Wilhelm Ratuszyński – Mundek [dokończenie]

 

Maj.

Kochana Basiu.

Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę że planujesz przyjechać do Polski w sierpniu lub we wrześniu. Ja nie planuję żadnego urlopu dopóki Ty nie przyjedziesz. Może się razem gdzieś wypuścimy? Ach, było by super! Skoro, jak piszesz, we wrześniu było by ci łatwiej dostać urlop, to przyjedź właśnie wtedy. Możesz zamieszkać u mnie, z czym nie będzie żadnego problemu. Wrzesień często bywa bardzo ładny i jest właściwie po sezonie. Gdybyśmy zechciały pojechać gdzieś to będzie łatwiej o miejsce i taniej.

A teraz kilka słów o naszym artyście i moim problemie. Tak, tak, piszę o Mundku. Znalazłem jeszcze trzy rysunki w jego śmieciach. Wszystkie były zdumiewająco dobre!

Najważniejsze jednak, że ten ostatni był suchy, na kartce z bloku technicznego. Przedstawiał mnie stojącą na moim małym balkonie, opartą ramionami o poręcz. Dostałam natychmiastowych wypieków na twarzy jak zobaczyłam siebie na tym rysunku. Było mi bardzo miło. Odczuwałam nawet coś w rodzaju dumy że to właśnie mnie Mundek wybrał za temat swojej pracy. Po chwili jednak psioczyłam, bo rysunek jest złożony w pół. Próbowałam go jakoś rozprostować, żelazkiem, okrągłą główką skuwki długopisu i nic. Zagięcie w kartonie zostało na zawsze. Teraz, traktuje to zagięcie jak bliznę na twarzy wojownika, która go uszlachetnia i zdradza ukrytą historię.

Chyba dam oprawić ten rysunek. Pozostałe dwa zaniosłam do piwnicy. Rozprostowałam je i włożyłam między karton. Mam nadzieję że myszy ich nie zjedzą.

Ale co zrobić z Mundkiem? Może coś poradzisz? Czuję, że trzeba komuś powiedzieć o jego niewątpliwym talencie (bo jestem niemal pewna, że to on rysuje) i o nim samym. Nie sądzisz? Od czasu tego pierwszego rysunku, czuję do Mundka sympatię, a nie żałość i obojętność. Sama kilka razy próbowałam zacząć z nim rozmowę, ale albo tylko coś odburknął cały czerwony na twarzy, albo usłyszałam cenę scyzoryków, wymamrotaną spod opuszczonej wstydliwie głowy. I za każdym razem sama czułam się trochę zawstydzona, że nic z tej rozmowy z Mundkiem nie wyszło. A chciała bym mu jakoś pomóc, chociaż nie wiem czy on w ogóle tej pomocy potrzebuje. Dwa dni temu, padało mocno i wszędzie na asfaltowych ścieżkach powychodziły dżdżownice. Szłam do domu Lipową i zobaczyłam dziwną scenkę po drugiej stronie alei. Mała dziewczynka, biegała po chodniku i co kilka kroków rozcierała bucikiem te dżdżownice. Kilkanaście metrów za nią szedł powoli Mundek, z ta swoja płócienna torbą, i przystawał nad każdym trupem bezkręgowca. Jakiś starszy pan którego nie znam, zwrócił dziecku uwagę żeby tego nie robiło a Mundek podreptał do domu. Oczami wyobraźni widzę teraz jak siedzi w kuchni i rysuje te dżdżownice na kawałku papieru w który wcześniej zawinięta była jego pasztetowa.

Wydaje mi się, że jakby więcej zauważam teraz. Ostatnio pięknie wyglądał kawałek trawnika pod naszym blokiem, i jego soczysta zieleń pstrokata intensywną żółcią kwitnącego mniszka wydała mi się bardzo przyjemna. Tyle razy w życiu widziałam taki trawnik, a dopiero teraz wydał mi się on taki niepospolity. A już bzy zaczynają puszczać pąki, i tylko patrzeć jak zaczną wydymać dumnie swoje kiście wonnych kwiatów. Ach! Mam ochotę ubrać się na elegancko, zrobić się na bóstwo i pójść na spacer w to niedzielne popołudnie.

Na serio zaczyna mnie trapić fakt, że nikt oprócz mnie (chyba) nie wie o zdolnościach Mundka. Poradź coś.

Ściskam Cię mocno.

Lidka modelka.

  1. Już się nie mogę doczekać września.

.

.

Czerwiec.

Kochana Basiu.

Nie pokazywałam jeszcze nikomu tych rysunków niestety. Ale pójdę za Twoja radą i znajdę jakiegoś plastyka, lub kogoś kto się zna na sztuce. Ostatnio miałam trochę problemów i spraw które mnie mocno zaabsorbowały. Nie ma jednak o czym pisać, ot po prostu życie. Sama wiesz jak to jest, te miriady drobnych, głupich, często zupełnie nieważnych spraw ciągną człowieka w dół, pochłaniają energie którą można by spożytkować koncentrując się na rzeczach ważnych.

W końcu się zdecydowałam i zaczepiłam sąsiadkę Mundka na ulicy żeby on nim porozmawiać. Z racji tego ze Pani Zachara mieszka drzwi obok Mundka od wielu lat, zakładałam że wie o nim więcej niż inni. Trochę się obawiałam tej rozmowy bo ona znana jest jako zołza i nikt jej nie lubi; ogólnie wiadomo że tyranizuje od lat swojego męża, zahukanego mruka, który nie mówi więcej niż Mundek. Usłyszałam tylko że Mundek jest głupi, że listonoszowi nie daje reszty jak mu przynosi rentę, że nikt do niego nie pisze, że nie ma telewizora, tylko słucha radia, ale po cichu, a najgorsze, że nie chodzi do kościoła, ani nawet nie prosi księdza chodzącego po kolędzie. To wścibska baba, i zanim zapytała dlaczego Mundek mnie interesuje, wyszczekała więcej niż chciała powiedzieć, przyprawiając to dużą ilością octu. Chyba, wiesz co mam na myśli. W sumie to nic więcej nie wiem o Mundku. Acha… Czy pisałam ci że nazywa się Drzewicki? On sam ostatnio wygląda mi jakoś niezdrowo. Chodzi jakby trochę bardziej przygarbiony i jakby wolniej niż zwykle. A przecież nie jest jeszcze taki stary.

Czerwiec jest piękny jak na razie. Pokazują się już wczesne truskawki i czereśnie, a na wprost mojego balkonu zakwitła przepięknie czeremcha. W tym roku to drzewo ma bardzo dużo kwiatów i całe mieszkanie jest wypełnione ich zapachem. Niektórzy sąsiedzi narzekają że ten zapach jest za mocny i ich drażni, ale są to ludzie którzy narzekanie mają we krwi. Mnie ta woń nie przeszkadza, a wręcz niejako wita mnie przyjemnie jak wracam z pracy, gdzie tyle godzin mój nos jest uśpiony melanżem biurowych zapachów.

Pozdrawiam Cię serdecznie.

odurzona zapachem kwiatów Lidka.

.

.

Lipiec

Kochana Basiu.

Przyznam Ci się że cieszę się że tak jakby ożywiło się Twoje zainteresowanie Mundkiem. Dziwnie, temat tego człowieka stał się nadrzędny dla mnie i teraz nawet jest mi trochę głupio, że to właśnie Ty, zza oceanu i po tylu latach, spowodowałaś że odkryłam człowieka którego wcześniej nie widziałam: innego Mundka.

Byłam z tymi rysunkami o których ci pisałam (innych niestety nie znalazłam) u profesora z Liceum Plastycznego. On niechętnie zgodził się je oglądnąć. Kiedy wyciągnęłam te rysunki z dużej koperty, to się zdziwił że na pakunkowym papierze, i zrobił jakąś niepochlebną uwagę. Z wydętą dolną wargą, obracał je pod różnymi kątami, pewnie tak jak robił to Mundek na stole kiedy je rysował. Spytał kto to rysował, mimo że wcześniej powiedziałam mu że to mój znajomy. Z trochę udawaną obojętnością powiedział że ten ktoś ma talent, ale widać brak wykształcenia w tym kierunku. Wydawał się być trochę poirytowany. Oddal mi te rysunki, i powiedział odchodząc: niezłe, całkiem niezłe. I tyle. Ja jednak nie daję tak łatwo za wygraną, i poszłam do galerii w rynku. Spotkałam tam młodego człowieka, chyba właściciela który wydał mi się bardzo sympatyczny, i powiedziałam mu w paru słowach o Mundku. I wyobraź sobie, że ten gość był bardzo zainteresowany tymi rysunkami, i spytał czy Mundek uprawią inna technikę. Zgodnie z prawdą powiedziałam że nie wiem. Zostawiłam mu mój numer telefonu, bo zarzekł się że w przyszłym tygodniu zadzwoni do mnie, z prośba żebym go zaprowadziła do Mundka. On uważa że Mundek to nieoszlifowany diament! Dzisiaj jest niedziela, i przyznam Ci się że czekam z nadzieją na to co wydarzy się tym tygodniu. Widziałam Mundka wczoraj, i naprawdę nie wyglądał dobrze. W ogóle ostatnio widuję go coraz rzadziej.

W tym roku jest jakoś więcej jaskółek. Pokazały się chyba też wcześniej niż zwykle. Pamiętasz te ptaki na naszym osiedlu? Ja teraz bardzo lubię postać chwilę na balkonie i patrzeć na ich radosne harce wieczorną porą. Jak się im tam przyglądam gdy latają i łapią owady wokół mojej czeremchy, to mam wrażenie że one są szczęśliwe. Razem przylatują, wydają się bawić tym lataniem, rozsypią wokół okruchy swojej ptasiej radości, i razem odlatują. Czasami chciała bym być jaskółką.

Serdecznie Cię pozdrawiam.

Nielotna Lidka.

.

.

Sierpień.

Kochana Basiu.

Siedziałam długo nad tą kartką papieru, którą zanim stała się listem do Ciebie, zrosiłam łzami. Mundka już nie ma.

Ponad dwa tygodnie temu, kiedy wracałam z pracy, zaczepiła mnie na ulicy Pani Zachara. Bez żadnego dzień dobry, wali do mnie w te słowa: “Pani Lidko, głupiego Mundka zabrało pogotowie. Źle z nim.” Ponoć rano Mundek wył z bólu pod swoimi drzwiami i ktoś zadzwonił po karetkę. Wyważyli drzwi do mieszkania bo Mundek był wpół przytomny. Na drugi dzień poszłam do szpitala żeby się dowiedzieć o stanie jego zdrowia. Przedstawiłam się jako jego znajoma i powiedziałam lekarzowi, że on nie ma żadnej rodziny. Okazało się, że w ten sam dzień jak go przywieźli, zrobili mu operację, otworzyli brzuch a tam jeden wielki rak. Lekarz mi powiedział że jedyne co można było zrobić to zaszyć człowieka i podawać silne środki uśmierzające ból. Chciałam koniecznie go zobaczyć, ale lekarz kazał przyjść najwyżej za dwa, trzy dni, bo Mundek był nieprzytomny, lub nie bardzo wiedział co się z nim dzieje. Dwa dni później w szpitalu powiedzieli mi że już zmarł.

Wracałam do domu przygnębiona i irytowała mnie obojętność życia naszego osiedla wobec śmierci tego człowieka. Życia które płynęło sobie bezdusznie wokół chodnikowym paplaniem ludzi, ich obojętnymi spojrzeniami, szczekaniem jakiegoś zasranego kundelka który wyprowadził swoją Pańcię na spacer, ponurymi kolorami osiedlowej zieleni i szarości. Nie wydawało mi się to właściwe, że Mundek umarł. On był częścią tego życia przez wiele lat, a ono nie zatrzymało się chociaż na sekundę, nie dało żadnego znaku, że zauważyło jego brak, i że nawet okno jego mieszkania wygląda tak samo jak zawsze. Ktoś musiał za Mundkiem zapłakać i zrobiłam to ja.

Byłam później w jego mieszkaniu, bo człowiek który miał przyjść z administracji osiedla żeby naprawić drzwi i wstawić nowy zamek, jeszcze tego nie zrobił. Chyba dlatego że w mieszkaniu Mundka nie było nic wartościowego. Tego dnia wieczorem, popchnęłam lekko drzwi do jego mieszkania, których wyłamany zamek stawił tylko lekki opór, i jak najciszej przymknęłam je za sobą. Niestety nie znalazłam żadnego rysunku który mogła bym zabrać i zachować. Nie odważyłam się jednak grzebać w rzeczach czy stertach książek w mieszkaniu. Nie było żadnego rysunku na wierzchu, więc nie ruszałam niczego. Mam dziwne przeświadczenie że Mundek przeczytał te masy starych książek w sfatygowanych okładkach które walały się wszędzie w jego mieszkaniu. Może świat który one opisywały był miejscem w którym Mundek żył tak naprawdę? Gdy o tym teraz myślę to mam nadzieję że tak właśnie było. Na pewno tamten, byłby światem dużo lepszym od tego który sami sobie tutaj tworzymy.

Już w przyszłym miesiącu się zobaczymy. Wizja Twojego przyjazdu bardzo mnie cieszy i już żyje chwilą w której się uściskamy. Tryknij do mnie przed samym wyjazdem. Wieczorem lub w nocy, obojętnie. Będę czekała na potwierdzenie.

..

Serdecznie Cię pozdrawiam.

spłakana Lidka.

..

  1. Człowiek z galerii nigdy nie zadzwonił.

PS1. A jednak życie namalowało centralną postać w moim obrazie naszego osiedla, i nie jest on już tak przygnębiający.

 

Listopad 2007

Wilhelm Ratuszyński

 

Wilhelm Ratuszyński – Mundek

.

O autorze:                                    

DSC_6089

Wilhelm Ratuszynski
Zawód: nawiększy to, że nie panuje anarchia.
Hobby: stukanie w klawiaturę i takie tam….
Obecnie: Vice Prezes Stowarzyszenia Byłych Producentów Piłek Lekarskich.
.
.
.
Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments