Dariusz Muszer – Jo, Zeflik, Joseph, i moja gyszichta

Piyrwyj naprawiałem auta u Saksonów, jak leci, sztyjc a naokoło,
ino najszczególniej to lubiłem mercedesy,
bo były pierońsko fest i z latami najmniej traciły na wercie.
Taksiarze z całej firmy 3811 zjeżdżali do mnie,
jakbym sprzedawał żymły z karminadlami w MacDonaldzie.
Kiedyś sam siedziałem za kółkiem, codziennie miałem szychta,
a najbardziej kręciło się do północy i nad ranem,
aż moja baba, Dorka, zaczęła się ciepać i fukała:
Skocz mi na pukiel, Zeflik, ty brynolu!
I zabrała kiedyś swoje bambetle i poszła w długą
z takim jednym spaśnym ajzynbaniokiem, kery cugiem jeździł.
Jeronie, to trzeba se forsztelować,
moja Dorka z jakimś ciulem glacatym!
Była z niej richtig fajno dziołcha, półrzitki miała jak dwa pfyrzichy,
ale jak za dużo grzałem, to wylazła z niej łoszkliwa heksa,
co wciepła się na mietłę i furgnęła z doma.

Gdy mi się wzrok kiedyś zepsuł, to kupiłem na tankszteli bryle,
żeby widzieć w czym grzebię i czy fol i co wlewam.
Ale widziałem coraz mniej.
I coraz częściej wracali, i musiałem naprawiać, com zepsuł.
Aż przestali wracać i było po ptokach.
Chyciłem pana i zapomniałem języka w gębie.

Piłem dalej, oddałem warsztat za fenigi i piłem więcej.
Aż wreszcie w mój geburstak przyszła do mnie po ćmoku śmiertka,
świdrata pani z werkcojgiem za pazuchą, i jęła węszyć po kątach.
Rozeźlony, pedziałem jej w twarz: Kaj ty mi sam sznupiesz?
A ona normalnym głosem goda, że właśnie mnie szuka.
Przeca tu stoja, pomyślałem,
a ona wcisnęła mi sznur i kazała zawiązać.
Naprany jak sztomel, bo poprzednio obaliłem flaszkę gorzałki,
nie potrafiłem nawet zrobić richtig knota,
a potem pętla wymykała mi się z szyi jak śliski al.
Bez to tak długo trwało, zanim wreszcie wyciepłem
tę pustą kistę po piwie Herrenhäuser spod siebie
i zadławiłem się bez luftu, aż mi auspuff odpadł na amen,
jako w stuletnim mercedesie.

I do nieba musiałem iść furt na piechotę.
Taki to był mój abszicfajer tutaj, w tym naszym Rajchu:
w arbajtancugu na glanc, po bosoku, bez szułów na szłapach,
bez kamratów, co by mi śpiewali na wander, i bez baby,
co by mi uwarzyła na łobiod żur ze szpyrkami.
Darymny futer byłem, niepotrzebny lomp,
szkoda było takiego żywić.

Jo, Zeflik, Joseph, opuszczając ten szaberplac próżności,
pomyślałem, że to nie cufal mnie tutaj zarzucił,
i nie cufal mnie stąd zabrał w końcu fort.
W tych wszystkich flaszkach, com je wyżłopał,
szukałem mojej Dorki i zgubionego klucza do warsztatu,
a znalazłem lukatego bajtla w ucioranych trampkach,
co wyruszył na podbój świata, a podbił ino siebie.

Żyłem jak Ślonzok, umarłem jako niymiecki gorol,
na piontym sztoku glashausu z betonu i auslynderów,
w pokoju bez balkonu, wśród setek pustych skrzynek.
Mam swoja ruła i tera przyńdzie bebok i mnie zji.
I to moja ganc gyszichta.

 

Dariusz Muszer

 

O autorze:

screenshot-2016-10-21-14-14-46

(ur. 1959) – prozaik, poeta i tłumacz. Ukończył studia prawnicze, pracował w różnych zawodach, m. in. jako ślusarz, klezmer, instruktor teatralny, dziennikarz, oświetleniowiec i taksówkarz. Mieszka w Hanowerze. Pisze po polsku i niemiecku.

Opublikował m.in. tomy wierszy: Die Geliebten aus R, und andere Gedichte (1990), Księga zielonej kamizelki (1996), Jestem chłop (2004), Wszyscy moi nieznajomi (2004), Zapomniany strajk (2012), oraz powieści: Ludziojad (1993), Die Freiheit riecht nach Vanille (1999, wyd. pol. Wolność pachnie wanilią, 2008), Der Echsenmann (2001), Niebieski (2006), Gottes Homepage (2007, wyd. pol. Homepage Boga, 2013) i Lummick (2009).

.

fot. autora – Hanna Rex..
Strona internetowa: www.dariusz-muszer.de

E-booki autora – do nabycia na amazon.ca

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments