Jan Tomkowski – Bańki mydlane z licencją

Słowo daję, że przed świętami jeden z hipermarketów proponował swoim klientom „bańki mydlane z licencją” – po naprawdę niewygórowanej cenie, lecz nie jest moim zamiarem promocja owego produktu, który trudno wziąć do ręki.

Niezależnie od tego, czy posiada licencję, czy też nie.

Bańki mydlane z licencją – to może znaczyć coś więcej.

To przecież doskonała metafora opisująca wiele awangardowych dzieł sztuki, o których znakomici krytycy jeszcze dziś mówią na klęczkach.

W 1913 roku Marcel Duchamp, wówczas jeszcze młody buntownik, wystawił zamiast obrazu czy rzeźby koło rowerowe na stoliku, rok później – suszarkę do butelek. W 1917 roku odniósł prawdziwy sukces Fontanną (pod tą nazwą krył się najzwyklejszy pisuar!). Niecałe sto lat później gest Duchampa oceniony został w ankiecie krytyków jako najważniejsze dzieło sztuki XX wieku.

Tyle że pisuar to nie dzieło sztuki.

Pisuar to pisuar. Nawet z licencją podpisana przez najlepszych krytyków.

W 1954  roku młody Jasper Johns namalował Flagi w sposób, jakiego nie powstydziłby się solidny rzemieślnik. Potem doszedł do wniosku, że tarcze strzelnicze są równie ładne. Przeszedł do historii sztuki, podobnie jak ci wszyscy, którzy rzucili myśl, by opakować wybrzeża Australii w celofan, spacerować po ulicy, stroić miny wyglądając z okna albo wysyłać kartki pocztowe.

Krytyka zachwycała się, ale mało wyrobiona publiczność ciągle wolała oglądać Rembrandta i Vermeera.

W 1952 roku John Cage zaprezentował w Woodstock swój nowy trzyczęściowy utwór: 4 minuty 33 sekundy. Najłatwiejszy do wykonania, bo można go zagrać bez partytury i instrumentu, wystarczy usiąść na krzesełku i spojrzeć na zegarek z sekundnikiem. Dowiedziałem się, że to utwór przełomowy, bo do muzyki wtargnęła wreszcie cisza. Nie wszyscy podzielali tę opinię.

Kilkanaście lat później w tym samym mniej więcej miejscu prawie pół miliona ludzi nie chciało zadowolić się ciszą. Woleli słuchać Jimi Hendrixa i Janis Joplin. I innych, oczywiście.

Trwała jeszcze I wojna światowa, gdy paru entuzjastów uwierzyło, że można tworzyć poematy układając je z przypadkowych słów wypisanych na kartkach wrzuconych do kapelusza. Skojarzenia wyrazów mogły być naprawdę dziwaczne, a nawet zaskakująco piękne, ale za pomocą losowania nie da się stworzyć dzieła sztuki na miarę Dantego, Goethego, a nawet Eliota.

Co mogłoby odpowiadać tym próbom na terenie powieści albo teatru? Zapewne książka, której nikt nie czyta, lecz o której wszyscy mówią (to już pojęcie bardzo bliskie naszym czasom). Spektakl bez tekstu literackiego, bez aktorów i scenografii, oparty na grze przypadku, który szybko zapomnimy. Bo trudno pamiętać o czymś, czego w rzeczywistości nie było.

Pierwsze manifestacje awangardy były wyrazem buntu, lecz bardzo szybko bunt zamienił się w skandal, obyczajowy albo polityczny, na koniec skierowany przeciwko wszystkim wartościom. Pozostał gest, lecz sam gest trudno nazwać dziełem sztuki.

Ulisses Jamesa Joyce`a, uznawany za największą powieść XX wieku (w tej sytuacji cykl Prousta W poszukiwaniu straconego czasu zasługiwałby chyba na miano najwybitniejszej powieści wszystkich czasów) był jednak nie tylko skandalem. Przynajmniej w zamierzeniu autora miał być nowatorskim dziełem sztuki, a nie jałową manifestacją.

Trud lektury stanowił pewnego rodzaju gwarancję, iż rzeczywiście chodzi o nowy język i nową estetykę, a wreszcie – o arcydzieło nowego rodzaju, prawdziwsze i odważniejsze.

Mam przykre wrażenie, że następcy Joyce`a podobnych ambicji już nie mieli.

Jan Tomkowski

O autorze:

Screenshot 2015-03-21 15.32.13

Jan Tomkowski  (ur. 22 sierpnia 1954 w Łodzi), doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor historii literatury polskiej w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk.

Subskrybcja
Powiadomienie
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze Popularne
Inline Feedbacks
View all comments
waż
9 years ago

Dziękuję za ten miniesej, gdyż świetnie wyraża odczucia wielu ludzi (w tym moje), dla których sztuka jest czymś istotnie ważnym, a nie tylko narzędziem wizerunkowego, a w konsekwencji komercyjnego sukcesu, czyli ‘cwancykiem’, który służy wygodnemu ustawieniu się w życiu.

PS U progu zimy 2012 w sztokholmskim Moderna Museet oglądaliśmy z żoną porównawczą wystawę-mecz: Picasso (rysunki) vs. Duchamp (ready mades). Tam nie mogło już być wątpliwości, kto wygrał to zderzenie. I nawet nie przez nokaut, to po prostu był walkower. Bez względu na ewentualny klangor tzw. krytyków czy kuratorów.