Krzysztof Niewrzęda – Pierwszy fragment zamętu

Screenshot 2016-04-17 00.40.03

     To jest fragment dużo większej całości. Wyimek z czegoś, co cały czas się rozrasta. Jakiś mimas zaledwie czegoś, czego kompletnie nie kapisz. Nad czym nie masz żadnej kontroli. Coś, co możesz jedynie nazwać. Jakiś burdel, nieogarniator, jarwar. Albo po prostu zamęt. Próbujesz się w tym odnaleźć. Siedzisz na fejsie i z całej siły używasz agregatora niewąskich treści, stworzonego przez nolajferów. Co prawda nie masz z nimi żadnych łączy, bo pewnie nobody-nikt ich nie ma, niemniej to oni zapewniają ci najczęściej taki przekaz, którego nigdzie indziej byś nie zoczył. No bo dowiadujesz się, że margaryna o wiele bardziej sprzyja rozwojowi miażdżycy niż masło. Że zmiana czasu z zimowego na letni zwiększa ilość zawałów serca o dziesięć procent. Że chociaż setki tysięcy ludzi rocznie walą w kalendarz z przepracowania, to ponad miliard żyje bez jakiejkolwiek roboty. Że jeden procent najbogatszych dysponuje czterdziestoma procentami całego majątku na Ziemi, a czterdzieści procent najbiedniejszych piastuje mniej niż pół procenta. Że rząd brytyjski planuje wprowadzenie przeciwko demonstrantom gazów paraliżujących, które powodują zmiany w mózgu. Że w Rosji, tak zwani nieznani sprawcy, zabijają około dwudziestu dziennikarzy rocznie. Że firma Google jest zmuszana przez służby różnych państw do przekazywania danych na temat użytkowników sieci, a z żądaniem cenzurowania treści zwracają się do niej między innymi władze Francji, Hiszpanii, Kanady, Niemiec, Polski, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii. Że mimo iż istnieje obwarowane międzynarodowymi umowami prawo wszystkich ludzi do dysponowania odpowiednią ilością wody, to w Afryce, co godzinę, z braku wody umiera niemal dwieście dzieci. Że aspartam, występujący jako E-951, w większości produktów żywnościowych, powoduje chroniczne zmęczenie, zaniki pamięci, cukrzycę, chorobę Parkinsona, stwardnienie rozsiane, epilepsję, chorobę Alzheimera oraz nowotwory mózgu. Że niemieccy naukowcy pozwali do sądu władze swojego kraju za rozsiewanie chemtrails. Że śpece ze Światowej Organizacji Zdrowia wpisali wegetarianizm na listę chorób, które należy leczyć psychiatrycznie. Że w Polsce wydaje się rocznie mniej pieniędzy na całą naukę, niż firma Gillette na zaprojektowanie nowej maszynki do golenia. Że wiara w to, iż kawa pobudza, wynika z akcji reklamowych jej producentów, ponieważ tak naprawdę rozleniwia.
Komentujesz niektóre z tych postów, albo dajesz lajki, bo dzięki temu, że miziasz swoich znasów, możesz liczyć na wyrazy wdzięczności, które zaspokoją twoją potrzebę bycia zauważonym. A może nawet ważnym. Bo o to chodzi, żeby wszyscy mogli złoczingować, że istniejesz, że jesteś godny gościu, że dziergasz arcy-bambersko i masz jazdę na byczys. Dlatego prawie każdy zamieszcza najczęściej posty na zbitę. Lub takie, które można uznać za odjechane, albo zajumiaszcze. I tak odstawia się pucę, świrując fifarafa. Ale dlaczego miałoby się nie odstawiać? Przecież wszyscy wkoło zajmują się marketingiem osobowości. Byle cieloki napinają się, żeby chociaż sąsiedzi o nich wspomnieli. Celebryci podjeżdżają wywalone o glebę bryki, żeby pokazano ich w necie. A sportowcy? Ci to potrafią nawet komuś bęcki spuścić, żeby o nich mówiono. Albo aktorzy. Bulą za ustawki, żeby ich foty znalazły się w tabloidach. Politycy natomiast odwalają tarło, żeby zapraszano ich do telewizji. Nawet pisarze odfanzalają salta. Niektórzy namawiają wręcz do palenia książek. Zresztą nie jeden chciałby, aby to jego wypociny skopcono. Wiadomo bowiem, że ogień jest sprzymierzeńcem gryzipiórków. Co najmniej od czasu, gdy w 1933 roku naziści odstawili Bücherverbrenung. Poczuł to choćby Brecht, Döblin i Remarque. A na pewno już tacy kolesie jak Ilja Ehrenburg, Lion Feuchtwanger, Heinrich Mann, Walther Mehring i Arnold Zweig. No bo czy oni mieliby takie branie po wojnie, gdyby przed wojną naziole nie zgrillowali ich wyćwiorów. Czy po 1945 roku byliby aż takimi kozakami? Czy mieliby taki wyczes? I czy te ich cegły goniłyby się w takiej ilości? Stos stał się dla nich dobrodziejstwem. Nie tylko zresztą dla nich. Pieczenie książek z powodów politycznych albo obyczajowych już wcześniej dawało podobne efekty. Paradoksalnie ogień ocalił przecież od zapomnienia „Słownik filozoficzny” Woltera. Zapewnił również rozgłos Jamesowi Joyce’owi. Począwszy od pierwszej edycji „Dublińczyków”, która została zjarana przez wydawcę, na prośbę gostka, który anonimowo wykupił cały nakład. Na bank, nie mówiono by tyle o tej knidze, gdyby normalnie trafiła do księgarń. Podobnie zadziałał performens w 1920 roku, jak na sfajczenie skazano „Ulissesa”, opublikowanego we fragmentach przez wydawnictwo Little Revue, w Nowym Jorku. No bo w kilka lat później, gdy właścicielka małej, paryskiej księgarni Shakespeare & Company, niejaka Silvia Beach, wydała pełną wersję dzieła Joyce’a, to cały nakład, liczący tysiąc sztuk, udało się jej zgolić, nim ktokolwiek zdążył coś skonfiskować. Szczwana lisica wydrukowała więc dodatkowo jeszcze dwa tysiące egzemplarzy. Ale z tej dostawy już nie udało się jej wszystkiego opylić, ponieważ cenzorzy w końcu jorgnęli się i jedną czwartą zarekwirowali. No i podlali bajurą. Przyczyniło się to jednak do jeszcze większego zainteresowania twórczością Joyce’a. A dzięki temu gościu dostał propsy i trafił do grona najlepszych writerów XX wieku. I właściwie zawsze palenie książek przynosiło podobne skutki. Także w latach późniejszych. Skorzystał na tym na przykład Mario Vargas Llosa, którego knigi skopcono w 1963 roku, na dziedzińcu szkoły wojskowej im. Leoncio Prado w Limie. Taką mu to robotę zrobiło, że aż dochrapał się Nobla. Nieźle przyfarcił także Salman Rushdie, dzięki temu, że Chomeini, wydał w 1989 roku, wyrok na „Szatańskie wersety”, które schajcowano w Iranie. Co prawda Rushdie został przy okazji obłożony przez Chomeiniego fatwą i nie mógł za bardzo hasać po wolności, żeby jakieś oszołomy go nie dopadły i nie zaciukały, ale i tak przyznał po latach, że bardzo mu to pomogło w karierze. Można zatem uznać, iż palenie książek to jedna z najbardziej efektownych i efektywnych metod reklamowania literatury. A metody tej nie zaczęto stosować w oficjalnych działaniach marketingowych najprawdopodobniej tylko dlatego, że w Trzeciej Rzeszy spełniła się przepowiednia Heinego, który w 1820 roku napisał: „tam gdzie palone są książki na końcu będą paleni ludzie”. Wydawcy nie kuszą więc losu, żeby nie wywołać przez przypadek jakiegoś Wolfa z lasu. Pisarze jednak nie są aż tak powściągliwi. Toteż niektórzy z nich zachęcają do grillowania tomów i tomików. Oczywiście tylko dla pozoru. Ale to wystarczy, żeby się podlansować. Dlaczego zatem inni mieliby frajerzyć? Dlaczego mieliby nie skorzystać z legalnej bragi, skoro prawie każdy tak posuwa? No bo każdy omal chce uchodzić za happy-mena. Czyli co? Lans rulez! A wszystko poza tym jest tylko ciekawostką.

.

Krzysztof  Niewrzęda

.

O autorze:

niewrzeda foto

Krzysztof Niewrzęda (ur. w 1964 r. w Szczecinie) – poeta, prozaik i eseista. Finalista Nagrody Poetyckiej SILESIUS (2011) i Europejskiej Nagrody Literackiej (2009). Nominowany do Nagrody Mediów Publicznych COGITO (2008). Wydał tomy wierszy: „w poprzek” (1998), „poplątanie” (1999), „popłoch” (2000), „popołudnie” (2005), „popiół” (2012), powieść poetycką „Second life” (2010), zbiór esejów „Czas przeprowadzki” (2005) oraz powieści: „Poszukiwanie całości” (1999, 2009), „Wariant do sprawdzenia” (2007), „Zamęt” (2013). Publikował w licznych pismach literackich i społeczno-kulturalnych oraz antologiach w Polsce, a także w tłumaczeniach na języki obce m.in. w Chorwacji, Japonii, Francji, Niemczech i Ukrainie. Mieszka w Berlinie.

 

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments