Artur Becker – Bernhard od uchodźców

 

EMIGRACJA2

Verden-Brema 16.02.16

„źle się dzieje w państwie europejskim.” Ta diagnoza nasunęła mi się po ostatnich rozmowach z moimi niemieckimi przyjaciółmi – publicystami, pisarzami, malarzami –, w których powróciło widmo Trzeciej Wojny Światowej (hasło: Syria). Wyczuwa się u nich też zdziwienie i niepokój, wynikające z ogólnie panującego wrażenia, że wracają czasy Zimnej Wojny (chodzi oczywiście o narastający konflikt Zachodu z putinowską Rosją). 

A rzeczywiście jest się czemu dziwić, ponieważ niemalże wszędzie dzieją się rzeczy wręcz niewiarygodne. Wszędzie dochodzi do radykalizacji poglądów, do zaostrzenia tonu w debatach politycznych. Na przykład trudno pojąć, dlaczego nowy polski rząd nie rozumie, iż przez swój euro-sceptycyzm automatycznie pcha się w ręce Władimira Putina. Zachowuje się w pewnym sensie jak dziewica, która chce wprawdzie zajść w ciąże, ale nie ma ochoty na akt poczęcia. A swoją drogą redukcjonizm historyczny, który stał się chorobą naszych czasów, jest przerażający. Spójrzmy na ultraprawicę, nie tylko tę polską: porównywanie biurokratycznego Lewiatana z Brukseli do potwora stworzonego przez sowiecką centralizację władzy jest nie tylko absurdalne, ale jest również po prostu porażającą ignorancją. Szacuje się przecież, że od 85 do 100 milionów ludzi padło ofiarą zbrodni komunistycznych.

Kolejnym powodem do zdziwienia jest hipokryzja Zachodu, która nie zna granic. Z jednej strony Zachód musi dojść jakoś do ładu z Rosją, z Turcją czy też z Arabią Saudyjską, gdyż trudno jest mu zrezygnować z miliardowych kontraktów, z drugiej zaś strony dostaje się ciągle po głowie wszystkim trzem wymienionym krajom, ponieważ prawa człowieka są w tych państwach nagminnie łamane.

W całej tej hipokryzji naszych współczesnych czasów dochodzi do radykalizacji lewicy i prawicy, co nie dotyczy tylko Europy – wystarczy rzucić okiem na przedwyborcze werbalne walki kandydatów na prezydenta USA.

 Wydaje się jednak, że tak naprawdę nie boimy się przecież nadchodzących zmian w naszych społeczeństwach. Zmian socjalnych, politycznych czy też technologicznych. Wiemy przecież, że nie jesteśmy tylko i wyłącznie świadkami narodzin XXI wieku – odpowiadamy również za to, jaki on będzie.

A mimo wszystko wyczuwalny jest kolektywny niepokój. Czyżby nasza intuicja wiedziała coś więcej niż nasi najcenniejsi fachowcy i prorocy?

Moi przyjaciele w Niemczech próbują sami gasić pożary. Nie czekają na oklaski, nie przejmują się ostrą krytyką polityki uchodźczej pani Kanclerz przez lidera ultrakonserwatywnej CSU Horsta Seehofera. I gaszą je na ulicy, na której mieszkają, a nie przy szklance piwa przed telewizorem.

Dziś zadzwonił do mnie Bernhard, artysta malarz z Bremy i właśnie taki prywatny strażak. Jego żona jest Ukrainką, mieszka w Niemczech już od ponad piętnastu lat. Bernhard pracuje dwadzieścia godzin w tygodniu jako opiekun fizycznie upośledzonego Irańczyka. Jego podopieczny zatrzymał się w swojej głowie na roku 1979 – w czasach rządu Szachinszacha Mohammada Reza Pahlawiego, kiedy doszło w Iranie do islamskiej rewolucji. Irańczyk wspomina niemalże codziennie piękne czasy wolności i przyjaźni z USA, a jako że jest bogaty i że należał w tamtych przedrewolucyjnych latach do uprzywilejowanej kasty, świat współczesny nie znajduje u niego żadnej aprobaty.

Zaś żona malarza martwi się bez ustanku o swoją rodzinę, o matkę i ojca, którzy żyją na  Wschodniej Ukrainie. Opowiadają jej często o strasznych zbrodniach, których dopuszczają się separatyści, w szczególności na ludności cywilnej. I malarz powtarza mi ciągle, że to nie ISIS jest tak naprawdę zagrożeniem,  lecz putinowska Rosja jest w rzeczywistości prawdziwym zagrożeniem. W jego ustach brzmi ta teza bardzo wiarygodnie. Mój przyjaciel jest klasycznym zachodnioniemieckim lewicowcem. Umie rosyjski, kocha Rosję, ale tak jak kazał kochać ją Tołstoj: jest to miłość do ludu rosyjskiego, do prostego, bogobojnego ludu przy kieliszku samogonu. Oczywiście, że malarz z Bremy mitologizuje Rosję, że jego „demophilia” jest dość naiwna. Ale to nie jest ważne. Co mnie w moim przyjacielu – nawiasem mówiąc niezłomnym artyście – najmocniej fascynuje, to jego filantropijne nastawienie do świata, czyli tak zwane dobre serce. Kiedyś próbował przemycić przez ukraińsko-polską granicę kuzyna swojej żony, żeby uratować go przed śmiercią z rąk separatystów. Polska straż graniczna złapała ich pod Rzeszowem – kuzyn został odstawiony z powrotem na granicę, a mój przyjaciel nie mógł się nadziwić, ponieważ polscy urzędnicy byli bardzo mili, ale też i zaskoczeni, że jakiś tam Niemiec z dalekiej Bremy przejmuje się losem Ukraińców.

Na koniec naszej rozmowy telefonicznej dowiedziałem się od Bernharda, że dwa razy w tygodniu uczy uchodźców języka niemieckiego. Mieszkają oni w jego dzielnicy, jest ich wszędzie pełno. Mój przyjaciel twierdzi, że już nie może słuchać tych historii o ucieczce przez Turcję i Bałkany. Wszystkie są takie same. Ale nawet starcy przychodzą na jego lekcję, choć nie są już w stanie nauczyć się jakiegokolwiek obcego języka. Przychodzą jednak, ponieważ potrzebują pomocy, tak samo jak młodzi.

.

Artur Becker 

.

O autorze:

Artur-Becker-Foto-Petra-Schäfer

Artur Becker (ur. w 1968 r. w Bartoszycach), prozaik, poeta, eseista, jest najbardziej znanym niemieckojęzycznym autorem pochodzenia polskiego. W Niemczech opublikował kilkanaście książek – cztery tomiki poetyckie: Der Gesang aus dem Zauberbottich (1998), Jesus und Marx von der ESSO-Tankstelle (1998), Dame mit dem Hermelin (2000), Ein Kiosk mit elf Millionen Nächten(2009), siedem powieści: Der Dadajsee (1997), Onkel Jimmy, die Indianer und ich (2001), Kino Muza(2003), Das Herz von Chopin (2006), Wodka und Messer. Lied vom Ertrinken (2008), Der Lippenstift meiner Mutter (2010), Vom Aufgang der Sonne bis zu ihrem Niedergang (2013) oraz opowiadania i nowele: Die Milchstrasse (2002), Die Zeit der Stinte (2006), Sieben Tage mit Lidia (2014). Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień, m.in. prestiżowej Nagrody im. Adalberta von Chamisso (2009) oraz Nagrody DIALOG-u (2012). W Polsce opublikowano dwie powieści autora: Kino Muza(2008) i Nóż w wódzie (2013).

.

Fot. autora Petra Schäfer

Strona internetowa:  www.arturbecker.de   

 

Subskrybcja
Powiadomienie
7 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
olo
8 years ago

z pełnym szacunkiem do autora poraża mnie jednak nieomal dziecięca naiwność w spojrzeniu na to co dzieje się w naszej (jeszcze) Europie.

Axer
8 years ago

Wyjątkowa bzdura.
ALbo wraża propaganda, albo naiwność. stawiam na to pierwsze.

Krystyna
8 years ago

Do przemyślenia przez autora Artura Beckera, który przypomniał sobie język polski. A propos tegoż ostatniego : skąd nagle ta zmiana i chęć pisania w języku polskim zamiast jak dotychczas j. niemieckim ?
“Nie wolno powiedzieć, że w Brukseli pracują dziś nad tym, by jak najszybciej sprowadzić i zasiedlić u nas obcych. Nie wolno powiedzieć, że celem zasiedlenia jest przemiana wzorów religijnych i kulturalnych Europy oraz przebudowa etnicznych podstaw, w celu usunięcia państw narodowych, które są ostatnimi barierami internacjonalizmu. Nie wolno powiedzieć, że Bruksela zabiera kawałki naszej narodowej suwerenności, że w Brukseli pracują nad planem Stanów Zjednoczonych Europy, do czego nikt, nigdy ich nie uprawnił. Dzisiejsi przeciwnicy wolności są inni niż dawni władcy, czy władcy systemu sowieckiego. Zmuszają do poddania się innymi metodami. Dziś nie zamykają w więzieniach, nie zabierają do łagrów, nie okupują czołgami państw przywiązanych do własnej wolności. Dziś wystarczą ataki prasy światowej, stygmatyzacja, straszenie i szantaż. Czy raczej wystarczało. Do tej pory.
http://www.polskacanada.com/europa-nie-jest-wolna-wolnosc-zaczyna-sie-od-mowienia-prawdy/

Mariusz Wesołowski
8 years ago

Chciałbym pogratulować Panu Arturowi jego powrotu do pisania po polsku, a przede wszystkim bardzo dobrej polszczyzny. Będąc w podobnej sytuacji, wiem, że to nie przychodzi łatwo. Z drugiej strony możliwość uprawiania pisarstwa w dwóch (lub nawet więcej) językach ma swoje interesujące twórcze aspekty. A tym, którzy widzą coś złego w Polakach nie piszących po polsku, chciałbym przypomnieć tylko jedno nazwisko – Joseph Conrad (znany również jako Józef Korzeniowski).