Anna Rybczyńska – Wspomnienie o Władysławie Wagnerze

W związku z rosnącym zainteresowaniem postacią Władysława Wagnera, fascynacją jego pionierskim i brawurowym rejsem dookoła świata, przypominamy artykuł Anny Rybczyńskiej, nazywanej “adwokatem Wagnera” autorki, która znaczną część życia poświęciła propagowaniu żeglarskich osiągnięć wielkiego polskiego żeglarza.

15 września 1992 roku, dwa dni przed osiemdziesiątą rocznica urodzin, odszedł na wieczną wachtę kapitan Władysław Wagner – pierwszy w historii polskiego jachtingu żeglarz oceaniczny, który na swych kolejnych “Zjawach” opłynął Ziemię. Zmieniać musiał nie tylko jachty, ale i załogi, mając w sumie siedmiu współtowarzyszy podróży. W kraju nazywano go polskim Alainem Gerbaultem; prasa światowa pisała o nim: “naśladowca Alaina Gerbaulta”. Gdy zawijał do obcych, najodleglejszych portów, rodacy z ogromnym wzruszeniem witali widzianą na obczyźnie po raz pierwszy biało-czerwoną banderę. Wziąwszy pod uwagę dodatkowy, “pro patria”, trud Wagnera wygłaszania odczytów, prelekcji – można by nazwać go polskim najmłodszym ambasadorem. Autor trzech książek. Dwa pierwsze etapy rejsu zrelacjonował w pamiętnikach “Podług słońca i gwiazd” [1934] oraz “Pokusa horyzontu” [1937]. Ich wydania nie były nigdy wznowione. Całość wyprawy opisał w wersji angielskiej “By the Sun and Stars”.

Od rozpoczęcia tej historycznej już wyprawy minęły w lipcu 2004 r. 72 lata! Jakie zatem z tak odległej perspektywy zastosować kryteria oceny tego wyczynu? Według jakiej skali porównawczej mierzyć jego rangę? Dzisiaj, kiedy w historię polskiego żeglarstwa wpisały się wszystkie możliwe osiągnięcia, czym wydaje się – zwłaszcza dla młodego pokolenia, po części już zapomniany rejs Wagnera? Może zwykłą morską podróżą, tym bardziej że z załogą, na trzech jachtach i trwającą aż siedem lat?

Wyprawa Władysława Wagnera jako niekonwencjonalna – jest niezwykła pod każdym względem i po prostu nieporównywalna. Wymyka się wszelkim analogiom, nie podlega żadnym schematom organizacyjnym. Młody, 19-letni gdyński harcerz, sam ponosi ryzyko zuchwałego przedsięwzięcia. Nikt za nim nie stoi, nikogo – wyruszając w rejs – nie reprezentuje, ale też nie jest od nikogo zależny. Równocześnie, i dlatego właśnie, bierze na swe barki całą odpowiedzialność – zdawać by się mogło – nierozważnego kroku. Podejmuje, jak nikt przed nim i bardzo długo po nim, śmiałą, wyłącznie prywatną inicjatywę. Jego wyprawa z uwagi na amatorstwo i różne nieprzewidywalne okoliczności miała wszelkie dane po temu, by zakończyć się niepowodzeniem, całkowitym fiaskiem. Jednak udała się!

Na pierwszej “Zjawie” dopłynął “tylko” do Panamy. Po utracie jachtu mógł wrócić – stałby się już sławny! Przecież w latach międzywojennych nawet krótkie rejsy z Gdyni na Bornholm, do Kopenhagi, opiewała głośno ówczesna prasa codzienna i fachowa; gloryfikowała ich “bohaterskie” załogi. Wagner nie zrezygnował. Nie zakończył rejsu trwającego już półtora roku. W ciężkich warunkach tropikalnego klimatu dokończył budowę zakupionego kadłuba jachtu, “Zjawę II”, następnie zbudował “Zjawę III” według własnego projektu i pod osobistym nadzorem. Niestety, w drodze powrotnej zaskoczyła go w Anglii wojna i nie mógł wrócić do kraju, chociaż bardzo tego pragnął.

Nastały długie, mroczne lata wojny i okupacji niemieckiej. Wagner pełnił ofiarną służbę na morzu w polskiej Marynarce Handlowej, pływając jako oficer, w najtrudniejszym okresie Bitwy o Atlantyk, w atlantyckich konwojach do Kanady, Islandii, Portugalii, Gibraltaru, a także na Wyspy Owcze. Poznał twarde życie marynarza, wykazał wielki hart i wytrwałość; nie raz śmierć zaglądała mu w oczy. “Zjawa III” zamiast szczęśliwego powrotu podzieliła los uchodźcy. Ministerstwo wojny odkomenderowało ją na wody wewnętrzne do transportu balonów zaporowych na wodach wewnętrznych.

Zwróconą przez Brytyjską Admiralicję, jeszcze pod koniec wojny, wiosną 1944, “Zjaw? III” kpt. Wagner przerobił na kuter rybacki, a mając już za sobą praktykę rybołówstwa, zaczął się parać łowieniem ryb. Poza zwykłym “rybaczeniem”, niezmiernie zresztą ważnym dla wyczerpanej wojna Anglii, zamierzał prowadzić szkółkę rybołówstwa dla polskich chłopców przybywających z Dalekiego Wschodu. Jednakże wraz z upadkiem legalnego rządu emigracyjnego w Londynie położono kres wszystkim projektom szybkiego uzdrowienia gospodarki. Drobne dochody ze szkolenia metodą sejnerową, nieznaną wówczas w Polsce, urwały się niemal natychmiast, a wszelkie uzgodnienia dotyczące importu-eksportu zostały tym samym unieważnione. Wagner zajmował się nadal rybołówstwem na posiadaną licencję, ale bezpośredni, główny cel jego dążeń nie mógł być urzeczywistniony. Nie przyjął również proponowanych mu przez morską komisję PRL warunków współpracy. Propozycja przewodniczącego komisji byłaby słuszną ideą w normalnych okolicznościach: aby zorganizował morskie przeszkolenie na wybrzeżu dla młodych obojga płci, przekazując im sedno sztuki nawigacji, własną wiedzę i doświadczenie zdobyte w czasie jego niezwykłych dni żeglugi. Jeśli wyraziłby zgodę, miałby najpierw przeprowadzić do Gdyni m/s “Aleksyn”, będący chwilowo bez kapitana, ale przede wszystkim musiałby zrzec się paszportu wystawionego przez polską ambasadę w Egipcie na rzecz paszportu “Polski Ludowej”. Wagner nie zamierzał pozbywać się dokumentu tożsamości, nie chciał jednak zdradzić się z nurtujących go myśli, aby nie narażać swej rodziny w kraju. Zdecydował, że pod ówczesnym reżimem nie ma dla niego powrotu do ojczyzny. Trudno się dziwić! Całkowicie niezależny młody człowiek, “pierwszy po Bogu” – który w siedmioletniej morskiej włóczędze przywykł do szerokich horyzontów, poznał urok niczym nieskrępowanej swobody, smak prawdziwej wolności – uważał, że komunizm, system zniewolenia, jest czymś nienaturalnym, przeciwnym ludzkiej naturze. Poza tym obawiał się, że po zorganizowaniu szkolenia uznano by go za “persona non grata” z wszystkimi dalszymi konsekwencjami. Toteż odczuł wielką ulgę, gdy w końcu gotów był pożegnać Wielką Brytanię i również politykę.

W 1948 roku zakupił jacht “Rubikon” i pożeglował na nim wraz z żoną Mabel do Australii. W drodze okazało się, że przybędzie nowy członek rodziny, zatrzymali się więc na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych w Trellis Bay, na odludnej Beef Island. “Rubicon” znalazł tam bezpieczne kotwicowisko. Wagnerowie mieszkali wciąż na jachcie z rygorem rejsów czarterowych między wszystkimi innymi czynnościami. Pracowali bowiem oboje ciężko przy budowie domu. “Rubicon” odbywał jednodniowe wycieczki i dłuższe morskie pływania aż na odległą Martynikę, czy nawet jako pierwszy jacht z grupą czarterową na wyspę Saba w Antylach Holenderskich.

Wytrwała praca i tytaniczny wysiłek Wagnera przyniosły niebawem rezultaty. Ziściły się marzenia o własnym domu, domkach letnich, stoczni, doku, klubie. Kapitan Władysław Wagner stał się budowniczym i zarazem właścicielem “Trellis Bay Club” i “Trellis Bay Yacht Station”. Zbudował również według własnego projektu “Beef Island Airfield” dla rządu Wysp Dziewiczych.

Po dziesięciu latach pobytu na wyspie, w 1960 roku, gdy dzieci podrosły, przeniósł się z rodziną na wyspę Puerto Rico, Isla Grande na następne dziesięć lat. W San Juan zbudował marinę “Wagner Shipyard and Marina”, stocznię według własnych planów oraz małe holowniki oraz barki dowozowe dla dużej dragi. W końcu już na stałe osiedlił się w Stanach Zjednoczonych na Florydzie jako naturalizowany Amerykanin. Aż do roku 1982 prowadził prace przygotowawcze nad projektem “Resort: Buccaneer Isles Oil Refinery”. Wolne chwile poświęcił na wykonanie modeli jachtów żaglowych: trzech “Zjaw” i “Rubicona” – jachtów na których żeglował oraz jachtu motorowego “Walerian”, który miał być jachtem rodzinnym, a którego niestety nie zdążył już zbudować. Wszystkie te projekty i ambitne zamysły zniweczyła w 1982 roku nagła choroba (wylew krwi) i połowiczny paraliż.

Śmierć kapitana Władysława Wagnera nie zaskoczyła nikogo z grona jego najbliższych i przyjaciół. W maju 1992 roku stan jego zdrowia (nowotwór) pogorszył się i nie było już żadnej nadziei na wyzdrowienie. Niemniej, jego utratę odczuliśmy bardzo boleśnie. Wraz z Nim bowiem odeszła w przeszłość trudna, pionierska, ale zarazem jakże piękna, romantyczna epoka żeglowania “podług słońca i gwiazd”.

Anna Rybczyńska

Artykuł opublikowany w kwartalniku Polskiego Towarzystwa Nautologicznego, numerze 1 “Nautologii” z 1993 roku.

Subskrybcja
Powiadomienie
0 Komentarze
Inline Feedbacks
View all comments