Dariusz Bitner – Zasypiając

Mógłbym więc teraz wejść spokojnym krokiem w noc. Jest już w moim monotonnym urzędniczym życiu czas urlopu, który staje się wyzwoleniem i przyzwoleniem. Zwłaszcza na powrót do młodzieńczych nawyków pisania i czytania do świtu. Jeszcze godzina do północy, tyle czarnego czasu do wypełnienia, ale boję się. Brak mi energii, a może tylko tej niegdysiejszej buńczuczności. Biorę dwie tabletki zolpidemu, chociaż jednej byłoby za dużo.

I już myślałem, że udało mi się uwolnić od tego starucha. Byłem przekonany, że spłaciłem cały dług, że ten ślepiec z obwisłą twarzą i nieskrywaną pogardą dla całego świata pozwoli mi odejść. Ale nie ma takich dyktatorów, którzy wypuściliby z rąk ofiarę, jeśli już ją złapali. Dług raz zaciągnięty nie będzie spłacony nigdy. Płacić, płacić… Czuję na sobie starczy, nieświeży oddech, czuję za sobą pełną wyrzutu obecność. Nie przeczytałem wszystkiego, co napisał. Nie napisałem wszystkiego, co mógłbym napisać z jego inspiracji. Nie rozwinąłem twórczo wątków, które przywłaszczyłem sobie z jego narracji, być może też zawiodłem go, jako jego czytelnik. I nic tu już się nie poradzi.

Nie ucieknę. Zwłaszcza, że moje ucieczki, to zawsze zapadanie się w grzęzawisku. Nie pęd w nieznane, a rozpłynięcie się w smolistych snach, w grzęzawisku bezruchu. Niech już tabletki zaczną działać. Niech coś działa we mnie, choćby tabletki! Brak działania z wiekiem stał się moim problemem. Usprawiedliwia wszelkie moje zaniechania, ale przecież gra z samym sobą jest nie do wygrania. W moim wyobrażeniu nie jest nawet możliwa. Szczytem hipokryzji jest gra w szachy ze sobą! Spotkanie Borgesa z Borgesem (w opowiadaniu „Tamten”) jest próbą, niezbyt według mnie udaną, takiej szachowej rozgrywki. Uniki, zmilczenia, niejasności.

Noc się zatrzymuje. Nie zauważyłem, kiedy to się zaczęło: boli mnie noc.
Początek grudnia, piękny chłód. Z biegiem lat coraz więcej piękna odnajduje w literaturze… napisałem „literaturze”, a miało być „temperaturze”, coraz niższej temperaturze. Chemiczne oddziały szybkiego reagowania już działają, są nadzwyczaj skuteczne.

Nie widzę tego, co piszę. Oczy już nie pracują razem, prowadzą dwie równoległe narracje, niewyraźne, zamazane, właściwie nie do końca zrozumiałe. Jestem przekonany, że dam radę odczytać wszystko, z pewnym mozołem, ale wytropię ideę, kontekst, otaczające mnie bodźce, klimaty, wyobrażenia.
Roy Scheider i Dustin Hoffman w „Maratończyku”, bracia właśnie spotykają się w moim telewizorze, kupionym w przypływie szaleństwa, gdy godziłem się już, że stary zdychający gruchot któregoś dnia nie rozbłyśnie czerwono-szarym ekranem i wyzwolę się z objęć tego przerażającego sonderkommanda. Tajne służby, zbrodniarz wojenny, powiązania amerykańskie, Żydzi, dobrobyt Nowego Jorku… Litery zamieniają się w rozplatane sznurki, w tym stanie są to po prostu sznurki z węzełkami.

 

Dariusz Bitner

 

O autorze:

Dariusz Bitner, rocznik 1954, gdynianin z urodzenia, szczecinianin przez zasiedzenie. Chciał być pisarzem od szóstego roku życia, do pięćdziesiątego piątego. Potem chciał przestać, ale się nie udało – pisze dalej. Udało mu się napisać dwie dziesiątki książek, z których wymienić można kilka najważniejszych w oczach autora, a więc: „Ptak” (1981), bo to pierwsza powieść, chociaż mikro; „Cyt” (1982), powieść rozwinięta w trylogię wydaną pod tytułem „Pst” (1997), bo w gruncie rzeczy to coś więcej niż powieść; „Kfazimodo (1989), bo jest to pierwsza i ostatnia powieść popularna; „Opowieści Chrystoma” (1992), bo to baśń, adresowana wcale nie do dzieci; „Trzy razy” (1995), bo to dość szalony tryptyk prozatorski, „Bulgulula” (1996), bo to bardzo szalone opowiadania; „Mna” (2000), bo to trzeci z tomów esejów o pisaniu, ujętych w cykl „Chcę, żądam, rozkazuję”; „Psie dni” (2001), bo to niedocenione, a dobre opowiadania; „Mała pornografia” (2005), bo to mała pornografia; „Książka” (2006), bo to zrealizowana, chociaż dyskusyjna, utopia o książce totalnej; „Jesień w Szczecinie” (2011), bo to eseje, ale i jednocześnie powieść, Bóg wie zresztą – co to. Pracował kiedyś jako dziennikarz, zajmował się reklamą, a także składem książek i adiustacją tekstów. W swoim wydawnictwie Basil wydał książkę autorstwa Henryka Berezy pt. „Epistoły”, poza tym powołał do życia i przez 9 miesięcy wydawał rozprowadzane bezpłatnie pismo „BABORAK. Kultura Szczecińska”. Otrzymał kilka nagród literackich, z których najważniejsza to Nagroda im. Edwarda Stachury za dzieło nieistniejące, za maszynopis książki „Sam w śmietniku słów”. Wspomina o tym wyłącznie na okoliczność tego tytułu, bowiem dziś wszystkie te nagrody nie mają już dla niego znaczenia. Ale są miłym wspomnieniem. Właściwie wszystko staje się powoli wspomnieniem.

Z książki „Wciąż jesień” (2016).

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments