Jan Tomkowski – Mój pamiętnik literacki (30)

Zdarzają się książki, których pisanie daje autorowi coś w rodzaju bezgranicznego szczęścia. Nawet jeśli piszemy je powoli i nie bez trudności, stroniczka najwyżej dwie każdego dnia, to wyłączając komputer mamy wrażenie, że zasłużyliśmy na kilka godzin odpoczynku. Nie obchodzi nas rozbawiony i hałaśliwy tłum za oknem, nie będziemy oglądać telewizji, nie wybierzemy się na zakupy. Przebywamy jeszcze w innym świecie, tak odległym od płaskiej codzienności.

56bb67958e164

Podobnych uczuć doświadczałem pisząc „Ciemne skrzydła Ikara”, zapewne mój najlepszy tom eseistyczny. Początkowo istniał tylko tekst o Orfeuszu, zatytułowany trochę niefortunnie „Głowa Orfeusza, dłoń Hermesa” – lepszego tytłu nie udało się wymyśleć. Z Italii nadchodziły niepokojące wieści, Neapol tonął w śmieciach, a ja wyobraziłem sobie, że miasto już umarło i stało się jednym wielkim wysypiskiem, na którym odnaleziono marmurowy relief przedstawiający Orfeusza, Eurydykę i Hermesa. Jeszcze w szkole czytałem „Georgiki” Wergiliusza i tę niezapomnianą opowieść o miłości i rozpaczy, a potem słuchałem, jak za pomocą gitar, perkusji oraz fletu opowiada ją po stuleciach holenderski zespół Focus.

W „Ciemnych skrzydłach Ikara” każdy tekst odnosił się do jakiegoś fragmentu mojej biografii. Wspominając wizytę w Wersalu – całkiem niepotrzebną i pełną rozczarowań – pisałem w „Szlifowaniu kamei” o francuskich moralistach, którzy byli dla mnie ważnym ogniwem w rozwoju europejskiego eseju. Zapełniali obszar gdzieś pomiędzy „Próbami” Montaigneʼa a „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta. Myślałem o Ludwiku Bawarskim i jego woli, naruszanej każdego dnia przez tysiące turystów zwiedzających legendarne zamki. W „Snach, zamkach, pałacach” badałem niezwykłą architekturę owych budowli, lecz przed oczami miałem oczywiście inny obraz. Stałem pod krzyżem na brzegu jeziora, w towarzystwie Basi, Radka i małego Dawida, który zadał pytanie: dlaczego? Dlaczego to musiało się stać? Dlaczego musiało się tak skończyć? Właśnie tu, w tym miejscu, tak dziś spokojnym i rzadko odwiedzanym przez zagraniczne wycieczki.

Była jeszcze „Czarna wstążka” omawiająca kategorie rozpaczy w tragedii antycznej, Księdze Hioba, dziełach Kierkegaarda, Camusa i Bergmana, choć pisząc ten esej nawiązywałem także do moich najwcześniejszych lektur. Powracały wspomnienia upalnego lata, gdy ustawiałem krzesełko na korytarzu, by czytać tam Norwida, z którego jeszcze tak niewiele rozumiałem.

„Krótka historia łez” przyniosła niespodziewane odkrycia w postaci analogii między „Antygoną” Sofoklesa a „Obcym” Camusa. Dedykowałem ją osobie, która w dawnych czasach byłaby chyba zawodową płaczką, a w obecnych – stała się oszustką i hipokrytką.

W drugiej części pojawiali się: Stendhal, Flaubert, Faulkner, a także stawiany przeze mnie równie wysoko Bolesław Prus, zapewne najwybitniejszy polski prozaik wszystkich czasów.

Książka otrzymała podtytuł „Eseje o rozpaczy” – po samotności i wierności przychodziła rozpacz, nie tyle jako stan beznadziejności, którego nie da się nigdy usunąć, co najtrudniejsze doświadczenie człowieka, niekiedy prowadzące mimo wszystko do oczyszczenia i odrodzenia. Esej tytułowy „Ciemne skrzydła Ikara” tym razem należał do najkrótszych i znalazł się w części trzeciej, obok tekstów dotyczących Szekspira, Goethego, Cervantesa.

W części czwartej zaryzykowałem kilka refleksji na temat stanu dzisiejszej filologii i humanistyki w ogóle, co spotkało się z niemądrym atakiem jednej z recenzentek, która pomyłkowo zrecenzowała książkę Harolda Blooma, mojej oczywiście nie czytając. W kąśliwej recenzji zarzuciła mi nawet nieuczciwość, bo ośmieliłem się zmienić tytuł własnego tekstu. Ta osobliwa „erudytka” nie miała oczywiście pojęcia, że autorzy zmieniają nie tylko tytuły swoich własnych utworów, ale także imiona i nazwiska postaci, przebieg fabuły, a nawet zakończenie noweli czy powieści.

Tradycyjnie już mój tom esejów kończyły „Stare zeszyty”, tym razem w towarzystwie „Nowych sygnałów” – zmiana spowodowana aktywnością w sieci. Zawsze przechowywałem w przepastnej pamięci komputera własne i cudze maile. Dla większości moich znajomych są to raczej krótkie komunikaty, lecz zdarzały się listy elektroniczne przywodzące na myśl krótkie eseje. Niektóre z nich warto było pokazać czytelnikom.

Książka nie miała wydawcy, z PIW-em kontakty się urwały, Andrzej Rosner zamknął swoją oficynę. Nie bardzo wierząc w powodzenie, napisałem do wydawnictwa, z którym nigdy wcześniej nie współpracowałem. Otrzymałem bardzo miły list, z którego wynikało, że „Ciemne skrzydła Ikara” czeka nie tylko szybki druk, ale i nagrody, co najmniej zaś nominacje. Poprosiłem, by skupić się na publikacji, bo na nagrodach zupełnie mi nie zależy.

Niestety, miesiące mijały i wreszcie dowiedziałem się, że tak, owszem, książka się podobała i trzeba ją wydać, ale chwilowo nie ma za co, w związku z czym zostanie zgłoszona do konkursu, w którym główną nagrodą będą dwie bardzo skromne dotacje. Wątpiłem, by za tak niewielkie pieniądze udało się wydać dosyć obszerny tom moich esejów. Lista uczestników konkursu (było ich chyba coś koło trzystu) rozwiewała wszelkie nadzieje. Pozostawiłem sprawy swojemu biegowi, nie zwracając nawet uwagi na to, że po wielu miesiącach jurorzy zakwalifikowali „Ciemne skrzydła Ikara” do finału.

Któregoś dnia na progu stanął mój sąsiad rozpoczynający akurat pracę w innym wydawnictwie. Zapytał, czy nie mam czegoś w szufladzie. Wyjąłem płytę z „Ciemnymi skrzydłami Ikara”. Sąsiad czytał podobno całą noc, a rano zaniósł tekst swojemu szefowi. Szef zamknął się w swoim gabinecie, oznajmił, że nie ma go dla nikogo. Kiedy w południe drzwi się otworzyły, krzyknął tubalnym głosem: „dawać mi tu Tomkowskiego, podpisujemy umowę!”

Podpisałem i napisałem zaraz do pani Patrycji, by skreśliła mnie z listy uczestników konkursu, lecz ona, zajęta pewnie kierowaniem życia na „tory modowe” i nie przywiązująca żadnej wagi do książek, które mało kto czytał, zapomniała o mojej prośbie. Tak wygrałem konkurs i skromną, niepotrzebną już dotację, pomnażając oczywiście liczbę wrogów.

A książka wydana została pięknie, w okładce koloru czerwonego wina. Pomyślałem wówczas, że będę miał wreszcie wydawnictwo, w którym będę mógł publikować kolejne książki.

Jakże się myliłem!

Jan Tomkowski

 

O autorze:

Screenshot 2015-03-21 15.32.13

Jan Tomkowski  (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

 

Grzegorz Kozyra – Moje stare płyty (7) – Focus

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments