Jan Tomkowski – Mój pamiętnik literacki [41]

Screenshot 2017-02-11 01.39.00

Na początku XXI wieku, po czterdziestu latach pracy literackiej, licząc od debiutu na łamach „Twórczości” w 1977 roku, mam pięć książek w szufladzie. To nie są żadne drobiazgi czy robocze wersje, a jedna z nich liczy ponad 1000 stron. Pozostałe cztery też nie są cienkimi broszurkami.

Zawsze marzyłem o wydawcy, który czekałby na moje maszynopisy, wydawał je bez przykrych spóźnień, płacił nawet symbolicznie (wysokich honorariów nigdy nie oczekiwałem). Niestety, jak na razie nikt nie chce mnie przygarnąć. Opowiem więc na koniec o książkach, które może nigdy się nie ukażą?

Najbliżej zapewne do publikacji „Szkiców młodopolskich”, które zawierają piętnaście tekstów napisanych na przestrzeni mniej więcej trzydziestu lat. Ta książka rozpoczyna się i kończy nawiązaniem do Marcela Prousta, bo przecież autor „W poszukiwaniu straconego czasu” to niemal rówieśnik Berenta, Staffa, Przybyszewskiego. I Stanisława Wyspiańskiego, rzecz jasna, który jest ukrytym bohaterem „Szkiców”. A prócz niego – Miriam, Rittner, Ostrowska, Reymont, Miciński… Nie ma Żeromskiego, ale pozostał jego wielki temat – zaborcza szkoła, znana najlepiej z „Syzyfowych prac”. Zadaję wreszcie kłopotliwe pytanie, co zdarzyło się w roku 1890, próbuję także przypomnieć najpiękniejsze książki Młodej Polski, dochodząc do zaskakującego wniosku, że przynajmniej niektóre spełniłyby może marzenia Miriama i Prousta o arcydziełach sztuki edytorskiej drukowanych na pięknym papierze, efektowną czcionką, z szerokimi marginesami i artystycznymi okładkami…

Od prawie roku czeka na druk antologia polskiego eseju literackiego – od Norwida do Jarosława Marka Rymkiewicza. Kosztowała mnie dużo pracy, której efektem jest jak na razie jeden z największych plików tekstowych na twardym dysku mojego komputera.

O powieści „Zanim przyjdą Chińczycy” już wcześniej pisałem. Wydawcy nie znalazła jak dotąd kolejna powieść – „Jesień”, we fragmentach drukowana w „Odrze” i na portalu „Polska – Canada. Magazyn twórczy”. Myślę, że to moja najlepsza książka, ale moja opinia naturalnie nie ma dla wydawcy żadnego znaczenia, bo na ogół liczy on jedynie zyski i straty finansowe,

Gdybym postępował podobnie, chyba nie napisałbym żadnej książki.

Jak się zdaje, pierwsza dekada XXI wieku była jeszcze stosunkowo przyjazna dla książek, które określa się dzisiaj mianem „niszowych” (pod tym pojęciem kryje się ambitniejsza literatura, filozofia, humanistyka, nawet większość klasyki literackiej). Wydałem wtedy kolejne tomy esejów: „Dom chińskiego mędrca”, „Don Juan we mgle”, „Ciemne skrzydła Ikara”. Któregoś dnia doszedłem do wniosku, że przed śmiercią powinienem jeszcze raz przeczytać Musila, zastanowić się nad malarstwem Fuselego i poezją Rilkego, wrócić do „Księgi tysiąca i jednej nocy” oraz filmów Viscontiego, a także posłuchać Bacha i przemyśleć jego żywot, z pozoru mało interesujący. Tak powstała „Wyspa umarłych”, której nikt nie chce wydać, bo Bach, Szekspir i Henry James podobno nikogo już nie interesują. Czy ja wiem? Może w takim razie istotnie ma rację mój zaprzyjaźniony profesor muzykolog, który twierdzi, że lepiej czuje się w towarzystwie umarłych i że ma w tym gronie więcej dobrych znajomych?

W ciągu minionych czterdziestu lat zdarzały się niejednokrotnie lata chude, gdy pisać trzeba było do szuflady. Przyznać jednak muszę, że trudno znaleźć motywację dla ciężkiej i żmudnej pracy, gdy tylu pozycji nie można opublikować, gdy trzeba czekać. Robić swoje? Na pewno, ale – ostatecznie dla kogo? Trzeba mieć przynajmniej kilku partnerów dialogu, bo literatura nie jest przecież wyłącznie monologiem?

To prawda, że wydanie elektroniczne to dziś jakaś nadzieja, tyle że w sieci odszukać się bardzo trudno. Nawet kiedy wysyłam moje ebooki znajomym, rzadko docierają do mnie jakieś sygnały świadczące o lekturze. W przypadku publikacji papierowych to się nie zdarzało. Moje pokolenie nigdy nie przyzwyczai się do czytania z komputera i traktować będzie zawsze ebooki czy audiobooki jako namiastkę prawdziwych książek.

Może młodzi zmienią ten stan rzeczy?

Musiałby jednak powstać nowy system i nowa hierarchia, bo w morzu otaczających nas informacji dokonywanie szybkiej selekcji nie jest sprawą prostą. W czasach mojej młodości czytało się w zasadzie książki czterech czy pięciu wydawnictw, sięgając sporadycznie po publikacje pięciu kolejnych. Wiadomo było, że czyta się wszystkie powieści amerykańskie i iberoamerykańskie, prawie wszystkie francuskie i bardzo rzadko czeskie, rosyjskie, węgierskie. A bułgarskich, rumuńskich czy enerdowskich w ogóle nie bierze się do ręki. Na pewno ten system nie był doskonały, lecz takie były realia i takie nasze możliwości.

Wchodząc do sieci mam niestety wrażenie, że poruszam się po omacku, choć oczywiście możliwość czytania w domu kolejnych roczników „Chimery” czy „Tygodnika Ilustrowanego” albo przeczesywania katalogów bibliotek paryskich i londyńskich (a nawet kanadyjskich) to jednak osiągnięcie godne zastanowienia.

Co będzie dalej?

Sam nie wiem, choć zawsze wierzyłem w literaturę. Jak wszyscy, podlegam rozmaitym nastrojom. Gdy siedzę w domu, skazany na oglądanie telewizyjnych wiadomości i internetowych nowinek, mam wrażenie, że książki (o ile nie uczą technik seksualnych, malowania paznokci i tajemnic historii najnowszej) mało kogo już obchodzą. Jednak wystarczy, że znajdę się w gronie dwudziestu albo trzydziestu amatorów książki, czasem nauczycieli, czasem bibliotekarzy, a czasem maturzystów (choć rzadkie to przypadki), by nadzieja powróciła. No cóż, jeśli komuś nie wystarcza gromadzenie i pomnażanie pieniędzy, reklama i public relations, walki bokserów i grillowanie na świeżym powietrzu, nie ma chyba wyjścia.

Gdybym wiedział, że jutro skończy się świat, dałbym sobie spokój z drzewami, które i tak nie wyrosną. Poczytałbym natomiast jeszcze raz Marcela Prousta.

Chociaż kilka stronic.

.

Jan Tomkowski 

.

O autorze:

Screenshot 2015-03-21 15.32.13

Jan Tomkowski  (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi – zm. 15 lipca 2024 w Warszawie), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

.

.

Subskrybcja
Powiadomienie
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Mariusz Wesołowski
7 years ago

„Gdybym wiedział, że jutro skończy się świat, dałbym sobie spokój z drzewami, które i tak nie wyrosną. Poczytałbym natomiast jeszcze raz Marcela Prousta”. Ja również, chociaż w moim przypadku byłby to Sir Thomas Browne (wciąż jeszcze nie przetłumaczony na polski).