Grzegorz Kozyra – John Coltrane Live at the Birdland

Niezapomniane koncerty [3]

W niezwykłej książce Grzegorza Kozyry “Mój jazz”, muzyka, uznana kiedyś w totalitarnych krajach rządzonych przez komunistów za świadectwo degeneracji zachodniej kultury, jest tylko tłem do rozważań autora, powracającego, na falach emocji i z dystansem wyrafinowanego intelektualisty równocześnie, do heroicznych czasów studenckiej młodości, dramatów zmagania się z egzystencjalnymi wyzwaniami i cierpieniami miłości, której idealizm rozbijał się o banał i powierzchowność. Genialni muzycy jazzowi wprowadzali w świat pełen zagrożeń zaczarowane dźwięki swoich wirtuozowskich instrumentów, piękno i harmonię, umiejętność nazywania emocji i oswajania losu. Dmąc w ustniki i uderzając w swoje instrumenty dodawali sił do przetrwania i poszukiwania prawdziwej drogi. Bohater opowieści Kozyry podróżuje z nimi do najskrytszych zakątków wyobraźni, uczestniczy także w koncertach, które na zawsze przeszły do historii jazzu i kultury.

AR

 

Coltrane Live at the Birdland (1963)

Utwory: Afro Blue, I Want to Talk About You, The Promise, Training In,

Mr. P.C., Lonnie’s Lament (trzy ostatnie nie pojawiły się na płycie), miesiąc później  zostały dograne w studio Alabama oraz Your Lady.

Zespół: John Coltrane – saksofon tenorowy i sopranowy, Jimmy Garrison – kontrabas, Elvin Jones – perkusja, McCoy Tyner – fortepian.

15 sierpnia (w niedzielę) 1963 roku, w Birmingham, w stanie Alabama dochodzi do wybuchu piętnastu lasek dynamitu umieszczonych pod schodami do kościoła Baptystów. Eksplozja zabija  cztery czarnoskóre dziewczynki w wieku 11-14 lat, które przyszły wysłuchać kazania. W dwa tygodnie później odbywa się Marsz na Waszyngton na rzecz zniesienia segregacji rasowej. Martin Luther King wygłosił wtedy przemówienie, które zostało nazwane Mam marzenie: „Mam marzenie, że pewnego dnia naród nasz wzniesie się na wyżyny prawdziwego sensu swojej wiary i uzna za prawdę oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi (…) Mam marzenie, że pewnego dnia na wzgórzach Georgii synowie dawnych niewolników i synowie dawnych właścicieli niewolników będą w stanie usiąść razem przy stole braterstwa”. To były przełomowe dni w Stanach Zjednoczonych.

W sierpniowe noce włóczyłem się po Manhatanie, szukając miejsca, w którym mógłbym posłuchać dobrego jazzu. Nie miałem ochoty iść gdziekolwiek. Musiałem i chciałem dotrzeć do klubu o wielkim znaczeniu, może do najbardziej znanego w całym Nowym Jorku. Od wielu lat na ustach fanów jazzu pojawiało się tylko jedno słowo: Birdland, miejsca narodzenia się bebopu, a więc terytorium, do którego trafił Charlie Parker i jego ekipa. Występy bebopowców były tak znane, że określiły na lata fascynującą przygodę wszystkich muzyków jazzowych z tą konkretną przestrzenią Nowego Jorku.

 

52. ulica tętniła życiem, a kluby powstawały tutaj jak grzyby po ciepłym deszczu. Kochałem te rejony, znałem je, więc wstępowałem do kolejnych klubów po drodze do Birdlandu. Dixieland czy swing, cool czy bebop – każdy rodzaj jazzu miał swoją ulubioną knajpę, restaurację, kawiarnię czy lokal. Sierpniowy upał dawał się we znaki każdemu, a ja musiałem dotknąć każdych drzwi, poczytać reklamówki, rozpoznać miejsca, popytać się o koncerty, które w najbliższych dniach odbędą się w konkretnym klubie.

 

Nie miałem wątpliwości, że do Birdlandu musi trafić jakaś gwiazda… może Miles Davis, Art Blakey, Sonny Rollins albo choćby Dizzie Gillespie – legenda bebopu? W 1962 roku grał tutaj John Coltrane ze swoim kwartetem. Cudownie improwizował Eric Dolphy. Wtedy niestety nie mogłem tam być, a działy się rzeczy jakieś niezwykłe. Opowiadali o tym krytycy, a także młodzi ludzie spotykani na ulicach Manhattanu. Birdland znów oszalał na punkcie muzyki jazzowej.

 

Przed klubem spotkałem poetę LeRoi Jonesa, który ostro skrytykował prezydenta Kennedy`ego i jego rząd za wydarzenia w Alabamie. Wyglądał na poirytowanego. Miał bujną czarną brodę i wąsy, krótko przystrzyżone włosy. Trzymał ręce w kieszeniach. Jego biała koszula wyraźnie odcinała się na tle czarnej skóry. Spocony, zmęczony, przysiadł przy barku. Nie lubił jednak Birdlandu. Nazywał go grobowcem Nowego Jorku. Miał chyba jednak do tego prawo. Jeżeli duża część czarnych muzyków, która się przewinęła przez Birdland, już nie żyła, można było używać takiej przenośni. Szukaliśmy wspólnych przyjaciół: LeRoi opowiadał o Parkerze, o Cliffordzie Brownie, o geniuszu Bookera Little. Ja opowiadałem o spotykanych tu i ówdzie Kerouacu, Ginsbergu i innych beatnikach. Znał ich, wydawał w założonym przez siebie wydawnictwie Totem Press.

 

Dopiero teraz skojarzyłem, że Preface to a Twenty Volume Suicide Note, jego debiutancki tomik poetycki, czytałem niedawno z jakąś dozą szalonego pobratymstwa, zażyłości i wspólnoty. Znałem także niektóre wiersze na pamięć: „Jesteśmy pięknymi ludźmi/z afrykańską wyobraźnią/pełną masek i tańców i wzbierających pieśni/o afrykańskich oczach, nosach i ramionach/choć leżymy skuci szarymi łańcuchami w miejscu/zim pełnym, gdy tak bardzo pragniemy słońca./Zostaliśmy porwani,/bracia. Staramy się/stąd zwiać w/starożytny obraz, w nowe/podobieństwo do siebie/i naszej czarnej rodziny. Potrzebujemy magii/natychmiast potrzebujemy zaklęć, by powstać/powrócić, zniszczyć i stworzyć. Jakie będą/te święte słowa?” (tłum. J. Kamionowski). Ciekawy gość, pomyślałem. Dobrze pisze. Chciałem mu postawić piwo, ale roześmiał się. Powiedział, że nie pije. „Ale jak spotkamy się na koncercie Coltrane`a 8 października, coś ci opowiem, ok?”. Przytaknąłem.

 

John Coltrane w Birdland nie gra po raz pierwszy. Znany już wśród słuchaczy i koneserów nie musi się przedstawiać. Tego dnia będzie się w świetnej formie. Ale o dziwo widownia nie jest pełna. Niektórzy ludzie wchodzą i wychodzą. Inni wypijają drinka, zatrzymują się na chwilę i… siadają oczekując na jakieś ważkie muzyczne wydarzenie do końca koncertu. Coltrane zaczyna od Afro-Blue Mongo Santamarii, utworu znanego choćby z płyty Impressions wydanej w 1963 roku.

 

Harmonicznie kompozycja oczywiście nie jest tak jak u Santamarii walcem, ale jazzowym rytmicznym kawałkiem o zmiennej tonacji. Coltrane gra na saksofonie sopranowym, ale zmyślnie łączy rytmy muzyki afrykańskiej i kubańskiej; sam temat jest prosty, melodia także, ale nie w wykonaniu Coltrane`a. Lider wykonuje utwór z wielką dozą uczucia i liryzmu, McCoy Tyner także przemierza swoim solo szlak od lirycznych, nostalgicznych dźwięków po jakąś niezidentyfikowaną pochmurność. Nie da się opisać tego w sposób zadawalający. Siedzący obok mnie LeRoi zwraca uwagę na Elvina Jonesa, który leje, bombarduje bębny i talerze, jest wręcz zły i niepokorny, może w ten sposób chce pokazać swoje niezadowolenie, swoją nieprześcignioną umiejętność budowania napięcia.

 

Billa Eckstine`a I Want To Talk About You to klasyczny standard. Trane gra na saksofonie tenorowym kompletnie inaczej niż na klasycznej płycie Soultrane. Instrument brzmi bardziej balladowo bez ekspansji nut i charakterystycznego dla Trane`a strumienia dźwięków. Coltrane po prostu opowiada historię miłosną, zaskarbia więc sobie tłumy wielbicieli, bo oni czekają na takie melodie o scenariuszu znanym z życia. Widownia Birdlandu lubi takie grepsy. LeRoi także podchwytuje rytmy, a kiedy akompaniuje McCoy Tyner jest już zupełnie kupiony przez muzyków. Garrison ma solo tak samo lirycznie jak cała ekipa. Precyzyjnie szarpie struny, jakby wsłuchuje się w rytm grającego obok McCoy Tynera. Coltrane jeszcze raz zaskakuje cudownym timbrem saksofonu. Nie ucisza wcale naszego serca. Gorąco pragniemy, by jego solo trwało jeszcze kilka minut. LeRoi klaszcze wraz z widownią, która ma złe muzykowi, że już skończył się utwór.

 

Teraz usłyszymy The Promise, kompozycję czystą, charakterystyczną dla twórczości Coltrane`a i jego kwartetu, napisaną jakby specjalnie dla gości Birdland. Dla autora Impressions nie ma nuty nieważnej, jest skupiony, gra bardzo rozważnie, z napięciem, przemienia nasz świat jakby w inny, którego od lat poszukiwaliśmy. I nie chodzi tylko o naszą egzystencję od narodzin ku śmierci. To raczej wizja świata nieograniczonego, nieskończonego, pełnego majestatu. Coltrane jest już blisko chwili, gdy pozyska Absolut, gdy przejdzie na drugą stronę. Już niedługo, za kilka miesięcy narodzi się niezwykła kompozycja A Love Supreme. Jak usłyszymy Traning` In, będziemy wiedzieli, o co chodzi w tej muzyce. W galopującym archipelagu planet i mgławic we wszechświecie, w niezwykłym dramatycznym poruszeniu strun, dostrzeżemy coś, co nam podpowie, jak mamy żyć. LeRoi doskonale czuję tę muzykę, prześwietla ją swoją murzyńską duszą, swoim charakterem buntownika i rewolucjonisty. Zagłębia się wręcz w rytmy Jonesa, postękuje wraz z Garrisonem, promienieje, kiedy Coltrane emocjonalnie uderza w jego najsłabsze, najbardziej czułe miejsce – serce.

 

Miałem ci coś powiedzieć, a więc powiem. My nie mamy już nic do stracenia. Jeżeli wyjdziemy na ulice, i będziemy walczyć o nasze prawa, zwyciężymy. Coltrane to doskonały przykład człowieka rewolucji. Ok?”… Co mogłem odpowiedzieć. Że nie jestem rewolucjonistą, że jestem za nimi, ale na ulicę nie wyjdę. Wsłuchiwałem się w kolejne kompozycje Trane`a i czułem, że Baraka ma rację. Dla autora Alabamy świat nie był tylko konstrukcją zrobioną z dźwięków, on chciał żyć głębiej, pragnął oczyszczenia, zbawienia duszy, może zbawienia całego świata?

Widziałem, jak ludzie tego nie rozumieją. Słuchając pięknego bluesa Mr P. C. gadali, oglądali się na wszystkie strony, przeglądali się w lustrach swojej zewnętrzności, swojej miałkości, i nie wiedzieli, czy mają obserwować muzyków czy też może robić zupełnie coś innego. LeRoi znów miał rację. Birdland, znany klub na Manhattanie, to takie małe Stany Zjednoczone Ameryki. Mikrokosmos świata istniejącego obok, białej i smutnej podziemnej Ameryki, dla której czarny nie liczył się w ogóle, albo tylko wtedy, gdy był sługusem i niewolnikiem. Wydarzenia w Alabamie być może zmienią ten świat i wszyscy zrozumieją, że nic nie będzie już takie samo, że śmierć dziewczynek może uchroni nas wszystkich od dumy i uprzedzenia.

 

Grzegorz Kozyra

..

Książka

“Mój Jazz”

już się ukazała

 .

……

O autorze:Screenshot 2015-04-29 00.31.42

Grzegorz Kozyra: eseista, poeta, dziennikarz. Autor czterech tomów eseistycznych: W CZASIE NIEDOKOŃCZONYM (2005), DUCH SŁOWIAŃSKI (2009), CIEŃ I MAGNOLIE (2013), PODRÓŻE Z ORFEUSZEM (2016).

.

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments