Zbigniew Masternak – Sowizdrzał świętokrzyski

 

Troyes

(fragment powieści “Nędzole”)

Znad Loary trafiliśmy do Troyes. Nocleg w tutejszym hotelu nadwerężył nasz budżet. Zobaczyłem przez okno grupkę zakonników i nagle wpadłem na pomysł, jak zarabiać pieniądze na dalsze wędrowanie.

— Jak to, habit? — zapytała Renata. — Taki, jaki noszą mnisi?

Potaknąłem ruchem głowy. Niedługo później szybkim krokiem przemierzaliśmy starówkę w Troyes. Miała kształt korka od szampana o długości półtora kilometra. Ponoć wysokie podatki gruntowe sprawiły, że tutejsze domy były wąskie na parterze, a u góry się rozszerzały. Ciemne belki drewnianej konstrukcji szkieletowej — powszechnej w Szampanii — usiłowały zmusić ściany do trzymania pionu. Mimo tego górne piętra kamieniczek zdawały się pękać w szwach, a spiczaste dachy zawadiacko przekrzywiały się na boki. Z kolorów dominowały brązy i żółcie. Zapuszczaliśmy się w podwórka i tajemnicze zaułki, żeby ujrzeć skarby nieopisane w żadnym przewodniku — na przykład kamienną kapliczkę z Matką Boską.

— Upodobniłbym się do posągu Emeryka z moich rodzinnych stron. Przywdziać habit w mieście, w którym taką rolę odgrywali zakonnicy i kościoły! Wyobraź sobie, że na samej starówce stoi ich aż dziewięć! — mówiłem. — Szampan, którego piliśmy wczoraj, zawdzięcza swoje istnienie zakonnikom. Winogrona zbierano tu znacznie później niż w innych miejscach. Do beczek wlewano częściowo sfermentowane wino, w którym na wiosnę drożdże zaczynały pracę na nowo… — urwałem, gdy doszliśmy do szerokiej ulicy Charbonnet. Chyba nic się tutaj zmieniło w ciągu ostatnich pięciuset lat. Dziedziniec z czterech stron otaczały drewniane galeryjki, ozdobione donicami pełnymi kwiatów. Pośrodku znajdowała się studnia. Prawie taka, jak w Kazimierzu Dolnym. Często umawialiśmy się pod nią z Renatą. Wystawał pod nią mim w mnisim habicie. Postanowiłem wprowadzić w życie jego pomysł. W moich stronach sprytni chłopi nieraz przebierali się za duchownych, wodząc wszystkich za nos.

Trzeba było znaleźć jakiś sklep tekstylny. Gdy szliśmy, pod czyimiś stopami zaskrzypiały stare deski. Jakieś drzwi otworzyły się z trzaskiem. Mały chłopczyk, tupiąc głośno, wyprowadził psa na spacer. Był jasnowłosy jak Mały Książę. Jak ja na fotografii zrobionej w dzieciństwie przez moją matkę, gdy za wypłatę za krowie mleko kupiła sobie jeden z pierwszych we wsi aparatów fotograficznych.

— Monastycyzm chrześcijański wywodzi się z Egiptu, gdzie już pod koniec trzeciego wieku asceci, żyjący dotąd wśród innych wiernych, zaczęli odchodzić na pustynię… — mówiłem, gdy kierowaliśmy się ku wylotowi z miasta.

— A czy w prawosławiu też występują zakonnicy?

— Oczywiście — wymądrzałem się. — Takim centrum prawosławia jest Góra Athos, w Grecji. Znajduje się tam wiele prawosławnych klasztorów. Poznałem dość dobrze to środowisko, gdy handlowałem ikonami na Ukrainie. Opowiadałem ci już kiedyś o tym… — Myślałem, że jeżeli przywdzieję habit mnicha, będzie to pewien symbol — odpokutuję za grzechy i oczyszczę się przed związkiem z Renatą.

— Ale czasem będziesz ze mną grzeszył? — zaniepokoiła się niby dziewczyna z Dekameronu, z której pewien mnich wypędzał diabła.

Kupiłem pięć metrów brązowego materiału z filcu. Ponadto biały, pleciony sznur, papierowe pudełko oraz przybory do szycia. Zostało mi dziesięć euro — na kupno jedzenia w markecie. Za siedem euro z hakiem kupiłem jedzenia na cały dzień. Taniej niż w Polsce — żartowaliśmy, że przyjechaliśmy do Francji oszczędzać. Dałem kasjerce dychę, a ta nie wydała mi reszty i zaczęła obsługiwać kolejnego klienta. Gdy nie zwracała na mnie uwagi, powiedziałem do niej, że nie wydała mi reszty. Po francusku. A tej jakby ktoś splunął w twarz. Zaczęła się tłumaczyć, że jej bardzo przykro, ale jest zmęczona (Dobre sobie! Market był czynny od kwadransa!). Ochroniarz tylko się przyglądał, gdy oddawała mi pieniądze. Jakbym nie znał języka i wszczął awanturę, z pewnością wezwałby policję.

— Jesteśmy Polakami! — wykrzyknąłem jej w twarz na koniec, po polsku.

— Wiem! — po polsku odpowiedziała. — Spierdalajcie stąd! — syknęła i zaczęła obsługiwać następnego klienta z uśmiechem na twarzy.

Niedługo później w jednej ręce trzymałem notatnik, w drugiej ołówek.

— Kiedyś oglądałem film o świętym Franciszku z Asyżu, to wiem, jak się robi taki habit…

Rozciągamy materiał na ziemi. Składamy go wpół. Na zgięciu wycinam otwór na szyję. Odcinamy u dołu dwa prostokąty. Jeden przecinamy na dwie części — z tych kawałków miały powstać rękawy. Boki habitu zszywamy sposobem na okrętkę — w połowie długości. Renia szyje w skupieniu. Rękawy zostają wszyte od środka — powstają dwa bufiaste rulony. Kaptur sporządzamy z prostokąta złożonego wpół. Nie trzeba zszywać poszczególnych elementów, spinamy je agrafkami. Przywdziewam korpus. Wsuwam ręce w rękawy. Na głowę zakładam kaptur.

— Nieźle! — Renata przewiązuje mnie w pasie białym sznurem. — Jak prawdziwy zakonnik ze średniowiecznych opowieści.

Ruszyliśmy do centrum Troyes, żeby sprawdzić, jak działa nasza maszynka do zarabiania pieniędzy.

— Przebierzesz się — Renata wskazała wzrokiem ławeczkę w pobliżu jednej z największych katedr gotyckich we Francji. Wyciągnąłem kostium z plecaka. Było wczesne popołudnie, słońce mocno przypiekało. Dobrze, że habit miał dziury w okolicach łączeń rękawów. Niewiele widziałem spod naciągniętego na oczy kaptura.

— Wszyscy się gapią! — szepnęła mi za plecami Renata, strzegąca, żeby ktoś znienacka nie zerwał mi kaptura.

Tymczasem do mojej miski sypały się pieniądze. Ludzie robili sobie ze mną zdjęcia. Miałem czas na rozmyślania. Dwudziestosiedmioletni, zawalone dwa kierunki studiów (prawo i polonistyka), brak pracy, pieniędzy (w dodatku duże zadłużenie), po rozstaniu z dziewczyną, straciłem matkę. Czekał mnie wyrok za handel podrabianymi kartami telefonicznymi — grzywna do zapłacenia bądź odsiadka. Wydałem książkę, która w pewnym stopniu była moim sukcesem, bo w Górach Świętokrzyskich słyszeli o niej chyba wszyscy i prawie wszyscy się na mnie za to obrazili. W trakcie produkcji miałem swój pierwszy ważny film „Stacja Mirsk”, którego z braku pieniędzy nie mogłem skończyć. To wszystko. Taki podobno zdolny był ze mnie chłopak, a tutaj nic. Wszystko zawaliłem. Kto był winien tych wszystkich klęsk? Nie miałem wątpliwości — literatura. I film. Zaufałem im bezwzględnie i straciłem wszystko. Wspomniałem, jak wsiadłem do pociągu z Kielc do Wrocławia. Miałem dość całej tej afery z wydaniem książki — w Górach Świętokrzyskich aż huczało. Uważano (z wyjątkami), że skalałem rodzinne gniazdo. I w sumie była to racja. Wójt był wściekły, nasyłał na mnie policję. Nie mogłem pojawiać się w rodzinnych stronach, bo wszyscy się mnie czepiali. Kiedyś idę późnym wieczorem przez wieś i nagle zapala się lampa, która mnie oświetla. Drogę zastępują mi dwaj koledzy opisani w księdze drugiej „Księstwa”, Szefo i Suchy. I pytają: „Ej, ty, masz jeszcze tę książkę?”. I niepewność: będzie mordobicie czy autograf? Na szczęście chcieli kupić powieść, żeby przeczytać, co o nich napisałem. Zastanawiałem się, po co mi to wszystko było? Cała ta literatura? Przez nią wszystko straciłem. W wieku dwudziestu siedmiu lat niektórzy wstępowali do „klubu 27” — odbierali sobie życie albo umierali, znudzeni życiem i sukcesami. A ja? Nie mógłbym wstąpić do tego klubu, no bo gdzie mi było do Kurta Cobaina czy Jimiego Hendrixa? Pewnego dnia postanowiłem jednak, że skoro powiedziałem „A”, to trzeba powiedzieć „B”. Wyciągnąłem notes i długopis. Droga z Kielc do Wrocławia trwa jakieś pięć godzin, więc jest czas, żeby robić notatki. Tymczasem jedyny mój długopis przestaje pisać. Szukam ołówka — złamany. W pociągu pustka, bo środek tygodnia, nie ma od kogo pożyczyć czegoś do pisania. Za późno, żeby biec do kiosku, bo pociąg za chwilę rusza, no i te toboły, nie chciało mi się ich taszczyć. Pomyślałem: oto odpowiedź. Mam sobie dać spokój z pisaniem. Szukam odpowiedzi i znalazłem. Pora wyrosnąć z tego jak z kolejnego niespełnionego marzenia. Jeszcze jestem młody i mogę zmienić swoje życie. Mogę zostać handlowcem. Menedżerem piłkarskim. Może trenerem? A może jakiś sklep otworzyć? Warzywniak? I wtedy otworzyły się drzwi do przedziału. Stanął w nich około 33-letni mężczyzna, szczupły, średniego wzrostu, o pociągłej twarzy, z długimi prostymi ciemnymi włosami, krótką bródką i parodniowym zarostem. Uśmiechnął się i położył długopis na moim notesie. Wyszedł z przedziału. Pierwsza myśl: „Przyszedł Jezus i dał mi długopis. Zatem to jest odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Mam pisać!”. Potem stwierdziłem, że to chyba jednak niemożliwe. No bo jakże to, Jezus przyszedł do mnie? Po chwili ten tajemniczy facet wrócił. Okazało się, że to głuchoniemy, który sprzedaje długopisy, żeby sobie dorobić do swej renty inwalidzkiej. Chciał za długopis 4 złote. Dałem mu ostatnią dychę, tak byłem uszczęśliwiony. Bo mimo wszystko uznałem to za znak, chociaż ktoś inny może to uznać za wariactwo. Jeżeli Bóg czy inne siły istnieją, to jak miałby mi dać odpowiedź na moje pytanie? Chór Aniołów miałby zaśpiewać: „Pisz dalej?”. Nie, to byłby taki właśnie wysłannik, który zapewne nie zdawał sobie sprawy z roli, jaką w tej chwili odgrywa. Umacnia pisarza w przekonaniu, że ma pisać.

Gdy tak myślałem o tych wydarzeniach sprzed paru miesięcy, niespodziewanie zjawił się prawdziwy franciszkanin — zerwał mi z głowy kaptur i nazwał mnie fałszerzem.

— Idź stąd, bo wezwę policję i powiem, że jesteś oszustem… — zagroził.

— Dam ci trzydzieści procent z tego, co tu dziś zarobię — szepnąłem, żeby nie słyszeli tego niemieccy turyści. — Tylko pozwól mi tu stać…

— Dobrze, jak mi odpalisz połowę — targował się.

Kiwnąłem głową, a wtedy klepnął mnie w ramię.

— Niezły pomysł z tym przebraniem… Szkoda, że ja na to nie wpadłem — odszedł. Miał na sobie habit bardzo podobny do mojego. Tyle że prawdziwy.

vvkkk

Zbigniew Masternak

Powieść opowiada o polskich emigrantach zarobkowych we Francji, o emigracji polskiej współczesnej w ogóle. Książka w 2014 wyszła w Wyd. Zysk i Ska, w tym roku ukazała się jako audiobook, Krzysztof Zanussi przygotowuje jej adaptację filmową, jest tłumaczona na kilka języków obcych – w tym roku wyjdzie w Niemczech, Serbii i Bułgarii. 

g

O autorze:

Screenshot 2015-07-01 18.14.11

Zbigniew Masternak (ur. 1978 w Piórkowie) – polski prozaik, autor scenariuszy filmowych, reportażysta. Piłkarz.

Zadebiutował w 2000 na łamach „Twórczości” dwoma opowiadaniami z Księstwa. Księgi drugiej – Niech żyje wolność i Posąg Emeryka. W 2006 ukazał się jego debiut książkowy – powieść Niech żyje wolność(poprawiona wersja Księstwo. Księga druga) oraz druga powieść pt. Chmurołap. Nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukazała się w 2008 trzecia powieść Zbigniewa Masternaka – Scyzoryk. Trzy pierwsze księgiChmurołap, Niech żyje wolność i Scyzoryk, które zostały wydane w jednym tomie w 2011, tworzą wieloczęściowy autobiograficzny cykl pt. Księstwo. W 2014 roku ukazała się księga czwarta cyklu pt. Nędzole, którą zamierza sfilmować Krzysztof Zanussi. Autor zamierza kontynuować cykl Księstwo o kolejne księgi, chce opisać całe swoje życie od dzieciństwa aż po śmierć. W 2009 Masternak napisał scenariusz filmowy pt. Jezus na prezydenta!. Jest także współautorem książki Kino polskie 1989 – 2009. Historia krytyczna oraz noweli filmowej Jezus na prezydenta!, wydanej przez Korporację Ha!art (2010). Jego powieści i opowiadania tłumaczono na język wietnamski, mongolski, macedoński, ukraiński, niemiecki i włoski.

 

Książki

Księstwo. Księga druga (wydana własnym sumptem, Wydawnictwo i Drukarnia Eurosystem, Wrocław 2005)
Niech żyje wolność (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006)
Wigilia pana Wiktora (opowiadanie w: Nasze polskie wigilie, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006)
Chmurołap (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006)
Scyzoryk (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2008)
Mój syn będzie piłkarzem (opowiadanie w: Ludzie, miasta, Korporacja Ha!art, Kraków 2008)
Kino polskie 1989-2009. Historia krytyczna (autor eseju: Jańcio Wodnik Jana Jakuba Kolskiego, czyli u Pana Boga za piecem, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2010)
Jezus na prezydenta! Nowela filmowa (Korporacja Ha!art, Kraków 2010)
Księstwo. Trylogia młodzieńcza (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2011)
Co piłka robi z człowiekiem? Młodość, futbol i literatura – antologia, współautor (Wyd. Miejskie Posnania, 2012,)
Nędzole (Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2014)

 

Ekranizacje i adaptacje

W 2003 roku został zrealizowany film Wiązanka w reżyserii Cezarego Fili (adaptacja przedostatniego rozdziału powieści Niech żyje wolność).

Na podstawie opowiadania Stacja Mirsk (pierwszy rozdział powieści Scyzoryk) w 2005 powstał film w reżyserii Roberta Wrzoska, którego Masternak był współproducentem. Film ten otrzymał Grand Prix na IX Krakowskim Festiwalu Filmowym „Krakffa” i był emitowany w Telewizji Kino Polska oraz w Canal Plus.

Jesienią 2010 reżyser Andrzej Barański zrealizował film Księstwo na podstawie trzech debiutanckich powieści Masternaka: Chmurołap, Niech żyje wolność, Scyzoryk. Polska premiera filmu odbyła się 9 czerwca 2011 podczas 36. FPFF w Gdyni, w sekcji Panorama Polskiego Kina. Premiera światowa odbyła się 4 lipca 2011 podczas 46. MFF w Karlovych Varach – film pokazano w konkursie głównym.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments