Zbigniew Masternak – Wieszcz (fragment powieści)

Fragment nowej powieści naszego autora

Zbigniewa Masternaka.

Po raz pierwszy “w druku”! Księga piąta cyklu Księstwo

.

screenshot-2016-12-14-14-12-27

.

W Krainie Latających Scyzoryków

– Ciekawe, kogo ten bus woził w Alpach? –  spoglądałem przez okno na  zatłoczone ulice Kielc. Miasto bardzo się zmieniło od czasów mojej wczesnej młodości. – Przyjeżdżałem czasem tutaj z ojcem, na targ. Kupował gołębie…

Pierwszy raz od ślubu wybrałem się z Renatą w moje rodzinne strony – chciałem pokazać jej Święty Krzyż i okolicę. Naszego miesięcznego synka zostawiliśmy teściom w Nałęczowie i ruszyliśmy w podróż. Wysiedliśmy na dworcu w Kielcach i od razu wskoczyliśmy do busa jadącego przez Nową Słupię. Pojazd był bardzo zjechany, na jego zardzewiałym boku widniał napis „Transport aux Alpes”. Przewoźnicy nie dbali o pasażerów – kupowali wysłużone landary w Europie Zachodniej, trochę remontowali i wypuszczali na drogi w Świętokrzyskim, Małopolskim i Lubelskiem – busy w tych województwach były najgorsze, często z nich korzystałem, dojeżdżając  spotkania autorskie. Gorzej było tylko na Ukrainie (marszrutki) i w Kazachstanie.

– Teraz jeździ po Górach Świętokrzyskich. Całkowita degradacja. Jak piłkarz po bogatej karierze w dobrym zachodnim klubie trafiający u schyłku formy do marnego klubiku na zupełnym zadupiu, w jakimś Uzbekistanie czy Turkmenistanie… – futbolowe metafory ciągle się mnie trzymały, tak jak ja kurczowo trzymałem się futbolu. A futbol to było najlepsze wspomnienie z dzieciństwa, wczesnej młodości.

Kierowca włączył disco polo, które niemal wyparło kielecką muzykę ludową, uwielbianą przez mojego ojca. Skoczne piosnki przestały być zabawnymi pastiszami, jak to było na samym początku tego trendu, a stały się słowno – muzyczną papką.  Wołałem francuskie rytmy. Z podróży po Francji przywiozłem płyty kilku tamtejszych wykonawców, głównie był to hip-hop.

– Przypomnij mi, je, je, jak smakuje szczęście, je, je  – płynęły z radia naciągane rymy, a cały bus razem z kierowcą podrygiwał w rytm tego kawałka.

Myślałem o naszej wielkiej podroży po Francji. O szczęściu, jakie mnie spotkało. Niektórzy wracali z takich wojaży wzbogaceni, ja wróciłem z notatkami do powieści „Nędzole” i żoną w ciąży. Wolałem to od zwitków eurasów.

Bus był zatłoczony, ludzie rozmawiali. Zawsze byłem wyczulony na moje rodzinne strony. Może nawet: uczulony.

– Oj co to było, co to było – bulwersowała się kobitka przez telefon komórkowy – otruli ją trutką na szczury, to wylądowała na intensywnej terapii. – Jadła przy tym parówkę z bułką. Ta bułka pochodziła z piekarni „Pod Telegrafem”. Kiedy zaczynali, mieli  jeden samochód dostawczy. Zdarzało się, że gdy dojeżdżałem do liceum w Opatowie albo wracałem z treningów, kierowca tego auta zabierał mnie na stopa. Teraz to była ogromna sieć, wykraczająca daleko poza województwo świętokrzyskie, nawet do Krakowa. W Kielcach także można było zrobić biznes, jeżeli się miało pomysł i było pracowitym. Udawało się to jednak nielicznym.

„Trutka na szczury”, „intensywna terapia”.  Gdzież indziej usłyszałbym takie teksty? Jak tutaj żyłem, literackie pomysły same przychodziły, wystarczyło nadstawić uszu.

Wysiedliśmy w centrum Nowej Słupi, które całe było rozkopane. Za pieniądze z Unii remontowano, co się dało. Wszystko zmieniało się, jak za dotknięciem magicznej różdżki. Jeszcze nikt nie myślał o tym, że ta różdżka jest pożyczona.

„Może jeszcze kiedyś tutaj wrócę? Tylko czy mi wybaczą, że ich opisałem?” – myślałem, kiedy ruszyliśmy pod górę, w kierunku Świętego Krzyża. Ta góra położyła cień na całym moim dzieciństwie. To był dobry cień, chroniący przed nadmiernym poparzeniem przez życie.

– W dzieciństwie, razem z ojcem, przemierzaliśmy tę drogę wielokrotnie – kopnąłem kamyk, był to nawyk z dzieciństwa. Podczas tych wędrówek ojciec próbował tłumaczyć mi świat, który chyba sam nie za bardzo rozumiał. Mijając muzeum dymarek postanowiłem tam zajrzeć. I odkryłem coś, co mnie zaskoczyło. Zawsze sądziłem, że wytopem zajmowali się moi przodkowie, tymczasem to byli Germanie albo Celtowie. Działali tutaj już w czasach rzymskich.  Nawet nie wiedziałem, że taka była skala zjawiska – zarejestrowano dotąd ponad 6000 stanowisk dymarskich grupujących około 400 tysięcy pieców. Moje rodzinne strony miały tendencje do bycia okręgiem przemysłowym – kiedyś hutnictwo, a teraz – górnictwo, w Łagowie i okolicach działało sporo kamieniołomów.

Dorabiałem jako licealista przy organizacji Dymarek Świętokrzyskich. To była wielka  impreza archeologiczna, która odbywała się zawsze w sierpniu. Moja robota polegała na wznoszeniu drewnianych stoisk, na których sprzedawano pamiątki turystom.

– Zrobisz mi zdjęcie? – poprosiłem siadając na ławeczce przed chatką z gliny i drewnianych bali, imitującą lepiankę sprzed dwóch tysięcy lat. Zamierzałem chwalić się przed znajomymi, że tak wyglądał mój rodzinny dom.

W drodze pod górę minęliśmy posąg Emeryka. Podczas podróży po Francji, gdzie żebrałem w mnisim habicie, opowiadałem Reni legendę o figurce wędrującej na szczyt góry. Kiedy włożyłem habit mnicha i wystawałem pod francuskimi katedrami, to czułem się jak Emeryk. Przybyłem do Europy Zachodniej, skąd do nas przyszło chrześcijaństwo, a tam zastałem… niewierzących.

– Nosiliśmy tędy worki z makiem zakonnikom na Święty Krzyż – szedłem ścieżką przez las, zdeptaną butami turystów. Wszystko się zmieniło na górze, która od wieków była święta – dla pogan, dla chrześcijan.

Gołoborze się zmniejszyło, jakby miało niebawem zupełnie zniknąć.

– W Górach Świętokrzyskich istnieje jeszcze jedno gołoborze, szczytnickie, ale mało kto o nim wie…

Góra Święty Krzyż…. Kiedyś Łysa Góra. Łatwo było sobie tutaj wyobrazić pogańską gontynę zamiast kościoła. I moich przodków, palących na jej szczycie święte ognie.

– Diabły kieleckie były marne, to byli drobni psotnicy… – opowiadałem Reni, co zapamiętałem z dzieciństwa. – Gdzież im tam było do Wolanda! Te diabły teraz poprzenosiły się do Warszawy czy Krakowa. Ale tam nadal były drobnymi diabełkami, które robiły drobne świństewka, na większe nie było ich stać. Polska to nie jest kraj dla szatana… ani dla Jezusa – urwałem, bo moja żona spojrzała na mnie badawczo.

Założyłem sobie, że pożyję dziewięćdziesiąt lat, tyle mi było potrzeba, żeby zrealizować wszystkie cele. Na razie udało się przeżyć pierwszą trzydziestkę. Każdy z etapów życia – młodość, wiek dojrzały i starość zamierzałem skrupulatnie opisać, roboty było dużo. Żeby było o czym pisać, trzeba było przede wszystkim żyć. Pożyć. I to było moje credo.

Mój powrót po latach do rodzinnej wsi odbył się cichaczem, w nocy. Wielu chciało mi obić gębę za debiutancką książkę, wolałem nie rzucać się w oczy. Przemknęliśmy się przez wieś słabo oświetloną drogą i dotarliśmy do mojej ojcowizny. Mimo ciemności dało się zauważyć, że dom zestarzał się, zarastał bluszczem, a i zabudowania gospodarcze niszczały: zapadał się dach na opustoszałej oborze, stodoła wymagała remontu, ktoś ukradł drzwi od starej drewutni. Wszędzie rosły pokrzywy i czarny bez. Brakowało gospodarza w tym obejściu. Jak to wszystko odbudować? Czy uda się zdobyć kiedyś na to budżet? Na literaturze? Na filmach?

We framudze drzwi czekało na mnie wezwanie od komornika. W końcu będzie trzeba  zapłacić zaległą grzywnę za handel lewymi kartami, grozili, że jeżeli nie, to mnie wsadzą. Wychodziły ciągle na jaw grzechy mojej młodości. „Będę albo aż tak biedny, że będę spał pod mostem i tych długów nikt ode mnie nie wyegzekwuje, albo zostanę milionerem i spłacę wszystko co do grosza” – takie kiedyś miałem założenie. Nie stało się ani tak, ani tak, więc musiałem te długi systematycznie spłacać.

– Nic ważnego – schowałem list do tylnej kieszeni spodni. Ruszyłem do swego pokoju oglądać stare dyplomy, puchary, medale. Niektóre z nich zamierzałem zabrać ze sobą, żeby przypomnieć sobie czasy, kiedy byłem potężny, przynajmniej w szkole i na boisku. Może moc znów do mnie wróci?

Poszedłem po schodkach na górę, gdzie znajdowała się sypialnia rodziców. Od  śmierci matki niczego tutaj nie zmieniałem. Został jej modlitewnik, jakieś stare sukienki, chustki do wiązania na głowie. Na ścianach wisiały wyblakłe maty z mądrościami ludowymi. „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje” – to było ulubione przysłowie mojej matki. Zgoda pomiędzy nią a ojcem rzadko była. Matka się starała, a ojciec wszystko psuł. Doprowadził naszą rodzinę do klęski. Jeszcze tylko ja mogłem odwrócić kartę. Zbudować księstwo, o którym marzył ojciec. Literatura, film – czy nie budowałem podwalin swego księstwa na piasku?

Dom był zaniedbany, ale nie pozbawiony nadziei. Czy kiedyś tutaj wrócę? Na końcu korytarza były przeszklone drzwi. Pchnąłem je i znalazłem się w przestronnej kuchni. Znajdował się w niej ceramiczny zlew, olbrzymia lodówka, którą matka kupiła na raty niedługo przed swoją śmiercią, kuchenka gazowa i spory stół, nakryty dziurawą ceratą, na której przedstawiona była afrykańska sawanna. Słoń nie miał głowy, bo przypaliłem mu ją kiedyś rondelkiem z jajecznicą. Na blacie szafki stał chlebak. Chleba nie kupowaliśmy, piekła go matka. Dlatego chleb kojarzył mi się z matką. Gdy stąd wyjeżdżałem, schowałem do chlebaka notatki do swej książki o Jezusie. Obawiałem się, że notatki zostały zjedzone przez myszy, ale nie – były tam. Zapakowałem pokreślone kartki do podróżnej torby i wróciłem do Renaty.

Mając rodzinę na utrzymaniu – trzeba walczyć. Na boisku nie odstawiałem nogi, teraz też nie zamierzałem odpuszczać. Od początku była we mnie niezgoda na klęskę. Nie chciałem mieć porażki wypisanej na twarzy, jak mieszkańcy mojej wsi. Jak mieszkańcy Świętokrzyskiego. Jak Polacy. Jak Słowianie. Czy na pewno byłem Słowianinem? Zatrzymałem wzrok na fotografii Gerda Mullera, która zawsze stała na biurku mojej matki. Czasem żartowałem, że jak matka jeździła do Niemiec, to musiała się z nim poznać. Po jednej z takich podróży urodziłem się ja.

Znalazłem jakąś czystą pościel. Sprawdziwszy, czy się nie zalęgły w niej mole, umościliśmy sobie legowisko. Dom wyglądał, jakby czas się w nim zatrzymał. Przed snem oglądaliśmy zdjęcia rodziców w starym albumie.

– To ona wybrała mi ciebie za żonę – przypomniałem Renacie, patrząc na zdjęcie matki, na którym była piękną młodą dziewczyną. Może nieco zbyt pyzatą jak na mój gust, zbyt pulchnawą, ale ładną. Mogła mieć kogo chciała, tak się niekiedy przechwalała. Jednak wybrała mojego ojca. Robiłem wszystko żeby moja młoda żona nie musiała kiedyś mówić, że mogła mieć wszystkich, a została ze mną.

Gdy poznałem Renatę, matka przyśniła mi się i powiedziała, że mam się nią zaopiekować. Zawsze chciała „zatwierdzić” moją żonę, więc nawet po śmierci jej się to udało. To była świetna rada. Niedługo potem odrobiłem straty w rodzinie – urodził się nasz synek.

Zasnęliśmy. I wtedy przyszła matka.

„Zmienili zamki, czy co? Nie chcą, żebym do nich przychodziła? O, sporo się tutaj zmieniło od ostatniego razu. Zajęta byłam, to nie przychodziłam, musiałam załatwić kilka spraw, na które wcześniej nie miałam czasu. Teraz wreszcie mam dużo czasu, a tych spraw i tak się nie udało załatwić. Kiedyś wszystko łatwiej mi przychodziło, co to się z człowiekiem teraz porobiło.” – Przeglądała swoją szafę – nie mogła znaleźć  ulubionej chustki. Futro zjadły mole.

„Robiłam kiedyś dla całej wsi” – Znalazła serwetkę, którą kiedyś wyhaftowała.

Martwiła się, że dom się starzeje, dawno nie był remontowany. Przeczytała z niezadowoleniem moje wezwanie do zapłaty grzywny.

„No i jak oni żyją? Czy jakoś sobie chłopak radzi? Wszystko poświeciłam, żeby mu się udało. I co? Po co mu ta literatura była? To trochę moja wina, bo jak się zaczęły u niego te ciągoty, to mu jeszcze maszynę do pisania przydźwigałam na plecach z Ostrowca. Było go bardziej do roboty w polu gonić, może by mu przeszło. Prawo by skończył, fach w ręku miałby. A tak to co? Żonę ma, synka ma, musi o nich myśleć. Z tymi małymi dziećmi to tak jest. Tylko pieluchy zmieniać i dawać jeść. Dlaczego ja nie mogę mu w tym pomagać? Pamiętam, jak on był mały. Kiedyś źle mu pieluchę założyłam, to kupa do łóżeczka wypadła, całą poszewkę trzeba było prać, tylko sobie roboty narobiłam przez to niedopilnowanie. Teraz są pampersy. Tetrowe były utrapieniem. Ile to się trzeba było tego naprać! Matko Boska kochana! Cały sad był nimi zabielony jesienią, ktoś mógłby pomyśleć że jabłonie zakwitły zamiast owocować. I tych sztucznych zupek nie było. Kaszki się gotowało.

O, garnek. Zupy bym mu ugotowała. Pomidorową lubił. Dlaczego nie mogę nic mu ugotować? Czy ta jego żonka dobrze gotuje? Młodą dziewczynę sobie wziął, to kiedy ona się miała nauczyć gotować? Teraz młodych to obchodzą tylko zakupy, wycieczki, kino, a do garów nikt się nie garnie.

Żyją jak koczownicy. Boże, na co mu przyszło, mojemu dziecku. Mówiłam, żeby się tym nie zajmował. Tą literaturą. Mieszkają kątem u teściów, mają się niedługo wynosić, będą wynajmować kawalerkę. Jak studenci będą żyli. Na piątym piętrze. Bez windy. Bez przerwy na walizkach. Te walizki w kącie stoją, nierozpakowane, bo i po co rozpakowywać, jak niewiadomo, ile pomieszkają? I co oni mają w tych walizkach? Ubrania, jakieś nagrody, dyplomy, talerze. Wszystko wymieszane. Bałagan. Powoli tracę już cierpliwość. Nie wolno mi jednak. Matka powinna wierzyć w swoje dziecko. Wierzyłam wcześniej, muszę wierzyć teraz. Zawsze mu pomagałam. – Matka się rozpłakała. – Jednego razu pojechałam do wydawnictwa do Warszawy i pytam się, czemu książki nie chcą mu wydać. Mój Boże, dwadzieścia razy powieść przepisywał  i nic. Popatrzyli na mnie jak na wariatkę. Coś tam obiecali, że na pewno się odezwą i wrócili do swych zajęć. Nie odezwali się. Nigdy się nie dowiedział, że byłam u tych wydawców, bo by się na mnie obraził. Wtedy się zdenerwowałam. Mówię do niego: „Jak ci nie chcą wydać, to sam to zrób. Masz tutaj złoty pierścionek po ciotce z Nowej Huty, bardzo drogi. Idź do lombardu i sprzedaj. I wydaj za to książkę.” Tak zrobił. Dał mi pierwszy egzemplarz. A jaki był zadowolony! Co z tego, jak niedługo zaczęły się kłopoty. W tej książce całą naszą wieś opisał. Ale się wszyscy wściekli! Pobić go chcieli! Wójt to nawet na niego policję nasyłał! Nie miał odtąd życia w naszej wiosce, wracać do domu mógł tylko nocą. Baby w sklepie to mnie potem pytały: „A jak się pani do tego swojego pisorza w domu zwraco? Na „pan”? A ja na to, też mi pan, w dupę bym chętnie dała, jak coś źle robi, ale na to się już nie odważę, bo za duży – matka spojrzała w naszym kierunku. Uśmiechnęła się.

– Czy to telefon tak dzwoni? Nie będę odbierać, bo to przecież nie do mnie. Kiedyś, jak był na studiach w wielkim świecie, to leciałam do słuchawki jak nastolatka, tak lubiłam z nim rozmawiać. O wszystkim mógł mi opowiedzieć, o wszystko poprosić. Pamiętam, jak mu głupio było, kiedy musiał powtarzać rok na studiach prawniczych. Długo się nie przyznawał. Byłam zdziwiona, bo w liceum piątkowym uczniem był. A tutaj – takie niepowodzenie. Do komisyjnego doszło. Sprzedałam krowę, poszedł zdawać. Nie zdał. Za rok – znowu nie. Co się stało? Przerosło go to? Chyba nie. Po prostu – zajął się pisaniem. Oszukiwał mnie, że się uczy. Brał pieniądze, moją krwawicę i się nie uczył. Ale jak zobaczyłam jego pierwszą książkę, to mi przeszło. Tylko dlaczego on ze mnie zrobił taką prostą wiejską kobitę w tej swojej powieści? Zwykłą kuchtę. Szkół nie skończyłam, ale mądrzejsza byłam od tych, co pokończyły. Brygadzistką w Wólczance mogłam zostać, jakbym maturę zrobiła. Ale nie zostałam, bo trzeba była w polu robić. Chłop mi nie pozwolił – podeszła do stołu, na którym leżał mój portfel. – Zdjęcie wnuka… – uśmiechnęła się. – Tak na niego czekałam. Zawsze lubiłam małe dzieci. Wszystkim sąsiadkom dzieciaki wyniańczyłam, a swoim wnuczkiem zająć się nie mogę. Wymarzyłam sobie, że mój syn będzie blondynem i że będzie miał czarne rzęsy i brwi. I taki właśnie się urodził. Baby ze wsi mówiły, że musiałam się na kogoś zapatrzyć, to dlatego tak wyszło. Jak miał 4 lata, babka jedna mnie zapytała, ile moja córka ma lat. A ja mówię, że to syn. Ta na to, że za ładny na chłopczyka. Powinien być tylko trochę ładniejszy od małpy, nie ubliżając małpom, to byłoby wtedy dobrze.

Dzieciaki przychodziły do niego w szkole i prosiły o rozsądzenie ich sporów. I on to robił. Mądry dzieciak był. Ludzie z całej okolicy się nad tym zastanawiali, co z niego wyrośnie. Naukowiec albo ksiądz. Krowę za krową z obory wyprowadzałam, żeby mógł się uczyć. A on co? Pisarz. Mój Boże.

Od Świętego Krzyża wicher wieje, hej! Tak śpiewali kiedyś ludzie u nas na wsi. Kiedy to było?

Moje zdjęcie w ramce. Ze dwadzieścia cztery lata wtedy miałam, pół Opatowa, gdzie jeździłam do pracy, się we mnie kochało. Jego żonka dużo szczuplejsza ode mnie. Co ona je, że taka szczupła? Może mało gotują? Czy ty aby synku nie głodujesz? Nie, ja po prostu byłam grubokoścista. Zawsze mu mówiłam: „No i co tak siedzisz w domu? Idź między ludzi, rób coś. Wtedy szedł pomiędzy innych. Nigdy nie wracał z pustymi rekami.”Najważniejsze to mieć w sobie ciekawość świata i pracować nad własnym rozwojem. Nie ma nic gorszego jak nuda. To po mnie on jest taki. Bogu dzięki, że do ojca się nie wrodził. No, w jednym są tacy sami. W opowiadaniu historyjek.

Od Świętego Krzyża wicher wieje, hej! A co to tak dzwoni?

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Wyjrzałem przez judasza. Z trudem go rozpoznałem, ale bez wątpienia był to Drabik, mój kolega ze studiów prawniczych. Co go mogło tutaj sprowadzić? No tak, pracował jako windykator. Do tego mu się jego wiedza prawnicza przydała, jak wielu innym windykatorom Za niezapłaconą grzywnę mnie ścigał!

– Trzeba jednak mieć coś z głową, żeby wybrać taki zawód. – Wyszedłem przed dom.

– I co, mam cię! Wiedziałem, że w końcu cię namierzę! Prawie tutaj nie przyjeżdżasz. Nie ma się co dziwić. Wszyscy cię nienawidzą…

– Prawnik, najgorszy zawód – splunąłem z pogardą. – Zawsze oszukujesz. Albo udajesz, że wierzysz w czyjąś niewinność, chociaż to morderca albo pedofil, albo ścigasz niewinnych ludzi, gnoisz ich, bo chcesz się wykazać. Jesteś wtedy prokuratorem albo komornikiem…

– Nie filozuj. Trzeba zapłacić grzywnę, bo pójdziesz siedzieć. Wyrok sądu masz skazujący, na grzywnę. Mogłeś odpracować, ale nie, ty sobie robotą kalał rąk nie będziesz…

– Nie mam z czego zapłacić.

– Ponoć z książek żyjesz. W gazetach, w telewizji cię widziałem. – szydził.

Wzruszyłem ramionami. Co mu miałem tłumaczyć?

– Wiedziałem! Słabo zarabiasz, bo jesteś kiepskim pisarzem.

– Dorabiasz jako krytyk ? – znowu splunąłem mu pod nogi. Kiedy był na studiach, siedział w kiblu i uczył się na pamięć, przed lustrem, prawniczych definicji. Wszyscy kopaliśmy go dla żartów w dupę. Teraz to on był komornikiem i triumfował.

– Będę musiał zabezpieczyć te meble – śmiał się, szydził. – Zachciało się wielkiego świata? Ha? Opisałeś nas? No widzisz. O tym napisz. Głupie książki piszesz.

Nie miałem żadnych argumentów na swoją obronę. Zacząłem się z nim szamotać o stary fotel, ulubiony mebel mojej matki. Pchnąłem go na podłogę, a wtedy zdjęcie matki spadło z biurka na jego głowę. Szkło się rozbiło i rozcięło jego wyłysiałą pałę.

– Podam cię za to do sądu!. – wściekł się.

– Moją matkę podaj! – zadrwiłem. – Mogę pokazać, w którym grobie leży… – zamierzyłem się. Wiedział, że mogę mu dać w ryj, pamiętał z czasu studiów, jak dostał ode mnie lanie po meczu za akademikiem. Ale nie tylko dlatego mnie nienawidził. Poza skończeniem wydziału prawa nic więcej mu w życiu nie wyszło.

– Jeszcze tutaj wrócę, z policją! Zniszczę cię!  – odgrażał się, kiedy zamykałem za nim drzwi.

We wzroku Renaty widziałem coś, co kiedyś zauważyłem w spojrzeniu mojej matki, gdy ojciec znów coś zawalił.

.

Zbigniew Masternak

.,,

O autorze:

Screenshot 2015-07-01 18.14.11

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Zbigniew Masternak (ur. 1978 w Piórkowie) – polski prozaik, autor scenariuszy filmowych, reportażysta. Piłkarz.

Zadebiutował w 2000 na łamach „Twórczości” dwoma opowiadaniami z Księstwa. Księgi drugiej – Niech żyje wolność i Posąg Emeryka. W 2006 ukazał się jego debiut książkowy – powieść Niech żyje wolność(poprawiona wersja Księstwo. Księga druga) oraz druga powieść pt. Chmurołap. Nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukazała się w 2008 trzecia powieść Zbigniewa Masternaka – Scyzoryk. Trzy pierwsze księgiChmurołap, Niech żyje wolność i Scyzoryk, które zostały wydane w jednym tomie w 2011, tworzą wieloczęściowy autobiograficzny cykl pt. Księstwo. W 2014 roku ukazała się księga czwarta cyklu pt. Nędzole, którą zamierza sfilmować Krzysztof Zanussi. Autor zamierza kontynuować cykl Księstwo o kolejne księgi, chce opisać całe swoje życie od dzieciństwa aż po śmierć. W 2009 Masternak napisał scenariusz filmowy pt. Jezus na prezydenta!. Jest także współautorem książki Kino polskie 1989 – 2009. Historia krytyczna oraz noweli filmowej Jezus na prezydenta!, wydanej przez Korporację Ha!art (2010). Jego powieści i opowiadania tłumaczono na język wietnamski, mongolski, macedoński, ukraiński, niemiecki i włoski.

Książki

Księstwo. Księga druga (wydana własnym sumptem, Wydawnictwo i Drukarnia Eurosystem, Wrocław 2005)
Niech żyje wolność (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006)
Wigilia pana Wiktora (opowiadanie w: Nasze polskie wigilie, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006)
Chmurołap (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006)
Scyzoryk (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2008)
Mój syn będzie piłkarzem (opowiadanie w: Ludzie, miasta, Korporacja Ha!art, Kraków 2008)
Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna (autor eseju: Jańcio Wodnik Jana Jakuba Kolskiego, czyli u Pana Boga za piecem, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010)
Jezus na prezydenta! Nowela filmowa (Korporacja Ha!art, Kraków 2010)
Księstwo. Trylogia młodzieńcza (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2011)
Co piłka robi z człowiekiem? Młodość, futbol i literatura – antologia, współautor (Wyd. Miejskie Posnania, 2012,)
Nędzole (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2014)

 

Ekranizacje i adaptacje

W 2003 roku został zrealizowany film Wiązanka w reżyserii Cezarego Fili (adaptacja przedostatniego rozdziału powieści Niech żyje wolność).

Na podstawie opowiadania Stacja Mirsk (pierwszy rozdział powieści Scyzoryk) w 2005 powstał film w reżyserii Roberta Wrzoska, którego Masternak był współproducentem. Film ten otrzymał Grand Prix na IX Krakowskim Festiwalu Filmowym „Krakffa” i był emitowany w Telewizji Kino Polska oraz w Canal Plus.

Jesienią 2010 reżyser Andrzej Barański zrealizował film Księstwo na podstawie trzech debiutanckich powieści Masternaka: Chmurołap, Niech żyje wolność, Scyzoryk. Polska premiera filmu odbyła się 9 czerwca 2011 podczas 36. FPFF w Gdyni, w sekcji Panorama Polskiego Kina. Premiera światowa odbyła się 4 lipca 2011 podczas 46. MFF w Karlovych Varach – film pokazano w konkursie głównym.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments