Artur Becker – Dziennik bremeński [1]

Artur Becker

Taniec, ale jaki? Oto jest pytanie … 

Verden-Brema, 24.12.2015

Mój pierwszy list z Niemiec jest dla mnie wielkim wydarzeniem, ponieważ po ponad dwudziestu pięciu latach wracam do pisania po polsku. W 1989 „przerzuciłem się” na niemiecki i od tamtej pory wydałem w Niemczech czternaście książek, a cztery nowe są w przygotowaniu do publikacji. Jakkolwiek zmieniłem język, to moim tematem zawsze była Polska, a konkretnie moje Mazury, skąd pochodzę. Na początku literackiej przygody z Niemcami nie myślałem jednakże o pisaniu po niemiecku „politycznie”, czyli utylitarystycznie, nie przypuszczałem, że kiedyś zostanę ambasadorem polskiej kultury w Niemczech, który będzie tłumaczył Niemcom w esejach, recenzjach i artykułach w gazetach codziennych, na czym polega spojrzenie na historię z polskiej perspektywy. I w pewnym sensie jest to zabawne, ponieważ nagle mogę działać w drugą stronę: jako znawca niemieckich przypadłości i niemieckiego spojrzenia na świat oraz na własną historię i na Europę.

Niemiec nie postrzegam tylko przez pryzmat ich przynależności do UE i strasznych tragedii XX-go wieku. Oczywiście, że współczesne Niemcy mają potężne aspiracje – żyją jedną wielką utopią i eschatologią: Europy totalnej w imię pokojowego zjednoczenia wszystkich Europejczyków. Tu przemawia – idąc na skróty – duch filozofii niemieckiego Idealizmu. Lecz tak naprawdę jest to wszystko o wiele bardziej skomplikowane.

I jeżeli listy te staną się spotkaniami z samotnymi nocami polskiego emigranta, będzie to dość patetyczne. Jednocześnie tak właśnie chyba będzie, i nie boję się tych samotnych listów pisanych nocą. Mieszkam pod Bremą już od trzydziestu lat, ale powracam wciąż do moich duchowych ojczyzn: do Bartoszyc i nad Jezioro Dadaj na Mazurach, gdzie się wychowałem, oraz do Wenecji i Berlina, gdzie często bywam.

Moi przyjaciele w Zachodnich Niemczech są bardzo podobni do Polaków, kochają swoją wolność, a jednocześnie patrzą krytycznie na dominację Niemiec – jakby nie było: swego własnego kraju – w Europie. I właśnie teraz, kiedy PiS zaczęło swoje autorytatywne – w odczuciu moich niemieckich przyjaciół – rządy, pytają się mnie z niedowierzaniem: co tam u was w Polsce się dzieje? A ja jestem tym pytaniem trochę zmęczony, ponieważ już wiele razy tłumaczyłem na łamach liberalno-lewicowej gazety Frankfurter Rundschau, do której od dziesięciu lat piszę regularnie, dlaczego doszło w Polsce po ʼ89 roku do tak silnego spolaryzowania społeczeństwa i jakie są tego przyczyny (… tłumaczę im „kawa na ławę” od lat, że nikt w Polsce „nie urwał się z choinki” i że wszystko ma swoje przyczyny).

Moi przyjaciele na Zachodzie zajęci są tak naprawdę przede wszystkim sobą: swoimi rodzinami i karierami, i nie można im też z tego powodu robić zarzutu (dla nich już zbyt dużym wyzwaniem było zjednoczenie niemiecko-niemieckie). Powielają z wielką łatwością pewne wyobrażanie o Polsce, a teraz wszyscy są oczywiście strasznie zatroskani, ponieważ w mediach niemieckich panuje zgodność co do negatywnej oceny nowego rządu w Warszawie i jego poczynań. Jednocześnie są przekonani, że trzeba prowadzić dalej demokratyczny dialog, w szczególności zaś zależy na tym dialogu SPD, czyli socjaldemokracji niemieckiej, a to ważne, ponieważ Martin Schulz („zamach stanu”), czy nawet były kanclerz Gerhard Schröder („Nord Stream”) działają na niektórych Polaków jak płachta na byka …

I ilekroć w mediach dochodzi do kontrowersyjnych wypowiedzi ze strony niemieckiej lub UE na temat Polski i odwrotnie – w Polsce na temat Niemiec i UE – przypomina mi się zrazu wiersz Leśmiana o szaleńczym tańcu Świdrygi z Midrygą, który kończy się ich śmiercią. Smutne to jest, że akurat tak muszę zaczynać mój pierwszy list z Niemiec, gdyż taniec ten znowu powrócił na międzynarodową scenę. Niestety nie pomoże tu też odwoływanie się do Nietzschego, który to taniec pojmował per se jako sztukę z najwyższej półki: jako estetyczną materializację piękna ducha ludzkiego w jego ziemskim ciele. Nietzschego trzeba by było nazywać w sumie poetą marksizmu: nie widzę tu innego filozofa niemieckiego, który byłby wręcz opętany ideą transformacji myśli teoretycznej w konkretne czyny, ale „tu i teraz”. Warto o tym pamiętać, ponieważ także UE jest przede wszystkim materializacją myśli europejskiej – tańcem naszych idei, i to właśnie nie tylko niemieckich.

Przebudzenie mocy

Verden-Brema, 27.12.2015

Jeżeli ktoś opiera swoją retorykę polityczną na pojęciach żywcem wyjętych z gnostycznych systemów religijno-filozoficznych nie będąc jednocześnie świadomym tego, że tak czyni, czego konsekwencją jest fakt, że pojęcia te brzmią nagle tylko i wyłącznie pretensjonalnie, a dodatkowo, jeżeli z problemów teodycei czyni on problemy codziennych politycznych zmagań z rzeczywistością, to należałoby postawić pytanie, co tak naprawdę to oznacza?

Po pierwsze świadczy to o braku subtelności kulturowo-historycznej, jak również jest dowodem na brak dostatecznej wiedzy filozoficznej na temat teodycei, która jest przecież zsekularyzowanym studium zła i jego funkcji we współczesnym świecie. Po drugie oznacza to, że ten ktoś nie ma dystansu do rzeczywistości ‒ nie mówiąc już o zdrowym rozsądku ‒, w której uprawia swoją działalność polityczną i w której materializuje się jego pogląd na świat. I po trzecie oznacza to też, że ten ktoś ma ogromne zapędy demagogiczne i w konsekwencji populistyczne.

Z perspektywy społeczeństwa obywatelskiego ktoś taki nie posiada kompetencji do brania udziału w dyskursie demokratycznym, a tym samym do tworzenia takiej wspólnoty, w której chodzi przede wszystkim o konsensus i komunikację między różnymi światopoglądami, taką komunikację, której efektem byłoby zapewnienie, żeby rzeczywiście każdy głos, w szczególności ten krytyczny, został wysłuchany i wzięty pod uwagę podczas podejmowania ostatecznych decyzji.

Nie, nie ma komunikacji z Prorokiem. Prorok nie dyskutuje, tylko nosi prawdę w kieszeni i wyciąga ją od czasu do czasu, ale jako „czerwoną kartkę”. Prorok nie akceptuje krytyki i wie w swoim pojęciu bardzo dokładnie, skąd się bierze i czym i kim jest Zło. Dzieje się to tak dlatego, ponieważ twierdzi on, że zna Prawdę ostateczną i jedyną. Prawda ta ma charakter absolutu i służy tylko jednemu: zdobyciu władzy nad każdą jednostką napotkaną na drodze Proroka. Wszyscy, którzy nie uklękną przed tą Prawdą i nie przyjmą jej bezkrytycznie, stają się automatycznie wrogami, których trzeba bezwzględnie zniszczyć.

Największą słabością Proroków jest ich dialektyka. Żeby zrealizować swój program objawienia Prawdy ostatecznej i jedynej, Prorok musi oczywiście ciągle zdradzać swoje własne ideały, a tym samym Prawdę, którą zarządza. Zaczyna czynić zło i być niesprawiedliwym, ponieważ innego wyjścia nie ma, jeżeli chce być konsekwentny w realizacji swojego totalnego programu: nagle zaczyna działać irracjonalnie, gdyż na jego drodze zawsze pojawia się ktoś taki, kto powie „Nie!”. Z przerażeniem wtedy patrzymy na wszelkie poczynania takiego Proroka, ponieważ w każdej chwili możemy sami stać się jego ofiarami.

Jeżeli po 25 latach demokracji w Polsce można wyciągnąć jakiekolwiek pozytywne wnioski, to chyba przede wszystkim takie, że kraj ten wchodzi w kolejną fazę: w fazę uświadomienia sobie, że każdy obywatel jest odpowiedzialny za swoją własną wolność i jeżeli nie weźmie tej odpowiedzialności, to zrobią to za niego inni, na przykład demagodzy. A ci nie będą się z nikim „cackać”. Kochają ciemne zimne noce i nienawidzą światła dziennego. Oświecenie jest tak naprawdę ich głównym wrogiem, ponieważ światło dzienne nie kreuje nic nowego i nie domaga się od świata, żeby był prawdziwy albo zakłamany lub szary. Ono tylko pokazuje, że świat rzeczywiście istnieje i w swojej całej jaskrawości wymaga ogromnej pielęgnacji i poszanowania, tym bardziej, że jest kruchy i co raz to znika, żeby znowu się narodzić, ale w tej samej kruchej i delikatnej formie.

Człowiek otrzymał od Oświecenia piękne zadanie: musi zadbać o swoją własną wolność i jeżeli tego nie zrobi, świat się od niego odwróci i zniknie w ciemnościach długiej nocy. A tam w tej ciemnej krainie noc w noc dzieją się straszne rzeczy, noc w noc rozpala się ogniska i „grilluje” swoich wrogów, a czasami też współtowarzyszy, w szczególności w czasie krwawych rewolucji: zawsze napatoczy się jakiś Judasz, zawsze pomyli się jakiś Robespierre. Oczywiście, że nawet w ciemnościach każdy ma swoją funkcję i znaczenie, ideologiczne i nawet ontologiczne, ale nie dlatego nie dzieje się nic bez powodu, ponieważ istnieje ciemna strona księżyca ze swoją przedziwną tajemnicą, tylko dlatego, że Zło tak samo jak Dobro podejmuje jasne i klarowne decyzje.

Prawdopodobnie nie bez powodu Czesław Miłosz pisał przeważnie tylko rankiem, wczesnym rankiem, przede wszystkim wiersze, gdyż chciał, żeby było w nich światło dzienne: nadzieja. I nie bez powodu Louis-Ferdinand Céline napisał książkę Podróż do kresu nocy, gdyż nie miał żadnej nadziei. Pozostał mu tylko strach przed śmiercią i bezsensem istnienia ludzkiego w jej obliczu. Złapał się faszyzmu „jak tonący brzytwy”.

I jeżeli dzieją się na Ziemi naszej, w naszych krajach, w naszych domach i w naszych umysłach, niesłychane lub potworne rzeczy, to dzieją się one tak naprawdę tylko i wyłącznie za naszą przyczyną. Świat (moc, żeby użyć retoryki kultury popowej) nie jest z nami ‒ to my jesteśmy z nim albo przeciwko niemu. I najgorsza jest oczywiście obojętność ‒ świadczy ona o ogromnej niedojrzałości obywatelskiej.

Sylwestrowa dzicz „o arabskim wyglądzie”

Verden-Brema, 06.01.2016

Kolonia, Hamburg, Stuttgart, Frankfurt nad Menem, Bielefeld. W tych miastach doszło w sylwestrową noc do przerażających ataków na młode kobiety, do molestowania i rabowania, do rękoczynów i gwałtów przez obcokrajowców, których w niemieckich mediach określa się dość wstrzemięźliwie (ponieważ nie ma jeszcze dowodów na to, kim tak naprawdę byli sprawcy) jako „imigrantów z Afryki Północnej, młodych mężczyzn o arabskim wyglądzie”. I dopiero po czterech dniach opinia publiczna w Niemczech dowiedziała się o tych tragicznych wydarzeniach, choć na portalach społecznościowych już od kilku dni wrzało od rozpaczliwych sprawozdań ofiar i świadków tych ohydnych ataków, które miały miejsce przede wszystkim w Kolonii. I na nic się zdają teraz przeprosiny ZDF-u (niemieckiej telewizji publicznej), że przespali tak tragiczne wydarzenia.

Jedna z najpiękniejszych katedr w Europie, stojąca przy kolońskim Dworcu Głównym, widziała w tym mieście już wiele tragedii, przetrwała II. Wojnę Światową, a tym razem na potężnym placu przed jej schodami zebrała się dzicz: pijani i agresywni mężczyźni, uzbrojeni w petardy (ponoć te zabronione, czyli z Polski) – młodzi muzułmanie, którzy w bardzo dobrze zorganizowany sposób polowali na młode Niemki. Jedni tworzyli kordony wokół swych ofiar, a drudzy rabowali i zdzierali kobietom rajstopy, majtki. W samym środku Europy, w tak symbolicznym miejscu, na oczach bezradnych niemieckich mężczyzn, bezradnej policji. No i – co za dychotomia kulturowo-historyczna i symbolika – na oczach Katedry Świętego Piotra i Najświętszej Marii Panny, zmaterializowanej w kamieniu historii Chrześcijaństwa, gdyż warto przy tej okazji przypomnieć, iż Kolonia już w IV. w. była siedzibą biskupstwa.

Bilansem tej nocy sylwestrowej jest nie tylko ponad sto doniesień kobiet na policji, jest nie tylko to niestety trzeźwiące stwierdzenie, coraz częściej powtarzające się w niemieckich mediach, że ataki te zostały najprawdopodobniej przygotowane na masową skalę. Bilansem tym nie jest również nowa debata w Niemczech na temat skuteczności policji oraz państwa prawa („Rechtsstaat”). Bilansem tej tragedii jest przede wszystkim potężna dyskusja prowadzona na niemieckich portalach, forach i ulicach na temat polityki rządu Angeli Merkel dotyczącej uchodźców. A tego oczywiście wszyscy politycy w Niemczech obawiają się najbardziej: że dojdzie do uogólnień w ocenie tych przerażających gwałtów sylwestrowych, że cała wina zostanie przelana na uchodźców. Politycy ze wszystkich partii potępiają jak najsurowiej sprawców, a jednocześnie przestrzegają właśnie prewencyjnie przed uniwersalnym ostracyzmem. Liczą się tylko fakty i zarówno policja, jak i ministrowie spraw wewnętrznych w „Bundeslandach” muszą sumiennie wykonać swoją pracę, aby surowo ukarać sprawców.

Jasna sprawa, niemniej jednak nie zmienia to faktu, że przeciętny niemiecki obywatel, ten zachodni, zsekularyzowany, ufający wręcz ślepo państwu prawa i „społeczeństwu otwartemu”, nie będzie już patrzył ze spokojem na politykę „Willkommenskultur” („kultury gościnności”), gdyż gwałty na młodych kobietach w tak masowej skali w publicznym miejscu są dla niego potężnym ciosem: to napad na jego wioskę, to wdarcie się do najintymniejszych zakamarków jego duszy, to atak na najczulsze miejsce każdej rodziny, to upokorzenie nie do zniesienia.

A ta dzicz z Kolonii i Hamburga nie rozumie, że obudziła właśnie potężnego niedźwiedzia w Niemczech, który nie pozwoli na powrót do epoki kamienia łupanego: zachodnioniemiecki feminizm, całą dumę rewolucji 68-go roku.

Podzielony naród też w Niemczech

Verden-Brema, 12.01.2016

Sylwestrowe wypadki w Kolonii zmieniły Niemcy. Została zatracona zdolność do wielowymiarowej, zróżnicowanej dyskusji, twierdzi Lorenz Maroldt w Tagesspiegel z 12-go stycznia br., a efektem tej utraty ma być podział na różne obozy o niespotykanej, jak dotychczas, radykalności. Sceny przedstawiające utopione dzieci u wybrzeży europejskich oraz sceny z polowania na młode kobiety na placu przed kolońską katedrą – to właśnie w tym konkretnym obszarze umiejscawia Maroldt w swoim eseju „Podzielona nacja” utratę zdolności do tej wielopłaszczyznowej i tym samym pluralistycznej dyskusji na temat uchodźców.

Zapewne ma on rację, jednakże w tej kwestii należałoby dodać, że radykalny podział na obozy i poglądy różnej politycznej proweniencji istnieje w Niemczech niemalże od zjednoczenia w 1990 roku. Wschód (czyli Drezno-Lipsk-Rostock) nie posiada takich doświadczeń w przyjmowaniu obcokrajowców i codziennym obcowaniu z nimi jak Zachód (modelowo Hamburg-Kolonia-Monachium). Homogeniczne społeczeństwo NRD cechuje nadal po zjednoczeniu ksenofobia i nieufność, oczywiście w tych słabo wykształconych kręgach niemieckiego społeczeństwa postkomunistycznego, co ma miejsce przede wszystkim na prowincji, gdzie do dziś istnieje nieufność również wobec rodaków z Zachodu.

Ale czego najbardziej obawia się Maroldt, to podziału na takie obozy, w których radykalne poglądy eliminują nawet te najbardziej logiczne argumenty i prowadzą one wtedy do czarno-białego myślenia pars pro toto: jesteś z nami – albo przeciwko nam. Skąd my to znamy? Niemieckie społeczeństwo jest wbrew pozorom – bynajmniej w swojej kolektywnej psychologii – w tym wypadku bardzo podobne do polskiego.

W dalszym ciągu swego wnikliwego eseju Maroldt analizuje, jego zdaniem fałszywy, obraz społeczeństwa niemieckiego, jaki powstał po incydentach w Kolonii. Społeczeństwa, które jakoby miało się rozpaść na dwa przeciwne sobie, „zabarykadowane” obozy. Ale tak naprawdę doszło do potężnego wstrząsu, a nie rozłamu. Wstrząs powstał przez niepewność i strach, także ten osobisty. Prowadzi to jego zdaniem do dewaluacji własnych poglądów w ważnej kwestii, ponieważ obawiamy się oklasków z innego obozu. Boimy się czegoś, co niszczy każdą dyskusję, nie chcemy usłyszeć: „tak mówią też rasiści” lub „tak sądzą też ci niby dobrzy ludzie z lewicy.”

Maroldt twierdzi, że taka postawa prowadzi do nieufności i braku wiary w swoje własne możliwości oraz poglądy, i ta sytuacja zaistniała również niestety w niemieckich mediach, które zawiodły po wydarzeniach w Kolonii.

Tu należałoby jednak dodać, iż media niemieckie, w szczególności ZDF, druga publiczna telewizja, nie zareagowały też z tego powodu od razu po zajściach sylwestrowych w Kolonii w odpowiedni, profesjonalny sposób, ponieważ w Niemczech zapanował strach przed popełnieniem błędu, który doprowadziłby do niepotrzebnego podsycania negatywnych nastrojów społecznych przeciwko imigrantom, a tym samym prowokował do agresywnych czynów. Wydaje się, że fenomen ten tłumaczy też rzekomą bezradność policji w noc sylwestrową. Odezwał się więc dyktat political correctness.

Maroldt kończy swój krótki esej dość optymistycznie: nie widzi zagrożenia dla pluralizmu niemieckich mediów. Każdy może znaleźć w medialnych landszaftach coś, co odpowiada jego poglądom. Widzi natomiast obiektywne zagrożenie w sytuacji, kiedy możliwość wyrażania różnorodnych opinii wewnątrz jednej stacji telewizyjnej lub gazety w kryzysowych sytuacjach jest poddawana negatywnej presji. Wtedy taka gazeta lub stacja telewizyjna traci otwartość, a przede wszystkim zdolność do wysłuchania innych poglądów, argumentów i antycypowania nowego spojrzenia. Także tu pada pytanie: skąd my to znamy?

.

Artur Becker

.

O autorze:

Artur-Becker-Foto-Petra-Schäfer

Artur Becker – prozaik, poeta, eseista, jest najbardziej znanym niemieckojęzycznym autorem pochodzenia polskiego. W Niemczech opublikował kilkanaście książek – cztery tomiki poetyckie: Der Gesang aus dem Zauberbottich (1998), Jesus und Marx von der ESSO-Tankstelle (1998), Dame mit dem Hermelin (2000), Ein Kiosk mit elf Millionen Nächten (2009), siedem powieści: Der Dadajsee (1997), Onkel Jimmy, die Indianer und ich (2001), Kino Muza (2003), Das Herz von Chopin (2006), Wodka und Messer. Lied vom Ertrinken (2008), Der Lippenstift meiner Mutter (2010), Vom Aufgang der Sonne bis zu ihrem Niedergang (2013) oraz opowiadania i nowele: Die Milchstrasse (2002), Die Zeit der Stinte (2006), Sieben Tage mit Lidia (2014). Jest laureatem wielu nagród i wyróżnień, m.in. prestiżowej Nagrody im. Adalberta von Chamisso (2009) oraz Nagrody DIALOG-u (2012). W Polsce opublikowano dwie powieści autora: Kino Muza (2008) i Nóż w wódzie (2013).

..

Fot. autora Petra Schäfer

Fot. Jan Leonardo Wöllert

.

.Strona internetowa:  http://www.arturbecker.de/

.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments