Dariusz Muszer – Goździkowe wesele

Z cyklu: Notatki na blankietach

 

Wesele Elwiry i Horacego I-skich długo będzie żyło w pamięci tubylczej ludności K., wioski malowniczo położonej pośród lasów i wzgórz ziemi lubuskiej. Gorzej będzie z pamięcią pana młodego, czyli Horacego I., którego już tak jakoś przed dziewiątą wieczorem zmogła przypalanka na wanilii. Nieopatrznie wyniesiono go do połączonej z domem weselnym szklarni, gdzie rządził goździkowy zaduch i podpity palacz. Ponoć gorąc była taka, że gdy rankiem wywleczono pana młodego, zmaltretowanego pierwszą małżeńską nocą, był tak spocony, jakby przez tydzień przechadzał się w futrze po afrykańskiej wiosce. Nie jest z kolei prawdą, jak to mówili złośliwi, iż sól skrystalizowała mu się pod pachami. I tyle można powiedzieć o udziale Horacego I. w weselnej uczcie. O pozostałych zaś sprawach, związanych z wypełnianiem obowiązków małżeńskich, nie można po prostu powiedzieć nic.

Panna młoda początkowo była mocno zbulwersowana postępkiem świeżutkiego jak maślana bułeczka męża, ale gdy tylko puściła się w tany, szczęście zagościło w jej oczach. Być może  dlatego, że Horacy I. zwykł tańczyć wszystkie melodie dwa na dwa. Cóż, wesele jest weselem, bawić się i pić trzeba do rana. A Elwira I. lubiła bawić się na różne sposoby, o czym już wkrótce szerzej.

Jasiu L. – w życiu zawodowym strażak, a w kapeli dławiduda – należał do tych grajków wiejskich, którzy podczas oczepin ochoczo śpiewają przyśpiewkę:

Prasowała spodnie, narobiła kantów,
Pierwsza noc po ślubie to dla muzykantów.

I tu trzeba przytoczyć starą prawdę, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Jasiowi L. nie dane było spędzenie upojnych chwil w ramionach cudownej Elwiry. Musiał zadowolić się kawą zbożową, czyli ciałem zastępczym. Właśnie uprawiał weselną krzakoterapię z niejaką Zbysławą Sz., gdy poczuł dziwny ucisk na łydkach. Zerwał się jak oparzony i ujrzał plecy listonosza, który zygzakiem podążał na rowerze w kierunku domu weselnego.

Pojawienie się listonosza ze spóźnionym telegramem gratulacyjnym ożywiło weselników. Wlano w otwartą gębę umyślnego kwartę gorzałki, z czego był wielce rad, i rozpoczęto poszukiwanie panny młodej, która właśnie gdzieś się zapodziała. Od razu powzięto przeświadczenie, że bezprawnie udała się do swego pierwszego narzeczonego, Sławomira R. Ojciec pana młodego, Jerzy I., zazgrzytał złotymi zębami i powiódł tabun weselników w kierunku zagrody chłoporobotnika R. Dymiące wódką i żądzą zemsty czerepy rubaszne wpadły na podwórko i ktoś rzucił hasło, że niecnoty muszą pewnikiem gzić się w stodole, gdyż taka jest tradycja narodowa. Otwarto wrota stodoły i wataha rozpełzła się w poszukiwaniu bezbożników, aby stłuc ich, ewentualnie żywcem spalić. Wtedy dopiero przypomniano sobie, że Sławomir właśnie poszedł do wojska, a przed przysięgą nikogo nie puszczają. Prawdę tę potwierdził stary R., który wylazł z chaty, dzierżąc w dłoniach widły. Zawył jednocześnie głosem pełnym i stanowczym, że hołota ma się natychmiast wynieść z jego obejścia, bo łby porozwala.

Wówczas Jerzy I. wpadł na pomysł, że Elwira pewnikiem ruszyła na podbój serca Bernarda J., pracownika kolei państwowych. Niektórzy z weselników zaczęli przebąkiwać, że Bernard J. jest człekiem statecznym, ojcem trojga dorosłych dzieci, i że amory mu nie w głowie. Lecz Jerzy I. wiedział, co robi. Uroił sobie, że tej nocy przetnie raz na zawsze węzeł gordyjski jabłek, które z jego sadu spadały zbyt często na ogródek kolejarza. Porachunki o miedzę nie zostały jednak tamtej nocy rozwiązane, a to między innymi dlatego, że Jerzy I. potkną się tuż przed dworcem. Upadł przy tym tak nieszczęśliwie, że złamał kość przedramienia i zwichnął sobie nadgarstek. Usadowiono go na uplecionym z pomocnych rąk siodełku i rozkrzyczana gromada w garniturach i krawatach ruszyła w kierunku bufetu weselnego, bo wszystkich zaczęło suszyć.

W połowie drogi Jerzemu I. przypomniało się nagle, że w pobliżu mieszka przecież naczelnik gminy, który łońskiego roku tak mu utrudniał życie, nie chcąc przydzielić drugiego traktora. Wywrzeszczał więc teraz swoje rolnicze racje w głuchą noc, używając przy tym – jak podano później w orzeczeniu kolegium do spraw wykroczeń – „słów wulgarnych i powszechnie uznawanych za obraźliwe”. Przestraszeni towarzysze Jerzego I. czmychnęli w siną dal, pozostawiając pieniacza sam na sam z ciemnościami i z rezydencją naczelnika. Wrócili dopiero wtedy, gdy walnęli sobie po dwie setki. Pijany kuzyn odwiózł nieszczęsnego teścia maluchem do pobliskiego D., gdzie noc i dzień czuwało pogotowie ratunkowe.

Elwiry nie można było nigdzie znaleźć. Powtórna wyprawa na wieś nie dała rezultatu, wywołała tylko niepokoje społeczne, tudzież śmiech perlisty i rechotliwy przebudzonych włościan. Wszak od dziesiątków lat był to pierwszy we wsi przypadek nieobecności panny młodej na przyjęciu weselnym. I ten śmiech miał długo grzmieć w zagrodach, gdyż rodzina I. była powszechnie nielubiana za bogactwo i pieniactwo.

Nad ranem podano bigos i barszcz. Wtedy dopiero Jasiu L. zwierzył się koledze z kapeli, że gdy buszował w krzakach z pewną mężatką, widział przemykającą w kierunku stacji kolejowej Elwirę Z., która od wczoraj była Elwirą I. Potem nadjechał nocny pociąg i zabrał pannę młodą w szeroki świat. Tę wiadomość klezmerzy utrzymali w tajemnicy, gdyż obawiali się, że rozwścieczona rodzina I. nie zechce zapłacić im za całonocne przygrywanie do tańca. Bawiono się więc do białego rana radośnie i wódczano, czyli po swojsku. A ptasiego mleczka i nalewki nie zabrakło dla nikogo. Potem wszyscy długo leżeli pokotem. Gdy nieco przetrawili i otrzeźwieli, chwycili ponownie za kieliszki i jadło. Formalnych poprawin jednakże nie było. Po prostu pito i jedzono dlatego, żeby się nie zmarnowało.

Elwira nie pojawiła się więcej w K. Jedni mówią, że poszła do zakonu, inni, że wylądowała na Bliskim Wschodzie w haremie jakiegoś szejka. Dlaczego uciekła – nikt nie wie.

A pan młody chodzi po wsi wiecznie pijany i rozdając na lewo i prawo goździki, opowiada o ich cudownym zapachu. Powszechnie uważa się, że widocznie na weselu musiało mu coś zaszkodzić.

.

Dariusz Muszer

.

O autorze:

screenshot-2016-10-21-14-14-46

Dariusz Muszer, ur. 1959 w Górzycy na Ziemi Lubuskiej. Prozaik, poeta, publicysta, eseista, dramaturg i tłumacz. Autor wielu książek. Mieszka w Hanowerze. Ostatnio opublikował: Baśnie norweskie (2018), Wiersze poniemieckie (2019), Człowiek z kowadłem (2019), Księga ramion deszczu (2020) oraz Córka męża i córka żony (2020).

.fot. autora – Hanna Rex..
Strona internetowa: www.dariusz-muszer.de

 

E-booki autora – do nabycia na amazon.ca.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments