Wojciech Wachniewski – Służba pod “Krzyżem Hanzeatów”

Ludzie od wieków traktowali katastrofy morskie jako fatum – coś, czego nie można było uniknąć – lub karę za grzechy, zsyłaną z nieba przez sily nadprzyrodzone.

Słynne niegdyś ius naufragii (prawo brzegowe) stanowiło, że rozbitkowie, którzy ocaleli z katastrofy statku stawali się niewolnikami, a tak zwany ‘kaduk’, czyli przedmioty wyrzucone z wraku na brzeg – własnością mieszkańców bądź władcy danego wybrzeża. Nic dziwnego, że mieszkańcy niebezpiecznych dla żeglugi wybrzeży i wysp, chcąc wzbogacić się niewielkim kosztem, ‘pomagali’ czasem losowi i z rozmysłem wabili Bogu ducha winnych żeglarzy i ich statki na okoliczne skały lub mielizny. O ratowaniu rozbitków raczej nie myślano.

Bardziej humanitarne podejście do spraw ratownictwa brzegowego zaczęło się dopiero na przełomie XVIII i XIX wieku. W roku 1824 powstało w Wielkiej Brytanii pierwsze nowożytne towarzystwo ratownicze (National Institution for the Preservation of Life from Shipwreck – obecnie Royal National Life-boat Institution), a już w 1802 roku stowarzyszenie kupców w niemieckim podówczas mieście portowym Memel (dziś to litewska Kłajpeda) utrzymywało na własny koszt specjalną łódź, służącą do ratowania rozbiktów ze statków.

W 48 lat później na wybrzeżach Bałtyku pojawiły sie kolejne stacje ratownicze, założone przez władze Królestwa Prus i podlegające lokalnym stacjom pilotowym. Liczba ich sięgnęła 20, ale z braku zainteresowania ratowaniem rozbitków ze strony mieszkańców wybrzeży większość owych stacji musiano z czasem pozamykać.

W listopadzie roku 1854, podczas silnego sztormu, rozbił się na brzegu wyspy Spiekeroog emigrancki żaglowiec Johanne. W katastrofie utonęły 84 osoby. Był to jeden z wielu takich przypadków – wg ówczesnych statystyk, u samych tylko wybrzeży niemieckich wysp na Morzu Północnym rozmaitym awariom i katastrofom ulegało po 50 statków rocznie! Jednym z nich był w roku 1860 bryg Alliance, który zakończył swą służbę na strasznej dla statków Borkum-Riff. Tym razem NIKT nie ocalał…

W owych czasach tu i tam stosowano jeszcze w najlepsze wspomniane wyżej, osławione ius naufragii; nie potrafiono (a może nie chciano) należycie organizować akcji ratowniczej z brzegu, no i sprzęt, jakim dysponowano, nie był najlepszej jakości – nic zatem dziwnego, że podejmowane tu i ówdzie akcje kończyły się fiaskiem.

W trzecim dniu października 1860  roku w wychodzącym w Vegesack koło Bremy tygodniku Wochenschrift fuer Vegesack und Umgegend ukazał się artykuł piętnujący bezczynność mieszkańców wybrzeży w obliczu morskich tragedii. Jego autorem był Adolph Bermpohl (1833-87) rodem z Guetersloh, 27-letni podówczas nauczyciel nawigacji w miejscowej, prywatnej szkole morskiej. Miał on swoje doświadczenie morskie, bowiem wcześniej pływał, m. in. jako pierwszy oficer na wielkich żaglowcach.

Pan Bermpohl zwrócił się, wraz miejscowym adwokatem Carlem Kuhlmayem, do redakcji wszystkich gazet, wydawanych na północnych ziemiach niemieckich z apelem o

zbiórkę środków finansowych, mających posłużyć do zakładania stacji ratowniczych na niemieckich wyspach Morza Północnego.

Apel panów Bermpohla i Kuhlmaya został podchwycony przez doktora Arweda Emminghausa (1831-1916), redaktora gazety Bremer Handelsblatt oraz przez starszego inspektora celnego z Emden, Georga Breusinga (1820-82).

Za sprawą i pod kierownictwem Breusinga w drugim dniu marca 1861 roku założone zostało w Emden zrzeszenie ratownicze pod nazwą Verein zur Rettung Schiffbruechiger in Ostfriesland. Pierwsze jego stacje powstały na wyspach Langeoog i Juist; wkrótce urządzono następne na kolejnych wyspach i stałym lądzie.

W tym samym 1861 roku zaczęto zakładać podobne zrzeszenia ratownicze w Hamburgu (ze stacją w Cuxhaven) i w Stralsundzie, a w 1863 roku – Bremie (ze stacją w Bremerhaven).

Stentorowy głos panów Bermpohla i Kuhlmaya usłyszano m. in. właśnie w starej, hanzeatyckiej Bremie. Tam natychmiast zabrała się do rzeczy Komisja Morska miejscowej Izby Handlowej pod przewodnictwem konsula (i sławnego armatora) Hermanna Heinricha Meiera (1809-98).

Akurat w Bremie sprawy nieco się przeciągnęły, bowiem wspomniana Komisja rozpoczęła swoją pracę od zlecenia zbadania sytuacji na obszarze wybrzeża, sięgającym od Wangerooge do Borkum, ekspertowi nazwiskiem Lueder Hindrichson. Pan Hindrichson poświęcił na to trzy tygodnie i powrócił z opinią, iż

widoki na powodzenie dla ewentualnych stacji ratowniczych na wspomnianym obszarze nie są bynajmniej optymistyczne.

Zdaniem eksperta gotowość miejscowych mieszkańców do narażania życia dla innych była – mówiąc delikatnie – umiarkowana, a i możliwości sprzętowe pozostawiały bardzo wiele do życzenia. Trudno było zwłaszcza o odpowiednie łodzie. Pod wpływem pesymistycznego raportu Hindrichsona konsul Meier odniósł sie do pomysłu pana Bermpohla i jego kolegów z wielką rezerwą. Jeden ze wspomnianych kolegów (dr Emminghaus) walczył jednak dalej, bowiem sprawa utworzenia u niemieckich wybrzeży służby ratowniczej na wzór brytyjski i holenderski mocno legła mu na sercu. Było się o co bić, bowiem  obok samego założenia wspomnianej służby ratowniczej – panu Emminghausowi chodziło o utrzymanie jej względnej jedności i niedopuszczenie do nadmiernego rozdrobnienia. Sam dr Emminghaus poświęcił na to trzy lata ciężkiej pracy, ale przecież w końcu nadszedł

dwudziesty dziewiąty dzień maja 1865 roku.

Tego pamiętnego dnia w Kilonii (!) powołano do życia jedną z pierwszych organizacji OGÓLNONIEMIECKICH – stowarzyszenie dla ratowania rozbitków ze statków pod nazwą Deutsche Gesellschaft zur Rettung Schiffbruechiger. Zrazu nie przystąpiły doń dwa zrzeszenia lokalne z Emden i z Hamburga, lecz z czasem także ich członkowie uznali, że jednak warto dołączyć do reszty. Dr Emminghaus zaproponował ponadto, aby pierwszym Przewodniczącym Zarządu nowego Towarzystwa został nie kto inny, jak wspomniany już H. H. Meier z Bremy, jeden z założycieli sławnego tamtejszego NDLu.

Hermann H. Meier został wybrany. Powiadomiono go o wyborze telegraficznie; konsul przyjął stanowisko i energicznie zabrał się do nowej pracy. Po jego wcześniejszej rezerwie nie pozostało śladu! Siedzibę Zarządu DGzRS przeniesiono do Bremy, a jego pierwszy Przewodniczący od razu przysporzył nowej organizacji prestiżu. M. in. to właśnie pan Meier pozyskał dla młodego Towarzystwa przychylność różnych wysoko postawionych osobistości, w tym i przyszłego Cesarza zjednoczonych Niemiec. Niemiecka służba ratownicza została, stosownie do zamysłów jej Ojców-Założycieli, zobowiązana do niesienia pomocy wszystkim ludziom, znajdującym się w niebezpieczeństwie u niemieckich brzegów bez jakiegokolwiek wsparcia środkami z kasy państwa. Obowiązek ten bardzo szybko stał się zaszczytem dla wszystkich Niemców, którym dane było czuwać nad bezpieczeństwem żeglugi u brzegów położonego nad dwoma morzami kraju.

Zaraz po zakończeniu zebrania założycielskiego w Kilonii, jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać kolejne stacje ratownicze. Ich sprzęt pływający stanowiły otwarte łodzie wiosłowe, a pozostałe wyposażenie to m. in. aparaty do wystrzeliwania lin na odległość i specjalne, sprytne urządzenia do zdejmowania ludzi z wraków statków zwane ‘Hosenbojen’. Należało znaleźć odważnych ludzi, gotowych podjąć zaszczytną, ale niebezpieczną służbę humanistycznym ideałom, i nie zważając na osobiste zagrożenie – wypływać na wspomnianych łodziach na ratunek potrzebującym.

Jeśli chodzi o sprzęt pływający – to ani brytyjskie łodzie konstrukcji Peake’a, ani amerykańskie systemu Francisa nie sprawdziły sie na niebezpiecznych wodach u brzegów niemieckich. W ciągu lat DGzRS dorobiło się własnego, oryginalnego projektu otwartej, wiosłowej łodzi  ratunkowej, nazwanej z czasem ‘niemiecką’.

W roku 1870, niezależnie od DGzRS, ukonstytuowało się w Berlinie stowarzyszenie nazwane VVzRS, czyli ‘Vaterlaendischer Verein zur Rettung Schiffbruechiger’. Już jednak po dwóch latach stowarzyszenie to przyłączyło się do DGzRS, jako jego regularna filia.

W roku 1872 Senat Wolnego Hanzeaatyckiego Miasta Bremy przyznał DGzRS status ‘osoby prawnej’, co w dzisiejszym niemieckim systemie prawnym odpowiada statusowi ‘stowarzyszenia zarejestrowanego’.

W dziesiątym roku swego istnienia DGzRS utrzymywało na niemieckich wybrzeżach Bałtyku i Morza Północnego 91 stacji ratowniczych; w ciągu pierwszych dziesięciu lat działania Towarzystwa jego ratownicy wybawili z różnych opresji 870 osób. W roku 1890 pomiędzy wyspą Borkum na zachodzie a miastem Memel na wschodzie działało 111 stacji ratowniczych, a liczba natychmiast gotowych do akcji ochotników przekraczała tysiąc. To bynajmniej nie wszystko, bowiem w międzyczasie powstało prawie 60 stowarzyszeń okręgowych i bez mała 260 tzw. ‘honorowych przedstawicielstw’ DGzRS z niemal 50 tysiącami członków wspierających.

W 1911 roku służbę pod znakiem DGzRS rozpoczęła pierwsza łódź ratownicza o napędzie spalinowym – Oberinspector Pfeifer. Do chwili wybuchu I wojny światowej flota Towarzystwa otrzymała siedem kolejnych łodzi motorowych, jednak prawdziwa ‘inwazja’ nowego napędu rozpoczęła się dopiero po wspomnianej wojnie – z chwilą zastosowania sprawnych silników Diesla. Wtedy zaczęły wchodzić do służby jednostki większe, zakryte pokładami i napędzane silnikami wysokoprężnymi.

Wskutek przegranej przez Niemcy wojny światowej także DGzRS (zdawałoby się, tak odległe od wszelkiej polityki!) poniosło spore straty. Musiano odstąpić zwycięzcom m. in. szereg stacji ratowniczych, w tym te położone w rejonie Zatoki Gdańskiej. Stacja w Kłajpedzie, wciąż nazywanej ‘Memel’, prowadzona była komisarycznie.

W następstwie burzliwego ‘rozkwitu’ napędu dieslowskiego tuż przed wybuchem kolejnej wojny światowej DGzRS dysponowało prawie czterdziestoma motorowymi jednostkami ratowniczymi i ponad pół setką łodzi wiosłowych. Sto jeden stacji ratowniczych miało na swoim wyposażeniu m. in. ponad 70 specjalnych aparatów do wystrzeliwania rzutek. Ilość członków Towarzystwa przekraczała 58 tysięcy.

Dla porównania – ówczesny Stolp-in-Pommern (dzisiejszy Słupsk) miał wtedy ledwie nieco ponad 50 tysięcy mieszkańców.

W pierwszym dniu września 1939 roku wybuchła II wojna światowa. W jej trakcie DGzRS zachowało pewną niezależność i – chronione jedną z Konwencji Genewskich – w dalszym ciągu robiło swoje, ratując rozbitków u wybrzeży III Rzeszy. Jednostki floty Towarzystwa oznaczono wtedy czerwonymi, widocznymi z daleka krzyżami.

W roku 1942 liczba członków DGzRS przekraczała 170 tysięcy, a wymagania czasu wojny doprowadziły do budowy większych i mocniejszych napędem statków, które mogły na przykład pozostawać przez dłuższy czas w morzu, w pewnej odległości od baz, skąd w razie konieczności mogły szybciej docierać do zagrożonych przez żywioły jednostek.

Potem nadszedł maj 1945 roku. Po kolejnej przegranej wojnie dla wszystkich Niemców – także dla ratowników spod znaku DGzRS – nastała

‘Godzina Zero’.

Pod przewodem Konsula Hermanna Helmsa (1898-1983), ówczesnego szefa Zarządu, Towarzystwo przystąpiło do odbudowy swojej struktury. Obszar działania niemieckiej służby ratownictwa brzegowego objął Deutsche Bucht na Morzu Północnym i wody u pozostającej pod zarządem brytyjskim części niemieckich wybrzeży zachodniego Bałtyku. Siedzibę Zarządu DGzRS przeniesiono tymczasowo do Cuxhaven, bowiem ta bremeńska została kompletnie zniszczona. Ratownicy mogli liczyć na znaczącą pomoc ze strony okupacyjnych władz brytyjskich. Już w 1952 roku przekazano Zarządowi DGzRS nową siedzibę przy Werderstrasse w starej Bremie. ‘Centrala’ Towarzystwa pozostaje w niej do dziś.

W latach 1950-tych rozpoczęto – na statku ratowniczym Bremen  serię eksperymentów, które miały doprowadzić do powstania zupełnie nowej generacji jednostek. W ich wyniku pojawił się ‘statek-matka’ (‘Mutterschiff’), współpracujący z ‘łodzią-córką’ (‘Tochterboot’), wożoną ‘na barana’ w specjalnej wannie na rufie statku-matki. Było to rozwiązanie uwzględniające specyfikę niemieckich wybrzeży, gdzie stosunkowo płytkie wody nie pozwalają dużym i głęboko zanurzonym statkom na pływanie wszędzie; tam, gdzie nie mogły dotrzeć statki-matki – sprawdzić miały się łodzie-córki o potężnym napędzie i niewielkim zanurzeniu. Łodzie te otrzymywać miały swoje własne nazwy.

12. lutego 1957 roku w Bardenfleth, w obecności pierwszego Prezydenta RFN (z urzędu Patrona DGzRS), prof. Theodora Heussa (1884-1963), przekazano do służby pod Krzyżem Hanzeatów pierwszą z jednostek tej nowej, rewolucyjnej generacji. Imię Theodor Heuss nadała statkowi synowa Patrona, pani Hanne Heuss. Łódź-córkę nazwano Tedje (zdrobnienie od imienia Theodor). W kolejnych latach DGzRS otrzymało jeszcze trzy statki tego typu (Ruhr-Stahl z łodzią Tuennes, H. H. Meier z łodzią Roland i Hamburg z łodzią Michel). Później do służby pod znakiem Towarzystwa zaczęły wchodzić kolejne generacje nowoczesnych jednostek ratowniczych.

W roku 1959 ratownicy niemieccy otrzymali przywilej zorganizowania ósmej edycji Międzynarodowej Konferencji Morskich Służb Ratowniczych, co oznaczało zasłużony już wcześniej powrót DGzRS do światowej elity.

W maju 1965 roku w Bremie i w całych ówczesnych Niemczech Zachodnich uroczyście świętowano setną rocznicę utworzenia DGzRS. W roku tym Towarzystwo utrzymywało dwadzieścia jeden stacji ratowniczych na wybrzeżach wspomnianej już Deutsche Bucht i zachodniego Bałtyku. W trakcie obchodów Jubileuszu przekazano do służbytrzy nowoczesne, bliźniacze statki ratownicze o długości 27 m, którym nadano imiona trzech ‘pionierów’ Organizacji: Adolph Bermpohl (łódź Vegesack), Georg Breusing (łódź Engelke) i Arwed Emminghaus (łódź Alte Liebe). Czwartego ‘pioniera’ – adwokata Carla Kuhlmaya – nie wiedzieć czemu pominięto. W tym samym roku wytrwała praca ratowników spod Krzyża Hanzeatów została po raz pierwszy oficjalnie dostrzeżona i doceniona przez władze Republiki: ówczesny minister transportu RFN, pan Seebohm – złożył hołd skromnym i dzielnym ludziom DGzRS, wystepując przed Komisją d/s Transportu Bundestagu w Bonn.

W kwietniu 1979 roku szefowie dwóch niemieckich resortów federalnych – Transportu i Obrony – podpisali porozumienie o współpracy przy wykonywaniu zadań poszukiwawczo-ratowniczych na morzu w ramach służby, określanej angielskim skrótem S[earch] A[nd] R[escue] (czyli poszukiwawczo-ratowniczej).

W trzy lata później DGzRS otrzymało oficjalne zadanie poszukiwania i ratowania rozbitków ze statków i samolotów na obszarze objętym jurysdykcją RFN, przekazane Towarzystwu porozumieniem, podpisanym w 1982 roku przez ówczesnego Przewodniczącego Zarządu DGzRS i ówczesnego Federalnego Ministra Transportu.

W sto dwudziesta rocznicę powstania DGzRS jego flota wzbogaciła się o dwie pierwsze, 27-metrowe jednostki kolejnej generacji sławnych Seenotrettungskreuzerów – Berlin (łódź Steppke) i Hermann Helms (łódź Biene). Nazywając pierwszy z tych statków – Towarzystwo uczciło zasługi władz i mieszkańców stolicy Niemiec dla sprawy ratownictwa brzegowego u niemieckich wybrzeży; drugiemu nadano imię człowieka, który w ‘Godzinie Zero’ przejął ster i pokierował powojenną odbudową niemieckiego ratownictwa brzegowego. Nazwę Steppke nadał łodzi towarzyszącej Berlina – rzec można – sam Patron, mieszkaniec jednego z berlińskich sierocińców. Każda z nowych jednostek wyposażona została m. in. w profesjonalny zestaw do reanimacji i podtrzymywania zagrożonego życia ludzkiego oraz w potężne działka wodne do gaszenia ognia na morzu. Statki typu Berlin zastąpiły w służbie m. in. cztery jednostki wspomnianego wyżej, sławnego typu Theodor Heuss. Te ostatnie jednak okazały się twardymi sztukami i ‘odeszły nie wszystkie’. Jeden statek z tej serii (Ruhr-Stahl) trafił aż do Urugwaju, gdzie służył miejscowym ratownikom morskim jako ‘Ades III’. Inny – H. H. Meier – narobił nie lada szumu w Niemczech swoją morsko-rzeczno-lądową, pełną przygód podróżą z ostatniej bazy do… Monachium w Bawarii w 1987 roku.

Naprawdę wielkim dniem ratowników spod Krzyża Hanzeatów (i ich kolegów z NRD) był

dzień zjednoczenia Niemiec –

trzeci października 1990 roku. Połączyły się wtedy uroczyście także obie służby ratownictwa brzegowego, na czym sporo zyskały zwłaszcza obsady jedenastu stacji ratowniczych u wybrzeży Niemiec wschodnich od wyspy Poel aż po Ueckermuende. Na dobry początek ratownicy z Warnemuende otrzymali wspaniały statek typu Eiswette, któremu w dniu 27. listopada 1990 roku nadano uroczyście imię Stephan Jantzen. W 1992 roku kolejny nowoczesny statek ratowniczy – Arkona typu Berlin – zastąpił w służbie starszą, wschodnioniemiecką jednostkę tej klasy (zbudowaną – co ciekawe – w Polsce w latach siedemdziesiątych ub. wieku!)

DGzRS dzisiaj –

to ponad 40 stacji ratowniczych i w sumie 60 nowoczesnych jednostek, od parumetrowych łodzi o potężnym, dieslowskim napędzie i małym zanurzeniu, po naprawdę wielki, pełnomorski statek ratowniczy Hermann Marwede o długości aż 46 metrów (w którego budowie uczestniczyli też polscy stoczniowcy z Gdańska). Flota DGzRS wciąż się rozwija i wciąż zaskakuje. Najliczniejszą klasą statków ratowniczych Towarzystwa w roku 2020 były 20-metrowe jednostki typu Eiswette (co ciekawe – pozbawione pomieszczeń mieszkalnych dla załogi). Dawni rekordziści, 27-metrowe statki typu Berlin, powoli schodzą ze sceny – w 2020 roku we flocie znajdowały się już tylko dwa z nich. W roku 2020, od lutego do października, do floty firmy dołączyły: jeden 28-metrowy statek (Hamburg typu E. Meier-Hedde) i trzy mniejsze jednostki ratownicze.

Warto zauważyć, że ratownicy spod Krzyża Hanzeatów zaliczają na konto swoich sukcesów także sytuacje, w których przewożą na swoich statkach bliskie rozwiązania położnice z niemieckich wysp do szpitali na stałym lądzie Republiki Federalnej. Całkiem często zdarza się, że SRK z załogą przybywa trochę zbyt późno i wtedy dziecko przychodzi na świat… na statku ratowniczym! Personel pływający DGzRS jest do tego od dawna przygotowany zarówno fachowo, jak i mentalnie, a do akcji ‘Poród’ na statku wyrusza także lekarz-specjalista. Oczywiście statek jest odpowiednio wyposażony w niezbędny sprzęt. Gdy na świat przychodzi chłopiec, to dzielna załoga ‘Seenotrettungskreuzera’ dowcipnie stwierdza, że ‘właśnie urodził się członek DGzRS in spe’.

W ciągu ponad stu pięćdziesięciu pięciu lat istnienia organizacji dzielni Ratownicy spod Krzyża Hanzeatów uratowali z różnych opresji ponad 80 tysięcy ludzi – za cenę życia około setki swoich kolegów.

.

Wojciech Wachniewski

 

O autorze:

.

Urodził się w 437 rocznicę wyjścia pięciu statków słynnej flotylli Magellana w morze z portu Sanlucar de Barrameda.  W świat żeglugi wpłynął w 1966 roku, a w świat języków zabrali go ze sobą… NIEMCY, choć pierwszy poznał rosyjski, a potem angielski. Mieszka w rodzinnym mieście Heinricha von Stephana (Słupsk, to dawny pruski Stolp-in-Pommern). Jest wielkim fanem Sherlocka Holmesa, Mistrza i jego Małgorzaty i ostatnio Excentryków. Lubi czytać, również na głos. Z zawodu tłumacz, obywatel Polski, Europy i świata.

 

 

Zarys dziejów DGzRS opracowano m. in. na podstawie szkicu pt. ‘Vom Ruderboot zum Seenotkreuzer’ (zob. ‘DGzRS-Jahrbuch 1990’, ss. 6-12)

 

Foto:

Ćwiczenie na łodzi ratowniczej DGzRS z łodzią-córką na Morzu Północnym u wybrzeży wyspy Juist w lipcu 2013 r.

This file is licensed under the Creative Commons Attribution-Share Alike 3.0 Unported license.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments