Kazimierz Brakoniecki – Dobra nowina

swiatlo

Pierdolony Stalin żył jeszcze na Kremlu i trząsł całym światem, kiedy spocona, rozgorączkowana matka nad ranem rodziła mnie 12 grudnia 1952 roku w miasteczku Barczewo (dla miłośników historii: Wartenburg,Wartembork) na pierwszym piętrze w biednej kamienicy w pobliżu rynku na ulicy  wieszcza Adama Mickiewicza, przy której stał niegdyś inny dom, miejsce urodzin Feliksa Nowowiejskiego, kompozytora muzyki do „Roty” Marii Konopnickiej. Akuszerka Orłowska, w popstrzonym fartuchu (do 1945 roku Frau Orlovsky), uderzeniem w pośladki moje ciałko ożywiła, a ja w podzięce siknąłem na nią moczem, w którym rzeki Wileńszczyzny, twardego Uralu i piaszczystej Azji się skumulowały i spieniły, bo nad nimi lamentowała moja matka-nie-matka, ruda, piękna, niewinna dziewczyna wyrzucona z domu przez Sowietów, w tym samym czasie, kiedy Stalin gwałtownie zerwał się z posiniaczonej pościeli, bo przyśniła mu się naga i pijana do ekskrementów Wanda Wasilewska i jakoś nieochotna. Stalin spojrzał bolszewicko w okno i zdziwił się widząc, jak jakaś gwiazda, niby kometa, niby biały karzeł (czerwone karły zostały wybite), sunęła bystro na zachód, co wzbudziło jego podejrzenie: spisek, spisek, spisek! W podniesionej słuchawce zaszumiał stek wyzwisk, z lotniska poderwał się rój najszybszych myśliwców z asem Iwanem Kożedubem na czele, kometa jednak okazała się szybsza i zniknęła, aby jeszcze tego mglistego poranka stanąć nad malutkim Barczewem, ulicą Mickiewicza, potężnym więzieniem, w którym wiercił się na posłaniu schwytany gauleiter Ukrainy i Prus Wschodnich Erich Koch, przez sen powtarzający nowe polskie słówka, jak ty chuju i ty bestio, a matka leżała na drewnianym łożu wyczerpana, a ojciec w kuchni na taborecie siedział dumny i szczęśliwy, a obok niej okutany w pępowiny powojnia, melancholii, strachu ja, syn przerażonej matki, syn partyzanckiego, wiejskiego ojca, wnuk wydziedziczonych po raz kolejny dziadów, ja, ja, ja, co po niemiecku znaczyło tak, tak, tak. Po tej porażce Stalin nie powrócił już do całkowitego zdrowia, zdążył jeszcze podpisać wyroki śmierci na lotników, lekarzy i na wszystkie spadające bez jego rozkazu gwiazdy, komety i legł otępiały w czerwonej pomroce przekleństw. Jeszcze kazał otworzyć szufladę, w której trzymał czaszkę pokonanego Hitlera, podłubał paluchem w jego oczodole, ale wnet zapadł się w lodowaty ukrop umierania. Zza drzwi pancernych i wzmocnionych okien nie dochodził szelest trawienia świata. Zima powoli się kończyła i nikt jej w tym nie przeszkadzał. Kto więc ośmielił się pierwszy wejść, zapalić światło, kto podniósł mu powiekę jak zardzewiałe mrozem wieko? Kto mu przystawił do śmierdzących ust latarkę? Kto ośmielił się spojrzeć w nienawistnie bezbronne genitalia Ojca narodu, Kata, Pana świata? A przecież musiał nadejść i ten dzień, dzień opuszczenia, zstąpienia do piekieł, dzień bez Wodza, Prawodawcy, Boga. Kiedy ojcowie pójdą do pracy z łopatą, teczką, karabinem, papierosami, kanapką, raną, wyrokiem, pogardą, samotnością, zdezorientowani i wylęknieni, smutne kobiety pozostaną w zrujnowanych albo odbudowywanych domach z dziećmi wojny i powojnia. Pod nocnym i dziennym niebem, na którym wiecznie czuwa oko Diabła-Strażnika-Wodza-Kapłana. „Weno wej, siurek!” – wykrzyknęła do wycieńczonej matki akuszerka Orłowska. I stało się światło!

.

Kazimierz Brakoniecki  

.

O autorze:

kazimierz brakoniecki 2011 zzluct363

Kazimierz Brakoniecki (1952) – autor 30 tomów poezji i esejów, członek Pen Clubu i SPP, mieszka i pracuje w Olsztynie na Warmii; laureat nagród za twórczość literacką i kulturalną, w tym m.in. S. Piętaka, paryskiej ,,Kultury”, Ministra Kultury, polskiego UNESCO; debiutował wierszami w prasie literackiej w 1975r. Tłumaczy poezję francuskojęzyczną (głównie autorów z Bretanii). Jeden z założycieli i liderów demokratycznego ruchu regionalnego WK ,,Borussia” na Warmii i Mazurach. W sierpniu 2015 odwiedzi po raz trzeci Kanadę, aby tym razem z przyjacielem z lat młodości (obecnie mieszkającym w Windsor) Zbigniewem Wielebnowskim wyruszyć ciężarówką w trasę po południowej Kanadzie i zachodnim wybrzeżu USA.

 fot. Autora – Louis Monier

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments