Joanna Waliszewska – Łąka

Łąka schodziła wzgórzem ku rzece. Można było się po niej turlać w dół i plusnąć z wrzaskiem, gdyż woda była zimna. Ale któż by się odważył? Na brzegu leżało mnóstwo wielobarwnych kamieni, a pod wodą kamienie białe. Gdyby w któryś uderzyć głową, czaszka pękłaby jak jajko.

Na zboczu pasł się stary hreczkowaty koń. Przyprowadzono go tu, by zdechł zimą, gdy zabraknie trawy. Prawie 30 lat pracował u dobrych ludzi i teraz nikt nie miał serca go zabić.

Koń był szczęśliwy, trawa soczysta, woda świeża, cóż więcej trzeba? Po długim życiu nie bał się śmierci i wcale o niej nie myślał.

Pewnej deszczowej nocy pojawił się Żarptak.

– Jestem przemoknięty i jeśli dalej będę moknął, zgasnę –powiedział.- A rozpalam się niełatwo.

– Schowaj się więc pod moim brzuchem. Mi deszcz nie przeszkadza. Przynosi ulgę po upalnym dniu.

-Dziękuję ci przyjacielu

– Nie nudzisz się tu sam? – zapytał przybysz czyszcząc sobie pióra

– Wspomnieniami urozmaicam sobie czas.

– Bardzo jesteś stary?

– Mam 31 lat.

– Haha ! Ja żyję miliony lat i będę żył drugie tyle.

Koń pochylił łeb z podziwem. Prawdę mówiąc nie wyobrażał sobie, by pracować milion lat w polu.

Deszcz ustawał, wyszedł księżyc i oświetlił okolicę.

– Wiesz co to za miejsce ? – zapytał Żarptak.

– Łąka na której się pasę, woda w rzece którą piję no i kamienie, które omijam by nie ranić kopyt.

– Eh, żyłbyś swoje następne 30 lat i tak byś nie wiedział – żachnął się Żarptak. – Opowiem Ci, bo zasłużyłeś na dobrą opowieść. Ten strumień – tu okazał wyraźne lekceważenie – był kiedyś potężną rzeką większą od Jenisieju i Amazonki. Prontozaury i allozaury przychodziły nad jej brzeg a czasem tonęły wydając się jej nie większe od liści. Płynęła powoli a na jej dnie od źródeł do ujścia nie było ani jednego kamienia.

Miliony lat prawie jej nie zmieniały. Gdy pojawiły się mamuty i tygrysy szablaste często zamarzała i tyle. Tak pewnie byłoby do teraz, gdyby nie ludzie. Pierwszy przyszedł człowiek któremu zgasł ogień i nie umiał rozpalić nowego. Poza nim całe plemię zmarło z zimna i głodu. Niósł wielki kamień. Gdy dotarł położył go na brzegu i wtedy zrobiło mu się lżej.

Potem przybywały matki i przynosiły kamienie rozpaczy po straconych dzieciach. Kochankowie po kochankach. Żołnierze po dowódcach. Małe dziewczynki po zepsutych lalkach, a starcy po straconych godzinach. Bywali tu mordercy po niewczasie żałujący ofiar. Bywał król którego pozbawiono tronu i chłopcy, którym skradziono rowery. Każdy przynosił jeden lub więcej kamieni, ale zawsze tyle tylko ile mógł unieść samodzielnie. Zostawiali je na brzegu i stali do czasu gdy ból ustępował.

Niektórzy odchodzili wcześniej, inni później …

Kamienie powoli zsuwały się w wodę i bielały. Popatrz koniu, jest ich biliony, a rzeka stała się strumieniem przepływającym przez metropolie i pustkowia. Na całej długości wpadają do niej kamienie. Woda przyjmuje je i wygładza i wybiela. Pod każdym kamieniem są słowa człowieka wraz z zawartą w nich historią. Żadnego z tych kamieni nie można poruszyć, wielokrotnie próbowano ale ani pogłębiarki ani potężne dźwigi nie podniosły nawet najmniejszego z nich.

Ponad rzeką przerzucono mosty. Chodzili po nich zakochani, skakali z nich samobójcy.

Woda jak dawniej czysta jednak zauważyłem, że w wielu miejscach pojawiły się płycizny.

Pewnie zniknie za kilkaset lat. Co stanie się z ludźmi? Gdzie będą wrzucać kamienie? Przestaną cierpieć, czy przestaną istnieć? Mnie wszystko jedno, czy w wodzie toną wielkie mamuty, czy mali ludzie.

Tu Żarptak zakończył swoją opowieść. Był suchy a jego pióra lśniły wszystkimi kolorami ognia. Koń wstrząsnął się i z długiej grzywy wyprysnęły ostatnie krople wody.

– Nigdy nie widziałem nic równie pięknego jak Żarptak, a i opowieść, chociaż pewnie wymyślona była ciekawa -pomyślał- Teraz nieco mi żal, że jestem sam tu sam, gdyż opowiedziałbym ją innym koniom.

Żarptak rozłożył skrzydła do lotu, ale jakby sobie o czymś przypomniał.

– Podobam ci się koniu, prawda? Moje pióra, SKRZYDŁA I PIÓROPUSZ?

– Tak!

– Zimą zajrzę w twoje martwe oczy.

Odleciał i zaraz potem wzeszło słońce.

 

Joanna Waliszewska

 

O autorce:

Jestem z zawodu  rzeźbiarką. Rzeźbię głównie zwierzęta, zazwyczaj w brązie. Pisałam dużo tekstów na temat sztuki i architektury. Poza tym opublikowałam dwie powieści SOWA W KOMINIE oraz PSZCZOŁY W ZIMIE. Jakiś czas temu hodowałam konie czystej krwi arabskiej. Jestem wdową po opozycyjnym publicyście Piotrze Skórzyńskim który w 2008 popełnił samobójstwo. Obecnie jakoś obie radzę i piszę oniryczne opowiadania.

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments