Grzegorz Kozyra – Mendelssohn – Bartholdy

Godziny z Polihymnią (13)

Mendelssohn – Bartholdy pozostał mi bliski na lata. Jeszcze przed wysłuchaniem uwertury do Snu nocy letniej Szekspira, poznałem jego Koncert skrzypcowy E-moll op. 64 i to było jak rozpoznanie elfickiej ziemi, elfickiego języka z migoczącymi skrzydłami chochlików, z bryzą morskich opowieści. Świat wydawał się bardziej czarodziejski niż sobie wyobrażałem. Miał urok Rivendell, bezpiecznej, fantastycznej krainy Elronda, Erlosa, Arweny, strumyków i wodospadów, bohaterów mitycznych wieków starodawnej ery.

https://www.youtube.com/watch?v=o1dBg__wsuo

Ale Tolkienowskie odnośniki nie były jedynymi. Dało się tam, w tej zadziwiająco kolorowej muzyce, pulsującej zagadkowymi frazami, odnaleźć wiele romantycznych kontekstów z lirycznymi poezjami Schillera i Goethego i z fantastyką E.T.A. Hoffmanna. Ja oczywiście fascynowałem się wtedy bardziej Fryderykiem Hölderlinem i Eduardem Mörikem. Ich poezje miłosne były przepięknym przekazem uczuć wiecznych, które dla nas wszystkich są oznaką prawdziwego bytowania. Jakby nie było, tylko miłość czasami ratuje nas przed upadkiem i nadaje sens egzystencji. Romantycy już dawno o tym wiedzieli. Pisali o uczuciach, namiętnościach, nieszczęśliwych miłościach opierając się na życiowych doświadczeniach, albo wręcz naśladując swoich współbraci, którzy przed nimi przeżywali tragiczne perypetie. Czułem się z nimi powiązany jakimiś niewidzialnymi nićmi. Wieczorami wędrowałem w krainie marzeń przez terytoria, o których wiedzieli więcej ode mnie. A może dlatego tak czułem, ponieważ znów byłem zakochany?

Dzieło Mendelssohna jest uwikłane w uczuciowość i baśniowość za sprawą sentymentalnej, lirycznej temperatury brzmienia skrzypiec już od pierwszych fraz. W Andante, II części koncertu skrzypcowego, smutek zaczyna górować, i wydawałoby się, że płaczliwe tony skrzypiec już na zawsze nami zawładną, a tymczasem tylko temat główny wije się w różnych przekształceniach w aurze melancholii, by po kilku minutach rozkosznie i optymistycznie przypomnieć nam, że żyjemy w krainie piękna, czarodziejskiej i ulotnej i nie możemy myśleć o sprawach przygnębiających, poważnych, męczących. Ratowała mnie muzyka, ona jakby przynosiła w chwilach najbardziej smętnych i groźnych dla mojego jestestwa odrobinę radości. Smyczki, mój instrument, może najbardziej ulubiony w klasycznej muzyce, wnosił pokłady smutku, ale i nadziei, że gdzieś kiedyś potem już niedługo będę szczęśliwy.

Dużo się dzieje w tej muzyce, i to jest też oznaka romantyzmu. Przecież ruch jest podstawą życia, a tego romantycy trzymają się na zasadzie pewnika i w kolejnych utworach Mendelssohn to udowadnia. Zarówno w mistycznej aurze uwertury do Snu nocy letniej, jak i w IV „Włoskiej” symfonii A-dur radosnej, tanecznej, rozwichrzonej w ostatniej części. Byłem pod wrażeniem niezwykłej inwencji kompozytora, który zaskarbił sobie sympatię potomnych za ponowne odkrycie muzyki Jana Sebastiana Bacha. Odnalazł nuty Pasji według św. Mateusza i dyrygował ją tak, że w Berlinie wręcz publiczność oszalała na punkcie geniusza z Lipska, który przecież został zapomniany i to na długie 80 lat!

Wdzięczność Mendelssohnowi się należy, ale także jakiś hołd, aczkolwiek dzisiaj jest kompozytorem trochę niedocenionym. Nie wiem, czemu, bo przecież nie był wcale kompozytorem gorszym od Franciszka Schuberta czy Roberta Schumanna. A jednak… gdzieś krąży powiedzenie, że za bardzo ukochał polifonię. No tak, tylko że ona wiąże się z jego twórczością kantatowo-oratoryjno-religijną. W pieśniach, uwerturach, koncertach, symfoniach i kwartetach jest po prostu prawdziwym romantykiem. I nie przypadkowo do dzisiaj na ślubnych uroczystościach, czy przyjęciach gra się jego Marsz weselny z cudownej uwertury do Snu nocy letniej Szekspira. Mistrzowskie to dzieło, a w wykonaniu wielkich wirtuozów jest po prostu wciąż powracającym, niezapomnianym tematem rozmów, naszych muzycznych fascynacji.

I znów, kiedy słuchamy tej muzyki, muszą pojawić się konteksty romantyczno-literackie. Uczucie ogarnia nas, siedzimy ze spuszczoną głową w sentymentalnym, cichym ogrodzie, patrząc na przechadzającego się Wertera. Chcielibyśmy nawet zamienić się z nim rolą, on bowiem został kimś nieśmiertelnym, my natomiast jesteśmy śmiertelnikami, którzy nie potrafią poradzić sobie z życiem i namiętnościami. Napięcie wzrasta wtedy, gdy Lotta mówi nam, że nas nie kocha. Szans na uratowanie związku raczej nie ma, a nieszczęśliwa miłość na zawsze pozostanie w naszych głowach.

Ale w muzyce Mendelssohna jest także jakaś zapowiedź szczęścia, jakiś obraz niebiańskiego raju. Jak to wytłumaczyć? Czy tylko muzycznymi frazami, które tak jednoznacznie opowiadają o miłości? Marsz weselny w tempie allegro vivace nie rozciąga się w czasie, jak większość wielkich kompozycji, jest majstersztykiem ognistego, żywego przekazu tu i teraz. Tak też odbierałem muzykę Mendelssohna w radiu, i z gramofonu, zwłaszcza że zakupiłem winylową płytę w wykonaniu naszej Orkiestry Symfonicznej pod dyrekcją Witolda Rowickiego z Polskich Nagrań i mogłem słuchać jej bez żadnych przeszkód, kiedy chciałem. Druga strona płyty dosyć szybko została zniszczona, gdyż było na niej także Bolero Ravela, kompozycja źródłowa do analiz miłośnika kompozycji Roberta Frippa z King Crimson.

Ale Marsz weselny łączył się także ze zjawiskiem, które ujmowałem jako podróż do źródeł pamięci. Zawsze funkcjonuje przy okazji słuchania takich utworów kontekst literacki, a ja nie mogłem go pominąć, gdyż w jakiejś mierze żyłem w owych czasach romantyzmem, i uczuciowo, i patriotycznie. Mógłbym wymienić jeszcze kilka kontekstów, najbardziej mi bliski był miłosny. Gdyby analizy naszego życia dotyczyły tylko jednej sprawy – mianowicie uczuć, każdy z nas mógłby stworzyć epopeję. Niektórzy mogą się oburzyć, ale nie wierzę, że w ich życiu nie było wydarzeń, które określiły egzystencję na całą przyszłość. Można by nawet napisać na wieczność, ale zostawmy to literaturze.

Grzegorz Kozyra

…..

Nowa książka autora
“Podróży z Orfeuszem”
i “Mojego jazzu”,
współpracownika witryny
POLSKA CANADA
Wydawnictwo
POLIHYMNIA
Lublin 2018
.
Do nabycia w Wydawnictwie
“Polihymnia”
ul. Deszczowa 19,
20-832 Lublin
.
lub przez internet, kontakt:
.

O autorze:Screenshot 2015-04-29 00.31.42

Grzegorz Kozyra: eseista, poeta, dziennikarz. Autor czterech tomów eseistycznych: W CZASIE NIEDOKOŃCZONYM (2005), DUCH SŁOWIAŃSKI (2009), CIEŃ I MAGNOLIE (2013), PODRÓŻE Z ORFEUSZEM (2016), MÓJ JAZZ (2017), Pieśni dla Żywych i Umarłych (2018), Godziny z Polihymnią (2018)

 

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments