Jan Tomkowski – Mój pamiętnik literacki [3]

ksiazki001

Profesor M. powiedziała: pan zaniesie ten maszynopis do PIW-u i bez żadnych dalszych formalności, recenzji, narzekań, ubolewania, że plan wydawniczy już zamknięty, moja książka (jeszcze przed obroną pracy doktorskiej) została przyjęta do druku. Mój recenzent pisał zresztą znacznie wolniej ode mnie i na przygotowanie pięciu czy sześciu kartek niezbyt sensownych uwag krytycznych potrzebował aż trzech lat! A potem miał pretensje, że nie poczekałem z drukiem! Jak widać, opieszałość nigdy nie była wyłączną domeną komunistycznego systemu, oficjalnych wydawnictw czy cenzury.

Moja książka nosiła tytuł „Juliusz Słowacki i tradycje mistyki europejskiej”, co zdaniem pewnego recenzenta dowodziło, że autor „Balladyny” jest moim ulubionym pisarzem. Bardzo się zdziwiłem czytając podobną opinię, bo zawsze sądziłem, że tak stanowcze deklaracje brzmią nieco infantylnie. Jak tu zdecydować się na jednego poetę albo prozaika, gdy znakomitości nie brakowało w żadnej epoce? Poproszony o wskazanie najważniejszych nazwisk wymieniłbym może Célineʼa albo Prousta, Eliota albo Rilkego albo raczej Supervielleʼa, którego wówczas z niejasnych powodów uwielbiałem. A może Hessego albo Bunina? To oczywiście na początek, bo dalej musiałbym się zastanowić. Nigdy nie powiedziałbym jednak, że moim ulubionym pisarzem jest Horacy, Mickiewicz czy Baudelaire. Ani Słowacki, rzecz prosta.

PIW był trzydzieści lat temu wspaniałym imperium książki, a poszczególnym okresom w historii literatury polskiej odpowiadały odpowiednie redakcje. Pracowałem więc z uroczą i kompetentną Anną Lisowską-Sokół, szło nam doskonale aż do momentu, gdy maszynopis powędrował do cenzury. Wrócił z kilkoma ingerencjami (może zresztą było ich kilkanaście?), co dzisiejszym młodym ludziom, zwłaszcza tym usposobionym lewicowo i skłonnym idealizować czasy PRL-u, wydać się może niewiarygodne. Bo co mogła mieć cenzura do roboty w przypadku książki o Słowackim i mistyce?

Mogłem zostać bohaterem i autorem niewydanej książki, ale szef redakcji, pan Marian Bizan, doradzał, bym zrezygnował z roli męczennika. Dla mnie był zresztą niekwestionowanym autorytetem – przynajmniej od chwili, gdy sięgnął po słuchawkę służbowego telefonu i powiedział po prostu: „czy zastałem kardynała Macharskiego?”. W 1982 albo 1983 roku taka scenka przemawiała do wyobraźni: jakże to, jak można prosić do telefonu postać tak legendarną? I to jeszcze siedząc w pokoju służbowym na Foksal, w wydawnictwie odwiedzanym przez tylu funkcjonariuszy partyjnych!

Marian Bizan wyjaśnił, że w odniesieniu do historii i literatury XIX wieku cenzura posługuje się pewnego rodzaju kluczem i jeśli będę konsekwentnie go stosował, to nie powinno być dalszych problemów. Chodziło o to, że państwo mogło być rosyjskie, lecz tajna policja polityczna – wyłącznie carska, język wprawdzie rosyjski, lecz zbrodnie oczywiście carskie, zaś rosyjską literaturę nadzorowała carska cenzura. Nie wolno było natomiast przywoływać niewygodnych nazwisk, więc o Leszku Kołakowskim powinienem raczej zapomnieć, nawet gdy pojawiał się w pracy jako badacz mistyki. Słyszałem, że w Związku Sowieckim nie wolno było wspominać o postaci Emanuela Swedenborga, lecz u nas szwedzki wizjoner nie znajdował się na indeksie.

Wcale nie czekałem długo i któregoś dnia, stojąc przed wystawą księgarni, zobaczyłem za szybą swoją pierwszą książkę. To oczywiście niezapomniane uczucie, którego doświadcza się chyba tylko w momencie debiutu. Rozpoczynałem literacka przygodę w szczęśliwych mimo wszystko czasach, gdy czytelnicy wydzierali sobie z rąk książki – zwłaszcza pozycje z zakresu humanistyki rozchodziły się błyskawicznie. Moja książka leżała za szyba przez kilka godzin, nakład nie był duży i nie zdążyłem się nacieszyć. Szczęście? Pech? Czy ja wiem? Dziś tyle książek nie znajduje amatora, że chyba lepiej, gdy nasze publikacje nie zalegają w księgarniach i magazynach. W każdym razie widok własnej książki na stoisku to nie to samo co internetowa oferta sprzedaży – tak myślę, ale może młodzi poeci nie podzielaliby moich odczuć?

Miałem chyba szczęście, bo nie czekałem długo i na pierwszą recenzję. Ukazała się w „Przeglądzie Powszechnym”, a napisał ją zmarły niedawno Michał Jagiełło. Ocena była sympatyczna, zdziwiło mnie tylko, że autor nazwał moją trzystustronicową rozprawę „niepokaźną książeczką”, bo w przyszłości miałem zamiar pisać pozycje objętościowo znacznie skromniejsze. Zachwycały mnie kilkudziesięciostronicowe wydawnictwa kryjące najkrótsze formy prozatorskie i niebywale lapidarne eseje. Edytorów nie przerażały jeszcze podobne drobiazgi, poświęcano im nawet całe serie wydawnicze.

Po wielu latach „Przegląd Powszechny” stał się na krótko także moim pismem, drukowałem tu opowiadania i szkice, sąsiadując na łamach z moją szkolną koleżanką, której od wielu lat nie wiedziałem. A do PIW-u powrócić miałem za niespełna dziesięć lat i opublikować w tej firmie jeszcze cztery książki. Razem pięć – w sumie chyba niewiele.

Mogłoby być ich więcej – gdyby nie powikłane dzieje mojej drugiej książki, która czekała na druk równiutko dziesięć lat.

.

Jan Tomkowski

.

O autorze:

Screenshot 2015-03-21 15.32.13

Jan Tomkowski  (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

Subskrybcja
Powiadomienie
3 Komentarze
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
Mariusz Wesolowski
7 years ago

Interesujące jest to, co Pan pisze o cenzuralnej dychotomii „rosyjski” versus „carski”. Moje doświadczenie było nieco inne – w 1986/87 roku Polski Słownik Biograficzny opublikował napisany przeze mnie biogram Tomasza Polakiewicza, oficera wpierw napoleońskiego, później w armii Królestwa Polskiego, jednego z pierwszych polskich litografów, który brał udział w słynnej obronie Zamościa w 1813 roku. Każda wzmianka o „rosyjskich wojskach” została w nim albo usunięta, albo zastąpiona przez „nieprzyjaciel”, tak że polski garnizon mógł równie dobrze opierać się Eskimosom…

Mariusz Wesołowski
7 years ago

Trudno jednak nie przyznać ówczesnej cenzurze iście talmudycznej zdolności rozumowania. Pamiętam z tamtych czasów następującą, ponoć prawdziwą, anegdotę: ktoś napisał artykuł o tym, że na mazurskich jeziorach wymierają orły bieliki i cenzura nie dopuściła do go druku; kiedy autor przyszedł z zapytaniem o powód, cenzor go zapytał, czy wie, jaka jest inna nazwa tego ptaka – ano „birkut”, a Birkut to nazwisko bohatera „Człowieka z żelaza” Wajdy, czy zatem pan sugeruje, że władza ludowa dopuszcza do wymierania takich ludzi? W cenzurze było sporo całkiem inteligentnych ludzi, przecież nawet Maurycy Mochnacki tam pracował…