Dariusz Muszer – O tym, jak jabłonka zastrajkowała

Z cyklu: Ze wspomnień krzaczka porzeczki

.

Jabłonka z naszego ogrodu przez wiele lat rodziła owoce. A czyniła to bez większych oporów i ceregieli. Nie były to żadne wymyślne, rasowe i cacy jabłka, tylko ot takie sobie, zwyczajne. A że niepryskane, to poniekąd kurduplowate, nierzadko też parchate od grzyba, w dodatku ochoczo nawiedzane przez owocnicę jabłkową czy gąsienice owocówki jabłkóweczki, gdyż łechtały ich podniebienia. Nikomu te domorosłe jabłka nie przeszkadzały, bo też po usunięciu  części zarobaczonych i szarlotkę można było z nich upiec, i parę plasterków ususzyć na zimę, i octu na cały rok nafermentować w szklanym słoju. A i ptaki miały pożytek, bo gdy spadł śnieg, to skubały to, co na drzewie z jesieni zostało, i nie trzeba było nic kupnego zawieszać.

Któregoś jednak roku jabłonka dowiedziała się z zagranicznej gazety, którą północno-zachodni wiatr przywiał do ogrodu, że wcale nie musi rodzić owoców, że może się wzbraniać i odmówić.

– Nie dam się zapylić! – krzyknęła jabłonka gromkim głosem. – Nigdy więcej! Moja owocnia należy do mnie!

Następnie sporządziła manifest, w którym wyłożyła swoje poglądy. Spiczastym narzędziem wyryła go na własnym pniu. Niestety, nikt nie był w stanie tej deklaracji programowej przeczytać, gdyż jabłonka umiała wprawdzie pisać, ale tylko gwiazdkami i znakami przestankowymi. Jej manifest był zatem pełen gwiazdek, półpauz, nawiasów kwadratowych, cudzysłowów oraz wielokropków, i trzeba było się domyślać, o co w nim chodzi, a nikomu w ogrodzie nie chciało się tego robić. Mieszkańcy naszego ogrodu są domyślni, ale strasznie nie lubią się domyślać.

Szerszą dyskusję wzbudziło jedynie ośmiokrotne zastosowanie przez jabłonkę w jej manifeście średnika, i to prawie w jednym ciągu, gdyż tylko przedostatni średnik oddzielony był od pozostałych spacją. Przylaszczka twierdziła, że jest to głęboki i przemyślany zamiar artystyczny. Kalafior stał na stanowisku, że rzeczonemu drzewu owocowemu najnormalniej w świecie odbiło i musiało ono pomylić czasy, bo teraz w takich wypadkach stawia się jeno przecinki albo kropki. Rabarbar wysunął wątpliwą tezę, że pod łańcuchem średników i tajemniczą spacją ukrywa się staroogrodowe przekleństwo, ale nie potrafił powiedzieć jakie. Rzecz jasna z miejsca pokazano mu kuku na muniu, ponieważ jego uwaga była grubo nie na miejscu. W ogrodzie rzucanie mięsem nie cieszy się popularnością, choćby z tego powodu, że rzadko kto z nas posiada mięso. Poza tym wszyscy dbamy, aby komunikacja międzygatunkowa odbywała się w sposób akuratny i jarski. Przeciwniczka zapylania z pewnością nie odważyłaby się przeklinać, w dodatku przy bratkach i stokrotkach, które rosły w pobliżu.

Jabłonka próbowała namówić inne drzewa, aby przyłączyły się do jej ruchu  owocowo-wyzwoleńczego. Czereśnia i śliwa od razu się zgodziły, ale jak przyszło co do czego, to udawały, że nie wiedzą, o czym mowa. Wiśnia obiecała, że niebawem odpowie, tak długo jednakowoż zwlekała, że udało jej się udzielić odpowiedzi na święty nigdy. Zamiejscowa bażyna czarna wysłała wiadomość, że jakby co, to ona stoi do dyspozycji i zamierza walczyć do upadłego. Zapomniała jednak podać adres torfowiska, na którym chwilowo przebywa, tak że trudno było ustalić, gdzie stoi i czy jej upadłe zamiary należy traktować poważnie. Zgłosił się jeszcze listownie jałowiec z odległego wrzosowiska, ale jabłonka uznała, że rodzone przez niego szyszkojagody to mało bystry wymysł iglaków, które nie mogą się zdecydować, czy wydają na świat szyszki czy jagody, i potraktowała go per noga, zbywając milczeniem.

Gdy nadeszła wiosna i jabłonka pokryła się kwieciem, pszczoły, jak to pszczoły, ruszyły do roboty, żeby w owadzi sposób pokryć to jabłonkowe kwiecie. Sama jabłonka stroszyła się, wiła i wzbraniała, ale widocznie za mało, gdyż żądłówki dopięły swego i ją zapyliły. Rychło też na gałęziach dzielnej strajkowiczki zawiązały się owoce. Wtedy jabłonka postanowiła podejść do sprawy radykalnie: tak się zawzięła, że spędziła wszystkie zalążki na ziemię, i było po krzyku. Tego roku nie urodziła ani jednego jabłka, i z tego powodu rozpierała ją duma. Ułożyła nawet piosenkę o swoim wyczynie, lecz głośno jej nie śpiewała, bo się zorientowała, że to kołysanka dla dzieci.

W następnym roku sprawy macierzyństwa jabłonki potoczyły się podobnie.

W trzecim roku klon podsłuchał przypadkiem rozmowę dwunożnych, z której wynikało, że jeśli w przyszłym roku jabłonka nie zacznie na nowo owocować, to ją zetną. Powiedział o tym jabłonce, a ona trochę się przestraszyła i pragnąc udowodnić, że nie jest taka ostatnia i że się jeszcze do czegoś nadaje, wspaniale zakwitła na wiosnę. Niespodziewanie jednak chwycił mróz i wszystkie pąki oraz zawiązki owoców diabli wzięli. Tak więc jabłek znowu nie było.

Podarowano jej jeszcze jeden rok życia, gdyż uznano, że winę za jabłkową nędzę ponosi mimo wszystko wyłącznie mróz.

W kolejnym roku jabłonka bardzo chciała zakwitnąć, nie wiedziała jednak, że tym razem zastrajkowały kwiaty. Nieważne jak by się nie wysilała, pragnąc wypuścić pąka – ani jeden nie pojawił się na jej gałęziach.

Wiedziała, że to koniec, spisała więc testament, używając do tego gwiazdek i znaków przestankowych. Zażyczyła sobie w nim, aby jej doczesne szczątki spoczęły na miejscowym kompoście.

Któregoś przedpołudnia przyszli dwunożni z piłą elektryczną i ścięli drzewo.  Jako że z wiadomych względów nie zdołali odczytać ostatniej woli jabłonki, spalili ją rok później w kominku, gdy już dobrze przeschła.

W ogrodzie przez wiele lat opowiadano o bohaterstwie i smutnym losie jabłonki, co zastrajkowała i nie chciała rodzić owoców. Nikt za nią jednak nie tęsknił, poza może jałowcem z odległego wrzosowiska. Tyle że jego tęsknota spowodowana była tym, że jabłonka nigdy nie odpowiedziała na jego list o gotowości przyłączenia się do jej ruchu.

A obok miejsca, gdzie rosła stara jabłonka, posadzono nową. Była niskopienna i pochodziła z dalekiego ogrodu, gdzie nikt ani nie słyszał, ani nawet nie zamierzał słyszeć o pisaniu manifestów. Ponadto z zasady nie czytywała gazet. Rodziła jabłka jak głupia i była cała szczęśliwa.

 

Dariusz Muszer

 

O autorze:

screenshot-2016-10-21-14-14-46

Dariusz Muszer, ur. 1959 w Górzycy na Ziemi Lubuskiej. Prozaik, poeta, publicysta, eseista, dramaturg i tłumacz. Autor wielu książek. Mieszka w Hanowerze. Ostatnio opublikował: Baśnie norweskie (2018), Wiersze poniemieckie (2019), Człowiek z kowadłem (2019), Księga ramion deszczu (2020) oraz Córka męża i córka żony (2020).

.

.

.

fot. autora – Hanna Rex

Strona internetowa: www.dariusz-muszer.de

E-booki autora – do nabycia na amazon.ca

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments