Jan Tomkowski – Mój pamiętnik literacki [4]

William B

Jeszcze na studiach doszedłem do wniosku, że polskiej humanistyce brakuje znajomości pewnych obszarów traktowanych jako zakazane, wyklęte, a w każdym razie kłopotliwe czy przynajmniej „nieoficjalne”. Podczas gdy na Zachodzie pisarze, artyści, ale także uczeni bez najmniejszych obaw inspirowali się mistyką, alchemią, astrologią, okultyzmem, tarokiem, u nas dziedziny te otoczone były zagadkowym milczeniem. Nazywano je wstydliwie „irracjonalizmem”, unikano przypominania, że nasi najwięksi: nie tylko Mickiewicz i Słowacki, ale nawet Prus i Reymont „popadali w mistycyzm”, a nawet siadali przy spirytystycznych stolikach, by sprawdzić, jak się rzeczy mają.

To oczywiście utrudniało ogromnie interpretację pewnych tekstów, w których hermetyczne symbole odgrywają kluczową rolę. Na pewno nie można zrozumieć „Dziadów”, „Zdań i uwag” czy „Samuela Zborowskiego” (a może i „Pana Tadeusza”?) nie wiedząc zupełnie nic o mistycznych lekturach naszych wieszczów. W pierwszej połowie XIX wieku Böhme, Swedenborg czy Saint-Martin czytani byli powszechnie, nie tylko przez poetów.

Screenshot 2016-05-20 14.20.36 Screenshot 2016-05-20 14.20.53

William Blake’s Notebook

Zaczynałem bardzo skromnie: gdzieś (może u Borgesa?) napotkałem nazwisko Swedenborga, o którym wiedziałem bardzo niewiele. Postanowiłem wyjaśnić, kim naprawdę był, co i jak pisał, no i czemu zawdzięczał tak nieoczekiwaną popularność. Szybko zorientowałem się, że lektura mistycznych tekstów to trochę za mało. Trzeba jeszcze opisać doświadczenie mistyczne, zmagania z językiem, trudności w zapisie wizji, przepaść dzielącą obraz i słowo. Mistykiem mógł być znakomity poeta, taki jak Angelus Silesius czy William Blake, interesujący prozaik jak Gustav Meyrink, ale także autor talentów literackich właściwie pozbawiony, jak choćby Valentin Weigel, niezwykle ważny dla rozszyfrowania myśli Jakuba Böhmego. Prawdę mówiąc, uważałem, że postacie te, nie tyle zapomniane, co pomijane albo marginalizowane w badaniach marksistowskich, dają nam klucz do wielu tajemnic kultury europejskiej. Nie miałem pojęcia, że w przyszłości niektórzy czytelnicy będą podejrzewać, że wywołuję duchy i staram się wytapiać złoto z metali nieszlachetnych. Cóż…

Książkę, która otrzymała ostatecznie tytuł „Mistyka i herezja”, otwierały eseje poświęcone mistycznej egzystencji, mistycznej Księdze, wreszcie mistyce romantycznej. Najważniejszy, bo najsilniej przeżyty i najbardziej osobisty esej wychodził od motywu piekła u Dantego, Memlinga, Swedenborga, Dostojewskiego, mistyków reńskich. Do dziś uważam, że „Infernus” to jeden z najważniejszych tekstów, jakie kiedykolwiek napisałem.

Jakoś nie wypadało angażować PIW-u do wydania kolejnej książki o podobnej tematyce, więc zwróciłem się do równie znanej krakowskiej oficyny z propozycją wydania. Moja oferta nie została wprawdzie odrzucona, ale…

Książka miała dobre recenzje wydawnicze – Jerzego Prokopiuka i Ryszarda Przybylskiego, a więc najlepszych znawców zagadnień, o których pisałem. Teoretycznie przyszłość rysowała się bardzo obiecująco, choć oczywiście zdawałem sobie sprawę, że w sytuacji panującej na rynku księgarskim będę musiał czekać – dwa, trzy, może pięć lat. Bo więcej to chyba przesada?

Przydzielono mi już nawet panią redaktor, zresztą bardzo sympatyczną. Przyjeżdżała do mnie z Krakowa, z formularzem delegacji służbowej, który podpisywałem bez przekonania, bo na dobrą sprawę uczestniczyłem w jakiejś mistyfikacji. A co gorsza, z tego fałszerstwa nie odnosiłem najmniejszych korzyści.

Znajoma mówi złośliwie, że jestem masochistą, choć daję słowo, że nie tęsknię ani do silnych kobiet, ani skórzanych pejczy. Chyba po prostu wykazywałem właściwą moim rodakom naiwność, nakazującą w konflikcie z instytucją stanąć zawsze po stronie jednostki, choćby najbardziej leniwej i głupiej.

Pani redaktor informowała mnie na przykład zaraz po przyjeździe, że w sklepie na Marszałkowskiej rzucili buty, więc nie będziemy dziś pracować i podsuwała mi delegacyjny formularz do podpisu. Innym razem bolała ją głowa, zaś kiedy zdrowie dopisywało, pytała, czy moja książka ukaże się w serii doktoratów i czy będzie dołączony do niej słownik trudniejszych wyrazów. Odpowiadałem, że doktorat obroniłem już wcześniej, a książka jest zbiorem esejów. Tłumaczyłem, że słowa takie jak „mistyka” czy „alchemia” są w powszechnym obiegu i że nie trzeba ich wyjaśniać. Pani redaktor nie dawała za wygraną i wskazywała postać Mistrza Eckharta jako myśliciela, o którym nigdy nie słyszała. Znajdował się on jednak we wszystkich podręcznikach filozofii (nawet marksistowskich), a ostatnio pisał o nim miesięcznik „Znak”. Na to pani redaktor triumfalnie odpowiadała, że czyta tylko Przekrój”, a „Znaku” nigdy nie bierze do ręki!

Słyszałem, że kabalistom, którzy próbowali zdradzić tajemnice Boga, z ust tryskała nagle krew – na znak, że Stwórca nie pozwala dalej mówić. Chyba „Mistyka i herezja” zawierała jakieś sekrety, bo zazdrosna Opatrzność (a może była to sprawka demona?) nie pozwalała na publikację. Książka ukazała się dopiero po dziesięciu latach w małym wrocławskim wydawnictwie, którego właścicielka natychmiast zbankrutowała (ale na szczęście nie z powodu „Mistyki i herezji”) i część nakładu zajął komisarz. Po wielu latach udało się ją wznowić w jeszcze mniejszej oficynie, której szefowa pozbawiła mnie należnego honorarium z przebiegłością właściwą „kulturalnym” cwaniakom. Jakiś czas temu dowiedziałem się, że książkę można ściągnąć z portalu chomikuj.pl. Na miejscu tego, kto ją tam umieścił, byłbym ostrożny. Przecież autor esejów o mistykach musiał zadawać się z duchami, upiorami, a może i diabłami. Zresztą – czy zauważyliście, że ludzie tęsknią częściej do demonów niż aniołów? Może dlatego, że nie wiemy nic o etykiecie anielskiej i prawdę mówiąc, gdyby skrzydlaty posłaniec zasiadł przed nami na krześle, nie umielibyśmy z nim rozmawiać. A z diabłem zadawać się można bez najmniejszego skrępowania – jak z chytrym i złośliwym wydawcą.

.

Jan Tomkowski

Obraz: William Blake, “Przedwieczny”

.

O autorze:

Screenshot 2015-03-21 15.32.13

Jan Tomkowski  (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

Subskrybcja
Powiadomienie
2 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Mariusz Wesołowski
7 years ago

Tematyka mistyczno-okultystyczna była rzeczywiście słabo reprezentowana w polskich publikacjach przed połową lat osiemdziesiątych. „Mickiewicz hermetyczny” Zdzisława Kępińskiego stanowił jeden z wyjątków, chociaż ta pionierska skądinąd praca zawiera wiele błędów rzeczowych. Jeżeli chodzi o Swedenborga, to rzeczywiście jego prace w polskim przekładzie były trudne do znalezienia. „Niebo i piekło”, w wydaniu bodajże z 1882 roku, znalazłem w krakowskiej Bibliotece Czartoryskich i byłem pierwszym czytelnikiem tego tomu (kartki były wciąż nie rozcięte).Natomiast Jagiellonka posiadała dobry zbiór przedwojennych publikacji okultystycznych po polsku, jak również źródła po angielsku i francusku.

Torrio
7 years ago

Ostatnie zdanie- Mistrzostwo 🙂