Gabriel Leonard Kamiński – Otworzyłem okno

Screenshot 2016-03-06 22.43.53

.

W naszej piaskownicy zamieszkała śmierć


W  naszej piaskownicy zamieszkała śmierć, burzyła
zamki z piasku, była zimna i słodka jak lody na patyku,
gdy głaskała nas po głowach, braliśmy ją za daleką krewną,
matki ryglowały przed nią drzwi, ojcowie zaszywali się
w najciemniejszym zakątku piwnicy udając, że rąbią drzewo,
bawiła się z nami w berka, nikt nie mógł jej dogonić, przeszywała
nas na wylot i nagle odchodziła, jakby mówiła: to jeszcze nie czas,
nie lubiła mego konia na biegunach, musiała być bardzo stara,
gdyż kojarzył się jej z Troją, próbowała zbić go z pantałyku,
czasem też z nóg, jej czarne okulary nawet w zimie jaśniały z daleka,
kiedy pojawiała się w sadzie, liście drętwiały, a ścięte mrozem owoce
kamieniały na wietrze, jej smukłe palce, podobne do naszej pani
od muzyki, dyrygowały powietrzem, mimo, iż ludzie
przywiązywali się do miejsc i rzeczy,  w jej pobliżu wszystko
wydawało się puste i przeźroczyste, nawet ciemność, gdy umarł
pan Podoski, zabrała ze sobą jego kanarki, pusta klatka
długo jeszcze straszyła w oknie, kiedy mój pies oddał życie,
zabrała jego smycz, od tego czasu niespokojna biegała
po całej dzielnicy próbując zacisnąć ją na naszym domu.
Sąsiedzi wystawiali dla niej stare fotele i wyleniałe łóżka,
błagając w myślach, żeby się w nich zadomowiła.
Jej kapturowy sąd zaczynał się jak zwykle po północy.
Dopiero po latach dowiedziałem się, że pisano dla niej wiersze.

6/12/2014
 

Otworzyłem okno

Pomiędzy ścianą, a niebem otworzyłem okno,
przez które wchodził zmierzch, a potem matka zgięta w pół,
nieśmiała, jakby ciemny błękit peszył ją, kiedy jako mała
dziewczynka biegła zboczem Górki Bufałowej, a Wilejka
ciasno opasując nasz dom zmuszała dym, by zbratał się
z czarną kreską sadzy, gdy jako pęknięcie albo rysa
drążyła szczytową ścianę, wdzierając się na dwa palce w głąb muru;
poza nim ustawiano okrągły stół nakryty na dwanaście osób,
wliczając te, które już dawno leżały na Bernardyńskim cmentarzu,
i te, które jeszcze się nienarodziły, a już przeczuwały świat,
podobny do membrany, lustra i otwartego okna jednocześnie.

W przestrzeni jaka wykluła się między ścianą, a oknem ukryłem
moje ziemskie lęki, pierwsze wiersze i listy do Pana Boga,
prosiłem w nich o siostrę, moje jedynactwo ciążyło mi
jak tornister, nie miałem z kim rozmawiać po nocy,  ani
budzić się z krzykiem, dogadywać się z bałaganem,
sznurować butów i trzaskać drzwiami, to wszystko tkwiło
w sferze marzeń, dobrych życzeń i wysłuchanych modlitw.
Wiedziałem już w czym tkwi tajemnica słowa, najczęściej
milczałem nie chcąc spłoszyć nadziei, która była matką
wszystkiego, co kiedykolwiek by  przyszło ludziom na myśl,
wymyślałem więc różne byty, w których już byłem i sny,
a potem mocno  zaciskałem powieki, napływały w nie
obrazy; oczy piekły od pierwszych łez, bezkształtna wilgoć
pieczętowała szczelinę oka, dostrzegłem w niej zarys
małej dziewczynki biegnącej do mnie brzegiem Wilejki,
z ogromnym dojrzałym słonecznikiem, z którego sypały się
pestki, fragmenty zachodzącego dnia i okruszki
niewypowiedzianych słów do mojej nienarodzonej siostry.

7/12/2014

Utrzymujemy się ciągle tylko na powierzchni ojcze!

Dryfujemy ojcze, codziennie, łódka podpływa po nasze okna,
od nawietrznej, a powinna od strony słońca. Wsiadamy do niej
według starszeństwa, pamiętasz jak na tej rodzinnej fotografii.
Wpierw ciocia Andzia, ta w tym staromodnym kapeluszu,
z koszykiem jabłek, po co  jej po tamtej stronie świata,
kiedy i tak nie może już przełykać, potem nasza mama Anna,
z naparstkiem na dużym palcu i igłą, ciągle próbuje cerować
rodzinne podziały, scala ze sobą dziś z jutrem, chociaż wie,
że przyszłość jest krucha i niestała jak krzywy stół,
ten z ogrodu, który wyrzuciliśmy z domu za podpowiadanie
przy grze w karty, na przedostatnim miejscu ty tato,
w białych rękawiczkach, z wiadrem pełnym martwych ryb,
a przecież mówiłeś, że potop będzie trwał czterdzieści dni i nocy
i żeby pod żadnym pozorem nie brać łatwo psujących się rzeczy,
dlatego babcię Jadzię zawinęliśmy w obrus, ten gruby z żywej wełny,
jest prawie sztywna, pewnie nic nie czuje, kiedy łódź tak kołysze,
a fale przynoszą odgłosy naszej ostatniej kłótni, tej sprzed stu lat,
oto, kto przyniósł do domu chorego żółwia; ten chudł stając się
własnym cieniem, jak wujek Sławek, kiedy dopadły go suchoty,
kurczył się na naszych oczach, ale nie mówił o śmierci, tylko o
znikaniu, takim codziennym ubywaniu ciała i ducha, bo te jak wiesz
połączone ze sobą giną albo puchną, nie pomaga nawet przykładanie
liści kapusty, ani zaklęcia, modlitwę zostawiliśmy na sam koniec,
gdyby cisza morska unieruchomiła nas po środku żywiołu, przedtem
nie wiedziałem, co to znaczy środek,  nawet wtedy, gdy pioruny
przebijały się przez niebo zostawiając w nim dziury,
teraz rozumiem, że to ja sam jestem tym środkiem, a we mnie,
głęboko jak w studni kotłują się szewskie pasje całej rodziny,
tej od babci Apolonii, i tej od dziadka Jacoba, dwie strony nieba,
dwie piekła i czyśćca, a wszystko w sztormowych kolorach,
i wiesz teraz już rozumiem ojcze, dlaczego ciągle tylko
utrzymujemy się  na powierzchni.

5/02/15

                                       

Rozwiązywałem twoje włosy mamo 

Rozwiązywałem twoje włosy mamo, jeden za drugim,
powoli jak skomplikowany palindrom; były kruche,
pachniały tamtym trzydziestym dziewiątym,
kiedy to zawalił się twój świat, a mój jeszcze nie istniał,
czułem jak drżą po palcami siwe postrzępione pasemka,
to ostatnie bombardowanie, kiedy ukrywałaś się w piwnicy,
pod stertą węgla, była ta noc, gdy  czołgając się
przez ulicę w świetle księżyca, przeklinałaś w myślach
jego jasność, pragnęłaś w duchu, aby zapadła ciężka ciemność
podobna do żelaznej bramy wiodącej na opuszczony cmentarz.
Lubiłaś gdy rozmasowuję zgrubienia, tuż przy końcówkach,
te były zawiązane z pamięcią, w taką śmieszną pętlę,
o tych wszystkich godzinach, dniach i latach głodu.
Pamiętasz  te łysiejące placki; próbowałaś
wyrwać włosy kiedy zasypało dziadka Witka,
myślałaś, że osiwiejesz jak stryj Lucjan,
kiedy zobaczył naprzeciw biegnącego bez głowy
swojego brata Bolka. Wiesz, z tej wojny
to był niezły fryzjer;  ścinał włosy do skóry,
golił  aż do bólu, nie zapomniał nawet
posypać głowy popiołem…

Rozwiązywałem twoje włosy mamo
jak rozwiązuje się krzyżówkę
16/02/2015

.

Gabriel Leonard Kamiński

Fot.:  Andriy Solovyov, Yolanda Busson

.

O autorze:

GLK.foto. Ostrowska.270

Gabriel Leonard Kamiński, (1957), absolwent IV LO i Instytutu Bibliotekoznawstwa Uniw.Wrocławskiego. W 1987 roku rozpoczął pracę w Domu Książki Wrocław. Kierownik księgarni Wyd.Dolnośląskiego  im. Worcella (1989/1990). W latach 1991-2000 prowadził kolejne księgarnie, hurtownie i wydawnictwo Arhat”. Od 2001 roku dziennikarz i recenzent w Portalu Księgarskim. Od 1990 roku członek SPP. Laureat ok. 40 ogólnopolskich konkursów poetyckich. Autror dziesięciu książek: „Opis rzeczy szczególnie martwych”, „Nie ma między nami różnicy”,„Ulica Przodowników Pracy”,”Deja vu”,”Wratislavia cum figuris”, „Roth. Nowy Testament”, „Pejzaże”,”Wratislavia cum figuris I”,(zapis na  DVD), wznowienie „Roth.Nowy Testament”. W druku zbiór opowiadań „Pan Swen albo Wrocławska Abrakadabra”. Hobby: muzyka poważna, jazz, podróże.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments