Piotr Wojciechowski – WSTYD ŻYĆ BEZWSTYDNIE

screenshot-2016-09-21-22-16-11

Rada Języka Polskiego działa przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk. Przy tej Radzie powołano ostatnio Zespół do Spraw Etyki Języka – pomysłodawczynią była Jadwiga Puzynina, profesor zwyczajny, osoba niesłychanie dla spraw języka i literatury zasłużona. Ona też – wiecznie młoda duchem – została powołana na przewodniczącą Rady i kieruje nią pracowicie i energicznie.  Miałem ostatnio sympatyczną okazję prezentować program Rady do spraw Etyki Języka w rozmowie z Panią  Profesor w podwarszawskim domu Krzysztofa Zanussiego podczas pikniku dobroczynnego Przymierza Rodzin. Dowiedziałem się przy okazji dwu istotnych rzeczy – o nich myślę, o nich chce mi się pisać.

    Po pierwsze – polityka. Podziały w naszym społeczeństwie, przez wielu uważane za dramatycznie głębokie i trwałe, doprowadziły do tego, że w praktyce politycznej i w mediach szerzy się mowa nienawiści, mowa pogardy. Rada Etyki Języka chce temu zjawisku przeciwdziałać, chce przyciągnąć do idei etyki komunikacji nie tylko polonistów, już teraz skupia aktorów i psychologów, reżyserów teatru i filmu, licznie garną się do niej nauczyciele.

    Po drugie – aby problem etyki języka uczynić bardziej wyrazistym, profesor Jadwiga Puzynina chce go oddzielić od spraw kultury języka – od pytań o piękno, bogactwo słownika i stylu, czystość i tak dalej. Ten  drugi postulat nie bardzo jest dla mnie przekonujący – za to pierwszy porusza mnie najgłębiej.

     Od lat, czy mnie pytają o to, czy nie – głoszę strukturalną niewydolność demokracji. Nie jestem publicystą, jestem pisarzem, ale demokracji życzę dobrze. Dlatego powtarzam, że ona nie może działać w społeczeństwie, w którym jest głęboki deficyt cnót obywatelskich. Gdy ich brak, gdy ich mało, demokracja zamienia się w demokrację parawanową, w przykrywkę dla działań mniej lub bardziej mafijnych. A skoro już jesteśmy przy CNOTACH OBYWATELSKICH nie odmówię sobie przyjemności ich wyliczenia w tym porządku, w jakim je poważam: uczciwość, punktualność, życzliwość, odpowiedzialność, poszanowanie godności każdej osoby, wzajemne zaufanie, poczucie formy i zwięzłość wypowiedzi,  poczucie humoru, szacunek dla symboli i tradycji.

   Myślę, że ani polskość,  ani europejskość nie mogą być przypisane serio nikomu, kto takich cech nie szanuje, kto nie stara się pielęgnować w sobie i swoim środowisku. Myślę też, że tam, gdzie cnoty obywatelskie stanowią ramy relacji między ludźmi, nie może być mowy o „języku nienawiści”, tam też język międzyludzki uciera się do form bogatych i kulturalnych.

    Właśnie wobec lamentu (medialnie przesadnego) nad podziałami i wobec niepodważalnego faktu istnienia językowej agresji, temat cnót obywatelskich wart jest kontynuacji. Wart jest pogłębienia dzisiaj właśnie, gdy podziały w społeczeństwie jeszcze nie dojrzały do przemienienia się w dialog, trwają raczej w okopach naszej i waszej słuszności, pod kanonadą oskarżeń i epitetów.

     Gdy mowa o podziałach, słyszy się  o tym, że media i politycy poddają społeczeństwo dwojakiej pedagogice – pedagogice dumy i pedagogice wstydu. Zadaję sobie pytanie: a może duma jest cnotą obywatelską?  Czy „szacunek do symboli i tradycji” to nie podstawa dumy? A może wstyd także jest wartością? Czy „uczciwość” nie nakazuje czasem wstydu?

    Ci, którzy podkreślają, ile to Polak ma powodów do dumy, podejrzewani są przez stronę przeciwną o budowanie fałszywej świadomości historycznej, o sztuczne poprawianie jakości życia przez wymienianie miejsc chwały naszego oręża i pozytywnych cech charakteru narodowego. Ma też narodowa duma sprzyjać postawom szowinistycznym, ma nas odgradzać od politycznych partnerów, od przybyszów, ma nas zamykać na integrację europejską.

    Ci, którzy wskazują za ile spraw powinien wstydzić się Polak, oskarżani są z kolei o to, że zaniedbują polskie interesy, rozmiękczają nasz postawy negocjacyjne, gubią proporcje pomiędzy czynami godnymi a czynami hańbiącymi. Mamy stawać się bezsilni i ulegli, gdy wstydzimy się za Jedwabne, wstydzimy  za pogrom kielecki, za przedwojenne „getto ławkowe”, gdy wstydzimy za paskudne hasła dziś bazgrane na murach.

    Warto słuchać jednych i drugich, warto szukać dwu czynników równowagi psychicznej – rzetelnej wiedzy o faktach i wrażliwego sumienia.

   Przypomniano mi ostatnio o człowieku, który tego właśnie domagał się w swoim pisarstwie.   Z okazji 40-lecia Komitetu Obrony Robotników spotkano się w Domu Literatury w Warszawie aby dzielić się pamięcią o  postaci Jana Józefa Lipskiego, pisarza i krytyka, socjalisty, masona, AK-owca, żołnierza Powstania Warszawskiego. Mówili o nim z czcią i serdecznością dziennikarze, historycy, pisarze, przyjaciele. To spotkanie skłoniło mnie, abym poszukał  tekstu eseju Lipskiego „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy” – jakże aktualnego dzisiaj.

  I z tego eseju przywołać chcę cytat: .„Rzecz nie w stwierdzeniach opisowych, ale w wartościach i ocenach: czy uważamy się za lepszych – czy tylko za innych, czy sądzimy, że w tej inności jest jakaś szczególna wartość (i jaka?), czy uważamy, że przysługują nam z jakiegoś tytułu szczególne prawa i przywileje, a może obowiązki. Zależnie od odpowiedzi na te pytania wyznajemy różne patriotyzmy. W skrajnych wypadkach należymy właściwie do różnych ojczyzn – jeśli ojczyzna to przede wszystkim dobra duchowe i wartości, a nie tylko fakt takiej, a nie innej przynależności etnicznej. Świat wartości, z którego perspektywy trzeba spojrzeć na zagadnienie ojczyzny, to przede wszystkim, choć nie wyłącznie, świat wartości moralnych.”

    Myślę, że świadomość „dwu ojczyzn” towarzyszyć może ludziom zbyt głęboko uwikłanym w polemiki polityczne, w partyjność. Ludziom związanym z rodzimymi krajobrazami, z historią kraju, z uniwersum symbolicznym Polaków, trudniej się do takiego myślenia przychylić. A gdy patrzymy na  sprawy Ojczyzny ze strony takich wartości jak duma czy wstyd ? Cóż, może powinniśmy założyć optymistycznie, że one nie tyle wykluczają się wzajemnie i dzielą społeczność – ile mogą się uzupełniać i łączyć społeczność więzią dialogu. Gdy jednak spojrzymy realistycznie  i z puntu widzenia praktyki, okaże się, że nie ma tu symetrii. Wokół dumy łatwo jest skupić ludzi, organizować wspólne działania, tłumacząc – zróbmy coś, z czego będziemy dumni. To słowo „łatwo” oznacza jednak, że duma może stać się narzędziem cynicznych manipulatorów lub bezmyślnych entuzjastów. Bywa. Bywa dlatego, że duma może kompensować braki zaopatrzenia, biedę, arogancję władz. Spójrzmy na carstwo Putina. Wokół wrzasku „Krym nasz!” skupił się wielki postsowiecki naród.

   Inaczej ze wstydem. Potrzebne i cenne jest przypominanie tego, co było w przeszłości, ale do dziś boleśnie nas zawstydza. We współżyciu Polaków i Ukraińców były te czyny i słowa. Wchodzi na ekrany film „Wołyń” – czy kogo zawstydzi? Ja, kiedym czytał „Wspomnienia z  życie przeszłego i teraźniejszego (1850-1895)” Wacława Matlakowskiego, razem z autorem wstydziłem się aż do wścieku za stosunek ziemian polskich do ludności Rusińskiej na Kresach.

    Potrzebne są wynikające ze wstydu przestrogi – niech nam podobne postawy nie przychodzą do głowy, bo będziemy musieli się wstydzić!

    Marnie jednak wyglądają próby użycia wstydu jako ośrodka krystalizacji grup i wspólnot. Niełatwo przekonać kogokolwiek, aby przystał do Zawstydzonych. Jeśli mówić komuś o rzeczach, których Polacy powinni się wstydzić, naturalnym odruchem będzie wywinięcie się, wymówka: W mojej rodzinie nikt tak nie mówił i nie myślał! W naszej okolicy tego nie było i nie mogło się zdarzyć! Albo – to były wyjątkowe sytuacje, nie trzeba uogólniać. A ostatnio coraz częściej – kto się czuje Europejczykiem, nie musi się wstydzić za Polskę. Łatwo dochodzi do umocnienia podziałów – nawet jeśli się wstydzę za kogo, rodzi się we mnie wrogość do niego, do tych wszystkich, za których jako Polak wstydzić się muszę.

      Okazuje się więc, że wstyd jest wartością osobliwą, wymagającą współobecności innych wartości, takich jak rzetelność, ostrożność, skromność – czy nawet pokora.

    Moja uczona córka zwróciła mi uwagę, że wstyd odgrywa w stosunku do wspólnot ludzkich podobną rolę jak ta, którą odgrywa ból w stosunku do organizmu człowieka. To jest ostrzeżenie, którego nie powinno się lekceważyć. Aby odzyskać zdrowie trzeba szukać przyczyn bólu i je leczyć, niebezpieczne jest ograniczenie się do coraz mocniejszych środków przeciwbólowych, narkotyków. Z analogii tej wynika, że tłumienie wstydu samym pompowaniem dumy może przynieść opłakane skutki.

    Czy ja się wstydzę? Nie bez oporów przyjmuję nakaz wstydu za zło wyrządzone przez Polaków w minionych wiekach – wiem, jednak, że trzeba. Aktywnie i boleśnie wstydzę się za zło, jakie się dziś dokonuje. Wstyd mi za śmiecie w polskich lasach, wstyd mi, że polskie dzieci mają bardzo popsute i nie leczone zęby, że powszechne wśród nich są wady postawy i otyłość. Bo to moja współczesna Polska do tego dopuszcza. Wstyd mi za zamykane księgarnie, wstyd palący za to, że 65% Polaków nie czyta książek, w ostatnim roku nie przeczytało żadnego większego  tekstu.

    Wstyd mi jako pisarzowi. Moja wina. Jakbym pisał lepiej, więcej było by czytelników.

    Niewątpliwie możemy być dumni z roli, jaką w dziejach patriotycznej opozycji odegrał KOR. Kiedy wychodziłem z wieczoru poświęconego Janowi Józefowi Lipskiemu, pomyślałem sobie, że zabierali głos ludzie z KOR-u, Adam Michnik i Wojciech Onyszkiewicz, że mówili historycy i świadkowie historii, padały nazwiska i Józefa Rybickiego i Aniela Steinsbergowej, Antoniego Macierewicza, a nikt nie wspomniał o księdzu Janie Zieji.

    Trochę więc wstyd, że nie skorzystano z okazji, aby przypomnieć tego księdza z brodą proroka, żołnierza roku 1921 i 1939, kapelana Szarych Szeregów i Sztabu Głównego AK, uczestnika Powstania Warszawskiego, tłumacza i pisarza, a był on tak jak Lipski jedną z głównych postaci KOR-u. Na zakończenie przypomnę więc, co on sam powiedział oficerom śledzcym 19 lutego 1983 r. w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej podczas przesłuchania w sprawie aresztowanych przywódców KOR-u:  „Chcecie, żeby przyjaciele oskarżali swoich przyjaciół. To jest niemoralne. Nie chcę w tym uczestniczyć. A od siebie powiem, co mnie pociągnęło do KOR-u. Ci ludzie jawnie stanęli w obronie krzywdzonych. Taką działalność uważałem za wykonywanie zaleceń Jezusa Chrystusa. I przyłączyłem się.” A tak pisał o księdzu Janie świadek lat tamtych, Henryk Wujec: „Utwierdzał mnie, że moje wybory – uczestnictwa w KIK-u, nurcie soborowym – to jest dobry kierunek poszukiwań. Potem odszedłem od Kościoła, ale nie od Boga; nie mogłem pogodzić się z wieloma absurdalnymi, ale zgodnymi z doktryną stwierdzeniami. Uważałem, że lepiej zrobię, jadąc do robotników w Ursusie, niż modląc się w kościele. Pod wpływem spotkania z Zieją w KOR-ze zacząłem na nowo zastanawiać się nad swoją postawą; pomyślałem, że innego fundamentu niż Kościół nie znajdę, ale że wierząc, nie muszę się we wszystkim zgadzać z doktryną. I powróciłem. Dziś patrzę na Kościół jak na strukturę, która z jednej strony jest konieczna, ale jest jak skorupa. Lecz przecież głos Ewangelii przez tę skorupę dociera. I nurt „dziejowy” pod nią płynie, jest żywy i nie wyschnie.”

   Aby nie kończyć w tak patetycznym i poważnym tonie zamknę wątek Jana Zieji i cały tekst anegdotycznym obrazkiem znalezionym na stronie internetowej Bogdana Grodzkiego.

„Warszawa, rok 1933 (może 1934?). Ksiądz słucha wykładów prof. Majera Bałabana z historii Żydów polskich. Przyjaźni się z jednym Żydem z Nalewek. Gdy ten wyjeżdża do Palestyny, Zieja z przyjaciółmi odprowadza go na dworzec. Śpiewają pieśni żydowskie, tańczą. Jakiś podróżny, widząc człowieka w sutannie tańczącego z Żydami, ostrzega: “Proszę księdza, to Żydzi!”. Zieja: “Tak, to moi koledzy z judaistyki”.

.

Piotr Wojciechowski 

.

O autorze:

Screenshot 2015-05-05 00.01.14

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Piotr Wojciechowski – prozaik, poeta, reżyser filmowy.

 

Autor powieści:

CZASZKA W CZASZCE (1970),
WYSOKIE POKOJE (1977),
HARPUNNIK OTCHŁANI (1996),
DOCZEKAJ NOWIU (2007).
Subskrybcja
Powiadomienie
4 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Mariusz Wesołowski
7 years ago

W większości bardzo słuszne uwagi, szczególnie fragment o cnotach obywatelskich, który pokazuje, że polityczna poprawność nie jest ani potrzebna, ani całościowa w podejściu do społecznych problemów. Nie mogę się jednak zgodzić z proponowaną przez Pana Wojciechowskiego formą odpowiedzialności zbiorowej w postaci „wstydu”. Każda jednostka jest odpowiedzialna tylko i wyłącznie za własne postępki, wstydzić można się tylko za siebie. To zwykły zdrowy rozsądek.

7 years ago

Polityczna poprawność, już samo w sobie stwierdzenie absurdalne, bo polityka to najczęściej jej zaprzeczenie, choćby z racji rzeczywistej interesowności jej uprawiających – dla określonych państw, lobby czy idei, jest czymś w rodzaju terrorystycznego kagańca na tych wszystkich, którzy ośmielają się myśleć samemu i mają do powiedzenia więcej, szerzej i odważniej niż zakłada to doktryna rządzących. Bądź bezmyślny, bądź poprawny. Nie dobry czy bardzo dobry, bądź przeciętny i nie wychylaj się, bo nie potrzeba. My wiemy lepiej, czego potrzebujesz i co masz myśleć. Orwell, jeśli patrzy na to ze swojego miejsca spoza światów, placze ze śmiechu lub z żalu że okazał się tak trafnym prorokiem. A do monitora w każdym domu, upominającego inaczej myślących i czuwającego nad poprawnością już niedaleko. Już w zasadzie jesteśmy na tym etapie. Prawie poprawni…

Mariusz Wesołowski
7 years ago

„Polityka” w tym przypadku jest – i w polskim i w angielskim – synonimem grzeczności, uprzejmości czy nawet (tautologicznie) poprawności. Jak to mówił Sienkiewicz ustami Zagłoby: „Nescio, co bym wolał, czy mysie, czy psie kiszki. Ale to pewna, żebym w żadnych mieszkać nie chciał, bo to i osiedzieć się tam nie łatwo, i wychodzić niepolitycznie.” Jeżeli chodzi o Orwella, to on podobno wzorował swoje Ministerstwo Prawdy na rozgłośni BBC, w której wtedy pracował. Manipulacja medialna nie jest klątwą tylko naszych czasów.

ZP
6 years ago

Prawda wyzwala, a wstyd i gniew za “swoich” stoją koło siebie. W Bibli jest taki fragment, gdzie Mojżesz rozkał wybić “3000 mężów” za zbudowanie złotego cielca. Potem chciał się wymazać z historii….A co by było, gdyby pozwolił na demokratyczne prawa? Jak potoczyłaby się historia grzechu, takie pytania nie maja sensu, bo on jest w każdym z nas oddzielnie i zbiorowo takze. Trzeba tylko nie mijać się z prawdą, która wyzwala.