowe adidasy nosi pierwszy w kiciu cwel”. Jedna z kolejnych nocy zakończyła się na tyle tragicznie, że Bernard J. wylądował w szpitalu. Długo leczono jego stopy, poparzone płonącymi gazetami. Długo goiły się dziury w piętach, które zrobił szydłem Drutowany Felek, specjalista od więziennej akupunktury.

W końcu Bernard J. szczęśliwie zakończył odbywanie kary. Wrócił do G. I zaczęło się. Dzieci ze śmiechem wytykały go palcami, a sąsiedzi przemykali chyłkiem. Miał 28 lat. Zniszczyło go życie; miał wygląd starego, nieforemnego karła. Za miłość musiał płacić coraz więcej. Pozostał mu tylko płacz, który nie przywraca zniszczonych zabawek dzieciństwa. Siedział w pokoju, zaszczuty i przywalony ciężarem ponad miarę. Pewnie długo myślał.

Wszedł na parapet i postanowił ukarać bruk, po którym sunęły lśniące od deszczu samochody. Może jeszcze chciał ukarać siebie za wszystko, co złego w życiu zrobił. A może chciał ukarać świat. Nikt tego nie wie i nigdy się nie dowie. Rozpiął skrzydła i poleciał. I pewnie nie wiedział, że wszystko trwało jedno mgnienie oka.

Rano kobieta, która wracała z zakupów, powiedziała do sąsiadki: „Gdy przyjechała karetka, nie było co zbierać z tego starego pedała”.

.

Dariusz Muszer

.

O autorze:

screenshot-2016-10-21-14-14-46

Dariusz Muszer, ur. 1959 w Górzycy na Ziemi Lubuskiej. Prozaik, poeta, publicysta, eseista, dramaturg i tłumacz. Autor kilkunastu książek. Pisze po polsku i niemiecku. Mieszka w Hanowerze.

Fot. autora – Hanna Rex

 

 

www.dariusz-muszer.de

E-booki autora – do nabycia na www.amazon.ca.

 

Subskrybcja
Powiadomienie
2 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
7 years ago

Ponure ale prawdziwe i jak zawsze u Autora, mistrzowskie.

6 years ago

Dziękuję. 🙂