Wilhelm Ratuszyński – DZIEWCZYNKA Z JAGODAMI

„Dogorywaliśmy. I w którymś momencie usłyszałam warkot silnika, samolotu albo ciężarówki. Otworzyły się drzwi do naszej izby, i stanęła w nich kobieta w wojskowym szynelu i z czerwono-białą opaską na rękawie. To było jak sen. I wtedy ona zawołała: Chodźcie! Tutaj są jeszcze żywi!”

Ewy Ratuszyńska. Fragment wspomnień

 

Tajga kwitła rozbudzonym życiem. Słońce karmiło soczystą zieleń, poiło spragniony ciepła byt. Jego świetlane nitki figlowały, przebijając się przez splecione w uściskach gałęzie dominujących syberyjskich świerków, wśród których krzykliwa sroka igrała z dostojną ciszą. Chłodny mech ochoczo obejmował bose stopy drobnej dziewczynki. Koloru jej jasnych, przyciętych do ramion włosów mogły pozazdrościć dojrzałe, poleskie łany zbóż, których ona nie widziała już od dwóch lat. Drobna, dziecięca, przymknięta dłoń pozwalała huśtać się metalowej puszcze zawieszonej na kawałku drutu. Jej dno przykrywały czarne, duże jak wiśnie jagody, mieszając się z resztkami obozowej, wodnistej zupy, które nie mogły się zmarnować.  Niebieskawa, sprana i poszarpana sukienka, razem z metalową puszką i przebijającym się przez zieleń skrawkiem szarych baraków, były jedynymi oznakami świata, który wdarł się tam z hukiem siekier uderzających o pnie. W zamian za ból skaleczonych i powalonych drzew ten świat oferował ból i cierpienie powalonych przez wojnę ludzi.

Schylając się co kilka kroków, dziewczynka zrywała owoce z sięgających jej do pasa krzewinek borowiny, część z nich wkładając sobie do buzi i wierzchem dłoni obcierając usta z granatowo-fioletowego soku. Cierpki i słodki, jego leśny smak, choć na chwilę tłumił głód. Jej ruchom towarzyszyła smętna melodia, delikatne mruczando, zbyt nieśmiałe, żeby błąkać się po nawach leśnej katedry wysokich świerków.

Świdrujący, skrzeczący głos ptaka rozległ się teraz nad jej głową. Niebieskie oczy dziecka szukały przez chwilę w gałęziach świerku, by trafić na znajomy, czarno-biały kształt, zakłócający harmonię zieleni i błękitu. „Cicho głupia. Tam chore maluchy śpią”. Pogroziła sroce zaciśniętą piąstką, marszcząc ledwo widoczne brwi, ale wykrzywiając fioletowe wargi w uśmiechu. Wpatrując się w ptaka, pogryzała kolejną jagodę, kiedy powoli do jej świadomości, zaczęło przebijać się nowe doznanie. Był to zapach, który po chwili skojarzył się dziecku, trochę ze spoconym koniem, na którym tatko objeżdżał las i pola, a trochę z mokrymi łapami psów, gdy czasami chowała się w ich budzie. Jej dziecięcy uśmiech zamienił się w grymas bólu, gdy w wyobraźni pojawił się na nowo mroźny obraz sowieckich żołnierzy strzelających do tych psów na ich podwórzu. Zapach był na tyle silny, że dziewczynka rozglądnęła się wokół i znieruchomiała, gdy tylko ujrzała dwoje wpatrzonych w nią i równie zdziwionych czarnych, błyszczących oczu. Ciemny, brunatny, nieruchomy łeb małego niedźwiadka wieńczyło dwoje okrągłych uszu, a lekko przyprószony bielą pysk szczerzył się w dyszącym uśmiechu. Wydając z siebie wesołe mruknięcie, zwierzę stanęło na tylnych łapach, a dziecko instynktownie przykucnęło, robiąc się jak najmniejszym w gąszczu jagodowych krzaków. Na wysokości jej oczu, zwisające swobodnie łapy niedźwiadka uwydatniały długie, gładkie i łukowate pazury.  Strach zamienił jej wątłe ciało w kamień, ożywiony tylko wielkimi szklistymi oczami wpatrującymi się w zwierzę. Niedźwiadek przechylił na bok głowę, nie spuszczając wzroku z jasnej plamy, którą widział pierwszy raz.

Serce dziewczynki zadudniło kilkanaście razy i zamarło. Szmer ciężkich łap tratujących krzaki, chybotliwe paprocie i kolorowe mchy, a chwilę później, charczenie i sapanie, zdradziły zbliżanie się czegoś dużo większego, niż  górująca nad dzieckiem, uśmiechająca się postać. Ociężale, ale stąpając bez wysiłku, wielka niedźwiedzica stanęła tłem za małym. Znieruchomiała wpatrując się w oczy ludzkiej kruszyny i pomarszczyła mokry nos, łapiąc nim powietrze. Jej futro czerniało w cieniu drzew, dominując brązami, i grając błyszczącym granatem i szarością. Z lekko rozwartego pyska, zwisały jasne stróżki gęstej śliny. Sroka ucichła i zaciekawieniem przyglądała się nielatającym stworzeniom w dole. Wielki łeb zastrzygł drobnymi uszami, obrócił się w dwie strony, i nosem trącił małego. Silna, ale delikatna łapa matki, sprawnym ruchem zgarnęła niedźwiadka, i  posadziła go sobie na plecach. Obojętna na dziewczynkę, obróciła się i odeszła, kiwając wielkim zadem, i zostawiając po sobie zdeptane rośliny i kwaśny zapach.

Wnętrze dziewczynki ucichło, gdy strach zamienił się w radosne podniecenie. Wstała, szukając wzrokiem czarno-brunatnych kształtów. Wciąż były niedaleko. Niedźwiedzica zatrzymała się, wykręciła swój wielki łeb, i przez chwilę smutnym wzrokiem przyglądała się dziecku, a jego mała rączka, z poplamionymi na fioletowo palcami, pomachała jej przyjaźnie. Obojętna na jego gest i szeroki uśmiech zniknęła za wykrotem, wyjącym wyrwanymi z ziemi korzeniami.

Sroka przefrunęła na sąsiednie drzewo i odezwała się na nowo, swoim irytującym skrzekiem. Dziewczynka podniosła głowę i odezwała się do ptaka. „Widzisz. Mama tylko przyszła po niego i nie zrobiła mi krzywdy. Ona jest dobra i wielka, a ty mała i głupia”. Kucnęła obok przewróconej puszki i zaczęła wkładać do niej rozsypane jagody. Nie podnosząc głowy, dziewczynka mówiła już tylko do siebie. „Ja nie mam mamy. Umarła. On a też by przyszła po mnie i wzięła mnie na ręce”. Drobne, palce na nowo zaczęły zrywać z krzaków czerniejące kulki, od czasu do czasu wkładając je do coraz bardziej fioletowych ust i pocierając swędzące, lekko podrapane nogi. Później popatrzyła jeszcze raz w stronę wykrotu i zawróciła w stronę baraków. Nie było niedźwiedzi, nie było już sroki przechery. Był tylko nieskończony las, który żalił się dalekim trzaskiem i łomotem powalanych drzew.

 

Wilhelm Ratuszyński

 

Opowiadanie pochodzi z przygotowywanego do druku zbioru.

.

O autorze:  

 

Zawód: nawiększy to, że nie panuje anarchia.
Hobby: stukanie w klawiaturę i takie tam….
Obecnie: Vice Prezes Stowarzyszenia Byłych Producentów Piłek Lekarskich.

 

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments