Marek Sołtysik – Samotność emigranta

Z kanadyjskiej walizki Choromańskiego

24 maja 2022 roku upływa pół wieku od nagłej śmierci Michała Choromańskiego. 24 maja 1972 roku sześćdziesięcioośmioletni pisarz wstał od biurka i udał się o własnych siłach do szpitala, by się gruntownie przebadać. Gdy nazajutrz żona, Ruth Sorel, przyszła w odwiedziny, zastała ciało męża w kostnicy, już po sekcji.

Choromański po powrocie z emigracji wydał w latach 1957–1972 kilkanaście książek, w tym wiele opasłych powieści, będących gratką dla czytelników, lecz przez krytykę spychanych na boczny tor. Dopiero po śmierci pisarza zauważono – jak w tym niepodpisanym nekrologu w „Życiu Literackim” – że: „Dorobek Michała Choromańskiego tworzy swój własny nurt we współczesnej literaturze. Jest to twórczość dająca wyraz żartobliwie-persyflażowemu widzeniu świata, nasycona humorem, ironią, wyróżniająca się bogactwem języka jako środka oddającego chwiejność, wieloznaczność, migotliwość naszej wiedzy o ludziach i świecie. Niezwykła trafność obserwacji, wielkiej miary talent persyflażu i karykatury czyni Choromańskiego jednym z najwybitniejszych prozaików współczesnych”.

Poniżej przedstawiamy fragment obszernej, dotychczas nie wydanej książki biograficznej Marka Sołtysika pt. Michał Choromański. Portret z odbitym w lustrze wizerunkiem śmierci, będącej rezultatem wieloletnich nowych kwerend autora wydanej w 1989, nagradzanej i szeroko omawianej vie romancée Świadomość to kamień. Kartki z życia Michała Choromańskiego.


Niniejszej rocznicowej publikacji towarzyszy najnowszy Portret Michała Choromańskiego. Olej na płótnie, 2022, malował Marek Sołtysik.

Marek Sołtysik

Samotność emigranta
Z kanadyjskiej walizki Choromańskiego

W Montrealu Ruth działała energicznie. Założyła od razu trzy studia baletowe. Ze swych uczennic utworzyła grupy „Les Ballets Ruth Sorel” oraz „Modern Dance Group Ruth Sorel”, z którymi po sukcesach odniesionych na festiwalach występowała w większych ośrodkach w Kanadzie i w Nowym Jorku. Doceniana jako artystka, która przyczynia się do rozwoju baletu w Kanadzie, nie martwiła się, że Michał – z czekami bez pokrycia od lekkomyślnych wydawców – najczęściej pozostawał bez własnych pieniędzy. Konsulat Generalny Rzeczypospolitej Polskiej w Montrealu wystawiał świadectwa ubóstwa autorowi Zazdrości i medycyny.

Zdarzały się jednak przypływy gotówki i wtedy pisarz entuzjastycznie zapraszał do wygodnego domku w Morin-Heighst młodszych od siebie emigrantów, fajnych chłopaków, wśród nich byłych podoficerów 12 Pułku Ułanów Podolskich – wówczas ciężko pracujących na okolicznych farmach.

„Choromańscy to był mariaż talentów, pasji, burz i rozpogodzeń, zazdrości i przebaczenia, chciałoby się rzec: zazdrości i medycyny (bez cudzysłowu), ale był to również mariaż dwóch manii prześladowczych. Widziałam ich czasem jako postaci rodem z Pirandella. Realnie, nawet chwilami przyziemnie, ale… tak jest, jak się państwu zdaje” – pisała do mnie z Caen redaktor Halina Kowzan, dawna uczennica Ruth.
Zawiązała się przyjaźń między nim a przybyłym z emigracji z Wielkiej Brytanii Andrzejem Manteufflem, powinowatym, synem barona Mariana Manteuffla i Dory, córki barona Artura Taube, wuja Karola Szymanowskiego.

Andrzej Manteuffel był wówczas człowiekiem o inklinacjach artystycznych, miał za sobą rok praktyki dziennikarskiej i nie ukończone studia handlowe. Choromański łaknął kontaktu z rodakami – takimi właśnie jak Andrzej, a nie z rozpolitykowanymi głupcami. Po smutnych jednak doświadczeniach – których obrazem są dramatyczne listy Andrzeja Manteuffla – po niesnaskach spowodowanych rozpadem więzi między Michałem a Ruth, pisarz jeszcze bardziej zamknął się w sobie.

Wacław Kubacki pod datą 4 VII 1950 Dzienniku zanotował w Toronto:
„Zadzwonił rodak, z którym umawiałem się w Palermo, że odwiedzimy razem Choromańskiego. Przeprasza za zawód. Choromański źle znosi spotkania z ludźmi, którzy przyjeżdżają z Polski”.
Kubacki, który jako autor ogłoszonego przed wojną w „Marchołcie” szkicu o Zazdrości i medycynie, odmówił Choromańskiemu oryginalności i prawem kaduka wyszydzał fachowość medyczną opisów operacji, nie byłby miłym partnerem rozmów dla Choromańskiego, który i bez tego miał nadmiar przykrości.

Dwa obszerne listy Andrzeja Manteuffla, pozostawione w roku 1951 – jeden pod drzwiami pokoju ostentacyjnie głodującego Michała, drugi pod drzwiami pokoju zacietrzewionej Ruth,– są rejestrem powodów, dla których młody człowiek, pełen szlachetnych intencji, musiał opuścić pocztkowo gościnny dom, w istocie gniazdo wzajemnych ostrych konfliktów, nieustannych nieporozumień, podejrzliwości, nienawiści.

Jak ci ludzie musieli się męczyć! A przecież oprócz tego ta zmora niemożności oderwania się pisarza od koszmarków białego dnia! Oto słowa Choromańskiego, odczytane z pożółkłych krajowych papierów, z jego relacji sporządzonej w pierwszych latach pobytu w Warszawie, być może jako uzupełnienie wywiadu prasowego, bo chyba nie dla potrzeb teatru, tego artystycznego żywiołu, który – jak wyznaje powieściopisarz – zupełnie zatruł mu egzystencję:

„Na emigracji napisałem cztery komedie, z których jedna [Szkoła marmuru] była grana we francuskim teatrze w Montrealu. Na tym się skończyło. Zaczął się bowiem w moim życiu fantastyczny i najczarniejszy okres, pod znakiem bezsenności, który zaniedbałem. Nie chciałbym wybiegać w przyszłość, ale okres ten aż się prosi o formę literacką. Przemienił się w bardzo poważną chorobę, której myślałem, że nie podołam. Kompletnie niezdolny do jakiegokolwiek snu i odpoczynku, ściągany halucynacjami przyjechałem do Polski…”.

Nim doszło do tego przyjazdu z początkiem zimy 1957 roku, Choromański dręczył się w Kanadzie przez czternaście lat. Czy bardziej niż w Ameryce Południowej? Ruth Sorel twierdzi wprawdzie, że szkodliwy dla męża klimat tropikalny skłonił ich w roku 1943 do opuszczenia Brazylii – lecz my już wiemy, że nie był to powód jedyny, na pewno zaś nie najważniejszy. W niespełna dwa i pół roku po przybyciu do Kanady, 13 kwietnia 1946 roku Michał Choromański w Morin-Heighst pisze do generała Kazimierza Sosnkowskiego:

„Wielce Szanowny Panie Generale,
w r. 1943 w Brazylii zostałem wmieszany do niezwykle dziwnej a przykrej sprawy, zresztą podówczas bardzo głośno i powszechnie komentowanej.
Niestety ja osobiście znam ją tylko jednostronnie. Placówki nasze w Brazylii zapewne znały tę sprawę z innej strony, ale pozostawiły mnie w kompletnej niewiedzy, czym swego czasu utrudniły mi nie tylko obronę własnego życia, ale i honoru.
Przypuszczam, że głównym motorem tej sprawy były czynniki obce i wrogie Polsce, którym zależało na prowokacji i na oszkalowaniu dobrego imienia Polaków na terenie Brazylii, jak również w świecie.
Z drugiej strony stwierdzić musze, że placówki nasze zamiast bronić czci i honoru swego obywatela, a w tym wypadku pisarza polskiego, uległy tej prowokacji i kosztem zdrowia i honoru niewinnego człowieka sprawę stłumiły.
Sprawa ta głęboko zaciążyła na mnie jako na Polaku i Pisarzu Polskim, zaciążyła na całym mym życiu prywatnym, odbiła się na zdrowiu i pracy. Nie mając żadnej możności jej wyświetlenia, nie otrzymałem dotąd satysfakcji ani honorowej, ani moralnej.
Toteż szczerze wdzięczny będę Panu Generałowi za wstawiennictwo wobec Pana Prezydenta RP w tej sprawie, w celu jej wyświetlenia i dania mi satysfakcji.
P. P-k Arciszewski, który był wówczas naszym attaché wojskowym w Rio de Janeiro i któremu natychmiast po przyjeździe z Kurytyby złożyłem sprawozdanie z przebiegu wydarzeń, przypuszczam, nie odmówi mi uprzejmości i zechce pierwszy złożyć meldunek w tej sprawie Panu Prezydentowi.
Proszę Pana przyjąć, Panie Generale, wyrazy mego wysokiego i głębokiego szacunku
Michał Choromański”.

Pisarza wmieszano w coś bez jego wiedzy. Trudno się potem z takiego kotła wydostać. Po pierwsze: nie sposób wyjść całkowicie czystym – zawsze bowiem coś się przyczepi; po drugie: bywają sytuacje, kiedy zabiegi około sprostowań spalają na panewce, albowiem oczerniony na próżno szuka trybuny, z której mógłby wygłosić słuszne swe oświadczenie.
Jest na temat afery kurytybskiej trochę zawoalowanych, żeby nie rzec, zawiłych, pokreślonych zapisków samego Choromańskiego, pozostały strzępy dokumentów. Nie naszą jest sprawą dochodzenie faktów. Naszą natomiast – powiedzieć, że całe to koszmarne dla pisarza nieporozumienie, cała ta najprawdopodobniej prowokacja, że wszystko, co wtedy zaszło przy pozornie neutralnej postawie władz, na kilkanaście lat wytrąciło mu pióro z ręki. Chce się dodać, że nie twórcy zatrzymują bieg polityki, lecz bywa, że polityka wytrąca narzędzie z ich ręki.

*

Po roku 1956 z Polski dochodziły dobre wieści dotyczące życia literackiego, choć zdawać by się mogło, że w zionącej kostnicą pustce, spowodowanej niewyobrażalnymi dla człowieka rozsądnego stratami wojennymi, nie może być mowy o ciągłości w literaturze.

*

Pisząc o Michała Choromańskiego dziejach emigracyjnych, zażenowany, przekładałem z miejsca na miejsce oficjalne i półoficjalne, najczęściej zresztą uprzejme i w ciepłym utrzymane tonie listy do Choromańskiego – wysyłane z Poselstwa Rzeczypospolitej Polskiej w Ottawie, z Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Chicago, z Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Waszyngtonie, z Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Nowym Jorku i od samego Konsula Generalnego – i wszystkie te pisma dotyczyły głównie sposobów uzyskania wizy, vulgo niemożliwości jej uzyskania, otrzymania stypendium, zapomogi itp. Czy był osamotniony, czy już wtedy się izolował?

W maju 1948 roku, po paru latach współpracy – wygłaszania odczytów o wieszczach, o dziejach polskiej kultury – został wybrany członkiem korespondentem Polskiego Instytutu Naukowego w Ameryce, a już w czerwcu powierzono mu kierownictwo Komisji Literackiej. Choromański brał żywy udział w pracach organizacyjnych Instytutu, choć i tu, i tam nie wszystko układało się zawsze najlepiej…
8 lutego 1951 roku pisał do Michała Choromańskiego przewodniczący Stowarzyszenia Polskich Imigrantów w Kanadzie:

„Szanowny i Drogi Panie,
zapoznawszy się na życzenie Pana i P. Mieczysława Tarasa ze sprawą, która powstała między Nimi w styczniu 1948 r., stwierdzam niniejszym na podstawie oświadczenia złożonego mi przez oby Panów, że polegała ona na nieporozumieniu i uznana jest zgodnie przez Nich za niebyłą, i w niczym czci żadnego z obu panów nie uwłaczającą. Obaj Panowie potwierdzili to w mojej obecności ściskając sobie ręce i upoważniając mnie do zniszczenia wszelkich mi dostępnych dokumentów związanych z tą sprawą, co też uczyniłem.
Dłoń Pana ściskam serdecznie
Tadeusz Romer”.

Sprawa honorowa, czyżby wiele hałasu o nic? Konflikt pisarza z odważnym lotnikiem ciągnął się przez bite trzy lata. Takie i siakie ustalenia regulaminowe Polskiego Kodeksu Honorowego Boziewicza, ciągłe napięcie, dąsy.
Atmosfera podejrzliwości i obraz stanu, którego łańcuch emigranckich nieporozumień doprowadził omalże do dewiacji – wszystko to będzie zawarte w powieści Choromańskiego Dygresje na temat kaloszy, rzeczy poważnej i gorzkiej, ale napisanej z taką językową swadą, że czytelnik, mimo przytłaczającej fabuły i odstręczających realiów, nie czuje się oblepiony nieprzepuszczalną płachtą. Powieść została ukończona w najlepszym powojennym twórczym okresie Choromańskiego – w Warszawie wiosną roku 1965.
Pozostając jeszcze na chwilę w Kanadzie, nie można pominąć faktu, że był wśród uchodźców przyjaciel. Rafał Malczewski. Dlaczego jednak z nim i z jego drugą żoną utrzymywał Choromański kontakt wyłącznie listowny?

Marek Sołtysik

.

O autorze:

Marek Sołtysik (ur. 1950), pisarz, artysta malarz, redaktor, edytor. Debiutował w 1972 jako poeta. Autor kilkudziesięciu wydanych książek i emitowanych słuchowisk, dwóch wystawionych jednoaktówek, utworów prozą adaptowanych na filmy. Laureat III Nagrody w konkursie S.W. „Czytelnik” na debiut powieściowy, Nagrody im. Piętaka, Nagrody Stanisława Wyspiańskiego I stopnia, Nagrody Miasta Krakowa, Nagrody „Krakowska Książka Miesiąca”, wielokrotny stypendysta Ministerstwa Kultury, w 2012 odznaczony brązowym Medalem „Gloria Artis”. Był redaktorem w „Życiu Literackim”, stałym współpracownikiem krakowskiego „Przekroju”, ilustratorem prasowym, w 1990-91 szefem zespołu scenarzystów w krakowskim ośrodku TV za dyrekcji Kazimierza Kutza, wcześniej pracował jako pedagog w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, niedawno wrócił tam z wykładami dla doktorantów. Prowadzi zajęcia w podyplomowym Studium Literacko-Artystycznym na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pisze wciąż, publikuje, wystawia. Dwukrotnie został odznaczony medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (srebrnym i brązowym)

Subskrybcja
Powiadomienie
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Wojciech Wachniewski
1 year ago

Pana Michała Ch. poznałem poprzez jego książkę o Słowackim Mórz Południowych, czyli Josephie Conradzie. Rzecz dla mnie – fana Conrada od lat! – znakomita, bo lubię wszystko i wszystkich, którzy łączą się z ‘Panem C.’!